[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ulokował się chirurg plastyczny, jeszcze dalej kancelaria adwokacka, poradnia
małżeńska i biuro handlu nieruchomościami. Cztery lata temu Animatorzy spółka z o.o.
działała w przybudówce nad garażem. Interesy szły całkiem niezle.
To w dużej mierze zasługa naszego szefa, Berta Vaughna. Ten facet był biznesmenem,
showmanem, dzieckiem szczęścia, maszynką do robienia pieniędzy i szczwanym
oszustem. Oczywiście nie pakował się w nic nielegalnego, był na to za sprytny, ale...
Większość ludzi postrzega siebie w kategoriach postaci pozytywnych, jak dawni
bohaterowie westernów, kowboje w białych kapeluszach. Niektórzy przywdziewają
czarne kapelusze i jest im z tym dobrze. Bert lubił kolor szary. Niekiedy mam wrażenie,
że gdyby go zranić, zacząłby krwawić na zielono, nowiutkimi banknotami prosto z
drukarni.
To on sprawił, że talent powszechnie uznawany za niezwykły, kłopotliwa klątwa lub
doznanie religijne, polegające na ożywianiu zmarłych, stał się narzędziem sporych
skądinąd zysków. To my, animatorzy, posiadaliśmy ów talent, ale to Bert wiedział, co
należy zrobić, aby stał się on rentowny. Trudno się z tym nie zgodzić. Mimo to
zamierzałam spróbować.
Zciany recepcji wyłożone są tapetą w kolorze bladej zieleni, z małymi orientalnymi
znakami w odcieniach zielem i brązu. Dywan jest gruby i bardzo miękki, zielony, zbyt
blady, aby mógł imitować trawę, lecz mimo wszystko bardzo się stara. Wszędzie stoją
rośliny.
Po prawej stronie drzwi napotykamy fikusa beniaminka, smukłego jak wierzba i z małymi,
skórzastymi zielonymi listkami. Nieomal oplata on krzesło stojące przed jego donicą.
Drugie drzewko rośnie w przeciwległym rogu, wysokie i proste, ze spiczastą koroną
przypominającą zwieńczenie palm - to dracena. Oba drzewa sięgają do sufitu. Poza tym
w każdym wolnym miejscu tego niedużego zielonego pokoju stoją tuziny innych,
mniejszych roślinek.
Bert uważa, że pastelowa zieleń ma kojące działanie, a rośliny sprawiają, że w biurze
czujemy się swojsko, jak w domu. Mnie kojarzy się to raczej z nieudolnym połączeniem
kostnicy i kwiaciarni.
Mary, nasza dzienna sekretarka, ma ponad pięćdziesiąt lat. Ile ponad, to jej prywatna
sprawa. Włosy ma krótkie i tak sztywne, że nie porusza ich nawet silniejszy powiew
wiatru. To zasługa pokaznej porcji lakieru. Mary nie uznaje walorów naturalnego wyglądu.
Ma dwóch dorosłych synów i czworo wnucząt. Gdy weszłam, uśmiechnęła się do mnie z
pełnym profesjonalizmem.
85
- Czym mogę... och, to ty, Anito. Nie sądziłam, że zjawisz się przed siedemnastą.
- Nie miałam takiego zamiaru, ale muszę pomówić z Bertem i zabrać parę rzeczy z
mojego gabinetu.
Zmarszczyła brwi i zerknęła do ksiąg, gdzie notowała nasze spotkania, a ściślej godziny
naszych spotkań z klientami.
- Teraz w twoim gabinecie jest Jamison. Ma klienta.
W naszym małym biurze są tylko trzy gabinety. Jeden należy do Berta, a dwa pozostałe
dzielimy między sobą my, szaraczkowie. Większość naszej pracy wykonywana jest w
terenie, a dokładniej na cmentarzu, toteż nie musimy korzystać z owych dwóch
nieszczęsnych gabinetów wszyscy naraz. Nasze miejsce pracy mogło przywodzić na
myśl wspólne mieszkanie w studenckiej bursie.
- Jak długo ma potrwać to spotkanie?
