[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znów spojrzał na samochód. Teraz i łan przyglądał się ojcu. Na jego
twarzy malowało się coś na kształt nudy. "A może to coś innego, na przykład
ogólne zniechęcenie?" - zapytał siebie Roń. Chłopiec wrócił do czytania
"Utopii", nie odpowiadajÄ…c na spojrzenie ojca.
I wtedy Debbie zaczęła krzyczeć.
- Chryste!
Roń natychmiast wspiął się na bramę, a Maggie znalazła się tuż za
nim.
- Debbie!
Roń odkrył, że dziewczynka stoi pod żywopłotem, wpatrzona w ziemię.
Coś mamrotała. Twarz jej poczerwieniała.
- Co się stało, na Boga?
Wyjąkała coś bez ładu i składu. Podążył śladem jej wzroku.
- Co się stało? - Maggie miała trudności z przejściem przez bramę.
- Już w porządku... Wszystko w porządku. Na skraju pola leżał martwy
kret. Miał wydłubane oczy, a jego gnijąca skóra roiła się od much.
- O Boże, Roń. - Maggie spojrzała na niego z wyrzutem, jakby to on
złośliwie podłożył tu wcześniej to paskudztwo.
- Już wszystko w porządku, złotko - powiedziała, przepychając się
przed męża i biorąc Debbie w ramiona.
Akanie nieco ucichło. "Dzieciaki z miasta - pomyślał Roń. - Jeżeli mają
żyć na wsi, powinny się przyzwyczaić do takich widoków. Tu nie ma
zamiataczy, którzy co rano uprzątają rozjechane koty." Maggie kołysała ją.
Wyglądało na to, że najcięższy wstrząs już minął.
- Nic jej nie będzie - powiedział Roń.
- Oczywiście, że nic ci nie będzie, prawda, kochanie?
Maggie pomogła jej wciągnąć majteczki. Mała nadal pochlipywała,
zapomniała nawet o swej wstydliwości.
Ian słuchał zawodzenia siostry i próbował skupić się na komiksie.
"Zrobiłaby wszystko, byle zwrócić na siebie uwagę - pomyślał. - Cóż, proszę
bardzo."
Nagle zrobiło się ciemno.
Podniósł wzrok znad pisemka, czując bicie własnego serca. Coś
nachyliło się nad samochodem i zaglądało teraz do wnętrza, wtykając twarz w
okno, oddalone od ramienia chłopca zaledwie o sześć cali. Twarz z piekła ro-
dem, łan nie mógł nawet krzyknąć, język odmówił mu posłuszeństwa.
Chłopiec zdołał jedynie zmoczyć siedzenie i na darmo kopnąć w pokryte
bliznami ręce, które wyciągały się ku niemu przez okno. Pazury bestii rozryły
jego kostki, zdarły skarpetkę. Podczas szamotaniny spadł jeden z bucików
malca. Potwór złapał lana za nogę i pociągnął po mokrym siedzeniu w
kierunku okna. Chłopiec odzyskał wreszcie głos. Nie całkiem swój głos, raczej
żałosny, głupi pisk, nie pasujący do śmiertelnego przerażenia, które teraz
czuł. Zresztą, było i tak za pózno; bestia przeciągnęła już przez okno nogi i
część jego tyłka. Będąc już niemal na zewnątrz, łan zdążył jeszcze zobaczyć
stojącego za bramą tatę. Miał taki niedorzeczny wyraz twarzy. Ojciec już
wspinał się, biegł na ratunek, biegł go wybawić, ale poruszał się zbyt wolno,
łan wiedział od samego początku, że skazany był na przegraną, gdyż w
snach umierał tak setki razy, a tata nigdy nie dobiegł na czas. Paszcza była
szersza niż ta ze snu; była dziurą, w którą wpadł niczym w studnię. Cuchnęła
milion razy gorzej niż śmietniki na tyłach szkolnej stołówki. W chwili gdy chło-
pca chwyciły torsje, potwór odgryzł mu czubek głowy.
Roń nigdy w życiu nie histeryzował. Aż do tej chwili sądził, że wrzask
jest bronią słabszej płci, teraz jednak miał przed sobą potwora, miażdżącego
szczękami głowę jego syna, i nie mógł nie krzyczeć.
Trupiogłowy usłyszał ów krzyk i odwrócił się bez cienia lęku, by
znalezć jego zródło. Spotkali się wzrokiem. Mrożące krew w żyłach spojrzenie
Króla przeszyło Rona do szpiku kości i przykuło do drogi. Dopiero Maggie
przerwała ten trans zawodząc:
- O... proszÄ™... nie!
Roń otrząsnął się i ruszył w kierunku samochodu, w kierunku syna. Ale
owa chwila wahania dała Trupiogłowemu szansę, której właściwie nie
potrzebował, i potwór był już daleko; unosił w zębach swój łup. Wiatr porwał
krople krwi lana. Roń czuł, jak osiadają mu na twarzy niczym mżawka.
Declan stał w prezbiterium kościoła św. Piotra i słuchał buczenia.
Tamto wciąż tu było. Prędzej czy pózniej odnajdzie zródło tego dzwięku i
zniszczy je, choćby miał za to zapłacić życiem. Tego wymagał jego nowy pan.
Taka już była kolej rzeczy, a myśl o śmierci nie przerażała go, wprost
przeciwnie. W ciągu kilku ostatnich dni zaspokoił ukryte, a często
zapomniane pragnienia, które tkwiły w nim przez lata.
Podnosząc wzrok na czarnego kolosa, który oblewał go moczem,
odnalazł najczystszą radość. Jeśli to doznanie, które kiedyś napełniłoby go
niesmakiem, mogło być tak doniosłe, jaka musiała być śmierć? Jeszcze
bardziej niezwykła. A czyż śmierć zadana ręką Trupiogłowego, ową szeroką
łapą, która tak potwornie cuchnęła, nie byłaby - gdyby tylko udało się jej
dostąpić - niezwykłym doświadczeniem?
Popatrzył na ołtarz i resztki ugaszonego przez policję ogniska. Kiedy
zabrali Coota, zaczęli i jego szukać, ale znał przecież tuzin kryjówek, których
nigdy by nie znalezli, rychło więc zrezygnowali. Mieli na oku grubszą rybę.
Zebrał kolejne naręcze "Pieśni Chwały" i dorzucił do wilgotnych popiołów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]