[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piaskach calutka w kwiatach. Fiolet ostów, biel dzikiej marchwi, żółć dziewanny.
Oświetlona letnim słońcem łąka wyglądała niczym obraz impresjonisty i mimowolnie
przypomniała mi się żona Wasyla, a zaraz potem Lolita. Ale nie chciałam już o tym
myśleć. Wujek poradzi sobie jakoś, biorąc kredyt, a pózniej Filip coś wymyśli. W
końcu dostanie to gospodarstwo, bo Wujek nie ma innej rodziny. Chciał przepisać je
na siostrzeńca już wcześniej, lecz chyba się rozmyślił - bo nie wierzę, że to Filip nie
chciał - i zaczął hodować araby. Stale powtarza, że pozbędzie się ziemi dopiero wtedy,
gdy zniedołęż-nieje.
- Kochanie?... - zamruczał Filip tuż przy moim karku, zwolniwszy rozpędzonego
volkswagena.
- Najpierw konie.
Byłam nieugięta. Niech sobie poczeka! Jednak gdy droga zagłębiła się w las, przez
wpółprzymknięte okno wleciał ostry zapach sosen. Popatrzyliśmy na siebie, po czym
Filip bez słowa skręcił w brukowaną drogę Zwirusa, zjechał z wału, a po chwili jeszcze
raz skręcił w leśną
74
ścieżkę, wijącą się między drzewami aż do małej polanki, ukrytej w gęstwinie.
Silnik zgasł, a ja poczułam na policzku tak dobrze znane łaskotanie pięciu biegnących
pajączków. Wyrwał mi się jęk rozkoszy i zarazem lęku, wywołanego osobliwym
skojarzeniem.
- Chodz - powiedział Filip i podał mi rękę. Wyciągnął mnie z samochodu. Las
przyglądał się nam, wstrzymawszy oddech. Nie odezwał się ani jeden ptak. Kładąc się
na mchu, zdążyłam pomyśleć, że tak przecież musi wyglądać niebo. I nawet mogą w
nim rosnąć zielone drzewa...
Otworzyłam oczy, zdumiona zachowaniem Filipa. Przed chwilą niecierpliwie
wyłuskiwał mnie z sukienki. Teraz klęczał bez koszuli i wpatrywał się w dal jak
zahipnotyzowany.
- Zobaczyłeś Pamelę Anderson czy Jennifer Lopez? -spytałam kąśliwie.
- Ciii... - Położył mi palec na ustach.
Ostrożnie uniosłam się na łokciach. Teraz i ja słyszałam. Ktoś bardzo szybko biegł
przez las, lecz za krzakami nie było go widać. Mimo woli przypomniał mi się martwy
Chińczyk. Tupot nóg stawał się coraz wyrazniejszy i wiedziałam, że za moment ktoś
wpadnie na polankę, gdzie stał nasz samochód.
Po chwili ją zobaczyliśmy. Ania przecięła skraj polany i zniknęła w zaroślach. Uciekała
w panice. Nawet się na nas nie obejrzała.
Dłuższą chwilę czekaliśmy na tego, kto ją tak przestraszył. Nikt się jednak nie pojawił.
75
Pierwszy oprzytomniał Filip. Wyprostował się, otrzepując kolana z igliwia. Wciąż
drżałam, więc pomógł mi się podnieść.
- Jedzmy do domu - błagałam, szczękając zębami. Nie mam ochoty na konie ani na nic
innego.
Przed oczyma wciąż miałam obraz nieżywego Chin czyka, który niedawno wpatrywał
siÄ™ we mnie rozszerzonymi strachem martwymi zrenicami.
Rozdział ósmy
Filip przekonał mnie, że to bezpodstawne obawy.
- Przecież nikt jej nie gonił - powtarzał do znudzenia.
- Może masz rację - poddałam się w końcu sile jego perswazji. - Jestem
przewrażliwiona, za dużo o tym wszystkim myślę. Tylko zepsułam nastrój.
- Nie ty, aniołku. Sam jestem sobie winien. Dziewczyna się czegoś przestraszyła, a ja
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
zareagowałem tak, że i ty niepotrzebnie się zlękłaś. Ta jej niby-ucieczka to jeszcze nic
takiego. Ty się boisz pająków, a ona może myszy? Niewykluczone, że po prostu
przypomniała sobie o włączonym żelazku.
- Albo Zwirus kąpał się nago... Filip roześmiał się na całe gardło.
- Widzę, że humor już ci się poprawił. W takim razie może dasz się namówić na konie
jutro z samego rana? Moglibyśmy w siodle obejrzeć wschód słońca. W formie
rekompensaty za dzisiaj. Co ty na to?
Wyraziłam wielkie zdziwienie.
- Czy ty wiesz, że pierwszy raz proponujesz mi spotkanie w weekend? Nie liczę tego,
kiedy ukradli LolitÄ™.
77
Wykonał teatralny gest udawanej rozpaczy.
- Naprawdę? - zagrał zdumienie z wprawą zawodowego klauna i, chwytając się za
klatkę piersiową w po-, zorowanym ataku serca, zawołał: - O, bogowie! Co ta
Broszka wyprawia z uczciwym człowiekiem!
Zaśmialiśmy się oboje. Tak naprawdę humor wcale mi się nie poprawił, ale nie
chciałam tego okazywać. Filip niepotrzebnie by się zamartwiał. Praca weterynarza jest
i tak stresująca. A teraz jeszcze ta afera z Lolitą. Nie wiem czemu byłam przekonana,
że Ani grozi niebezpieczeństwo. Tylko po to, żeby ją zobaczyć i z nią porozmawiać,
zgodziłam się na jutrzejszy wypad.
Filipa wezwano do nagłego przypadku. Koń z ostrą kolką wymagał kilku godzin
żmudnego płukania żołądka i w rezultacie przyjechaliśmy do Kostomłotów po
jedenastej.
Konie wylegiwały się na piachu przed wiatą w promieniach lipcowego słońca. Ogier
stał przed stajnią wyprężony jak cięciwa, z głową wyciągniętą w kierunku domostwa
Borków i zwróconymi w tę stronę uszami. Dobiegało stamtąd pełne pasji rżenie Kukły.
Buntowała się przeciw zamknięciu w ciemnej, niskiej stajni.
Wapno na ogrodzeniach Wujka bieliło się tak mocno, że jego blask raził oczy. Jednak
Ani nigdzie nie dostrzegłam. Dziwne. Zawsze, gdy nie padał deszcz i ogrodzenia były
suche, zjawiała się wcześnie rano i malowała, a po południu jezdziła. Czyżby jednak
faktycznie coś jej wczoraj groziło? Może tylko zaspała?
- Broszka, śpisz?
Filip przyprowadził już oba konie i uwiązał przed staj-
78
4V0. Wzięłam od niego szczotkę oraz zgrzebło i zaczęliśmy czyścić nasze wierzchowce.
- Można by je kiedy wykąpać, nie sądzisz? - zagadnął, postukując zgrzebłem o stojącą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]