[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Szczerze? - spytał. - Już pózno i jesteś zmęczona.
- I tak nie będę mogła zasnąć.
Nie teraz, kiedy wciąż dręczy mnie pytanie, o co chodziło tym kobietom, które mówiły o
podrzuceniu kukuł-czego jaja, pomyślała. Czy powiedziałby jej, gdyby zapytała? Zapewne nie,
ale musiało im chodzić o Sophie. Pozostałe dzieci są do niego zbyt podobne.
Sophie, z czupryną złotych loczków i jasnoniebieskimi oczami, wyglądała rzeczywiście na
podrzutka. A może była podobną* do matki? Beth jakoś w to nie wierzyła. Nie miała jednak
żadnych wątpliwości, że Gideon kocha dziewczynkę. Pamiętała wyraz jego oczu, kiedy zobaczył
zawaloną ścianę przedszkola.
Gdy weszli do mieszkania, nastawiła mleko. Gideon wyglądał na wyczerpanego. Wziął od
niej kakao, a potem delikatnie przyciągnął do siebie, by usiadła obok niego na kanapie.
- Dzięki za pomoc - zamruczał.
Zaśmiała się cicho.
- Za co? Nic dla ciebie nie zrobiłam, a w każdym razie nic, czego nie zrobiłby każdy inny na
moim miejscu.
- Ale to nie sÄ… twoje dzieci.
- Twoje też nie. Sophie tam nie było.
Ujął jej rękę i pogłaskał bo bandażu.
- Biedne ręce. Tak delikatne, zbyt delikatne, by nosić gruz. W poniedziałek też byłaś
wspaniała.
Roześmiała się, lekko zażenowana.
- Wszyscy byli. Nawet Mabel Robinson pomagała.
- Mabel nie przepuści żadnej okazji, by być między ludzmi - zauważył kostycznie. - Ale
mnie chodziło o Michaela.
- Gdzie on teraz jest?
- Z rodzicami. Minie dużo czasu, nim będzie mógł znów zamieszkać w swoim domu.
Ziewnął i odstawił kubek.
- Wiesz - zaczął z uśmiechem - tak naprawdę chciałem ci podziękować, że jesteś taka, jaka
jesteÅ›.
Wyjął z jej dłoni kubek, odstawił na stolik i objął ją.
Jego wargi były jędrne i ciepłe, a pocałunek niewinny, przynajmniej na początku. Potem coś
się zmieniło i z głębokim westchnieniem wplótł palce w jej włosy. Podtrzymując głowę
dziewczyny, zatopił się we wnętrzu jej ust.
- Beth, jak ja cię straszliwie pragnę - wychrypiał.
Przywarła do niego i instynktownie wsunęła dłonie pod
jego bluzę, by poczuć jeszcze większą bliskość. Jęknęła z rozczarowania, gdy uświadomiła
sobie, że przez bandaż nie jest w stanie poczuć jego skóry.
- Co się stało? - szepnął.
- Chcę cię dotykać, a nic nie czuję - zirytowała się. -Przeklęte...
Zadrżał pod dotknięciem jej rąk, a jego rozchylone usta i gorący oddech z wzrastającą
gwałtownością obrysowy-wały linię jej twarzy, szyi i dalej, w dół...
- Zdejmij to - wykrztusił, sięgając do jej swetra.
Wyprostowała się i ściągnęła go przez głowę, a Gideon natychmiast wyciągnął ręce, o mało
nie rozrywając z pośpiechu bluzki.
- Och, tak... wiedziałem, że są różowe - wyjąkał, pochylając głowę.
Wziął w usta wrażliwy koniuszek piersi. Ssał go zapamiętale, aż wyprężyła się i krzyknęła.
Oderwał głowę i spojrzał na nią płonącym wzrokiem.
- O Boże, Beth, co my robimy? - wyszeptał.
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Nie wiem jak ty, ale ja sądziłam, że kocham się z tobą.
Przebiegł go dreszcz. Prostując ramiona, wstał, podszedł do okna i wpatrzył się w ciemność.
Powoli podniosła się, ściągając poły bluzki, zbliżyła się do niego i położyła mu rękę na
plecach.
- Gideonie?
- To szaleństwo. Jest pózno, rano musimy być w pracy i oboje jesteśmy wyczerpani brakiem
snu. To nie jest pora na podejmowanie takich decyzji, Beth.
- Czy to oznacza nie"?
Z westchnieniem przeciągnął palcami po włosach.
- Do diabła, kobieto, nie rób mi tego.
- Dlaczego?
- Dlaczego?! Bo to nie fair.
- Wobec kogo? - spytała spokojnie. - Gideonie, ja chcę tego.
Obrócił się do niej powoli i utkwił wzrok w jej oczach.
- JesteÅ› pewna?
Skinęła głową.
- Jak najbardziej.
- Nie w ten sposób - perswadował. - Nie teraz, kiedy jesteśmy zmęczeni i brudni.
- A więc kiedy? - nalegała. - Jutro? Pojutrze?
Wziął głęboki oddech.
- W weekend. Dzieci wyjeżdżają. Will na wycieczkę, a dziewczynki do moich rodziców. W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]