Mary zerknęła do notatek.
- To matka, której syn myśli o przyłączeniu się do Kościoła Wiecznego %7łycia.
- Czy Jamison próbuje go do tego nakłonić czy raczej mu to odradzić?
- Anito! - rzuciła karcącym tonem Mary, ale nie zamierzałam spasować. Kościół
Wiecznego %7łycia był zborem wampirów. Pierwszym kościołem w historii, który
gwarantował swoim wiernym życie wieczne i nie rzucał słów na wiatr. Dowody widać było
czarno na białym. Zero oczekiwania. Zero tajemnic. Jedynie wieczność podana na
srebrnej tacy. Większość ludzi i tak nie wierzy w istnienie nieśmiertelnej duszy.
Przejmowanie się czymś takim jak Piekło i Niebo albo czy jesteś prawym człowiekiem,
było ostatnimi czasy wyjątkowo niepopularne. Nic więc dziwnego, że wierni napływali do
kościoła całymi tabunami. Jeżeli nie wierzyłeś, że przystąpienie do zboru pozbawi cię
nieśmiertelnej duszy, cóż miałeś do stracenia? Jedynie dni. Posiłki. W sumie niewiele. Z
utratą takich drobiazgów można się od biedy pogodzić.
Mnie niepokoiła kwestia utraty duszy. Moja nieśmiertelna dusza nie jest na sprzedaż,
nawet za całą wieczność. Bo, widzicie, ja wiedziałam, że wampiry nie są nieśmiertelne.
Nawet krwiopijcy mogli umrzeć. Wiem, bo sama unicestwiłam paru z nich.
Jakoś tak się dziwnie składało, że nikt nie był ciekaw, co się dzieje z duszą wampira, gdy
ten zostanie ostatecznie unicestwiony. Czy istnieją dobre wampiry, które po śmierci idą
do Nieba? Szczerze mówiąc, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
- Czy Bert także ma klienta?
Raz jeszcze zajrzała do księgi.
- Nie. Jest wolny. - Uniosła wzrok i uśmiechnęła się, jakby ucieszyła się, że może mi
pomóc. Może faktycznie tak było.
Prawdą jest, że Bert zajął najmniejszy z naszych trzech gabinetów. Zciany są
pomalowane na pastelowy niebieski kolor, a dywan jest o dwa tony ciemniejszy. Bert
uważa, że to uspokaja klientów. Ja mam wrażenie, jakbym znalazła się w bryle
błękitnego lodu.
Bert nie pasował do małego niebieskiego gabinetu. Bo widzicie, Bert nie należy do
ułomków. Mierzy metr dziewięćdziesiąt, ma szerokie bary i atletyczną sylwetkę, z lekkimi
tylko oponkami w pasie. Białe włosy ma niemal całkiem wygolone tuż nad uszami. Silna
opalenizna stanowi ostry kontrast dla jego bladych oczu i siwych włosów. Jego oczy mają
86
dziwny szarawy kolor przywodzący na myśl brudną okienną szybę. Trzeba się niezle
namęczyć, aby sprawić, że te brudnoszare oczy rozpromienia się, ale tak właśnie było w
tej chwili. Bert praktycznie szczerzył się do mnie. To był zły znak.
- Anito, cóż za miła niespodzianka. Usiądz. - Machnął w moją stronę niedużą kopertą. -
Dostaliśmy dziś czek.
- Czek? - spytałam.
- Za zajęcie się przez ciebie sprawą zabójstw tych wampirów.
Zapomniałam. Na śmierć zapomniałam, że w którymś momencie obiecano mi za to
pieniądze. To wydawało się absurdalne i obrzydliwe, że Nikolaos wszystko próbowała
zatuszować pieniędzmi. Sądząc po wyrazie twarzy Berta, była to spora suma.
- Ile?
- Dziesięć tysięcy dolarów. - Powiedział to przeciągle, aby ta chwila trwała jak najdłużej.
- To za mało.
Zaśmiał się.
- Anito, robisz się chciwa na starość. Sądziłem, że to moja domena. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl