[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mój Bo\e. Mój Bo\e, nareszcie - powiedziała wstrząśnięta - ktoś to odkrył. Wreszcie
ktoś to odkrył.
Poło\yłam rękę na jej ramieniu.
- Tak, pani Fiske - powiedziałam. - Ja wiem. I nie pozwolę mu skrzywdzić nikogo
więcej.
Pani Fiske strząsnęła moją rękę i zamrugała nerwowo.
- Ty? - Nadal wyglądała na zdumioną, ale w inny sposób. Zrozumiałam, w jaki, kiedy
parsknęła śmiechem.
- Ty mu nie pozwolisz? - zachichotała. - Ty jesteś...jesteś dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem - zapewniłam. - Jestem mediatorką.
- Mediatorką? - Ku mojemu zdumieniu pani Fiske odrzuciła głowę do tyłu, piszcząc ze
śmiechu. - Mediatorką! Och, tak, to wszystko upraszcza, nieprawda\?
Chciałam jej powiedzieć, \e nie dbam o to, co ona sobie myśli, ale nie dała mi szansy.
- I ty sądzisz, \e mo\esz powstrzymać Beaumonta? - zapytała. - Skarbie, musisz się
jeszcze du\o nauczyć.
Nie wydawało mi się, \eby to było specjalnie uprzejme.
- Proszę pani, proszę posłuchać, mogę być młoda, ale wiem, co robię. Niech mi pani
powie, gdzie ukrył pani ciało, a...
- Zwariowałaś? - pani Fiske przestała się wreszcie śmiać. Pokręciła głową. - Nic ze
mnie nie zostało. Beaumont nie jest amatorem. Postarał się, \eby nie popełniono błędu. I nie
popełniono. Nie znajdziesz najdrobniejszego dowodu, który by go kompromitował. Mo\esz
mi wierzyć. To potwór. Prawdziwy krwiopijca. - Jej usta uło\yły się w bolesny grymas. -
Chocia\ pewnie nie gorszy ni\ moje własne dzieci. Sprzedać ziemię tej pijawce! Posłuchaj
no, jesteś mediatorką, przekaz więc moim dzieciom, \e mam nadzieję, i\ będą się sma\yć w...
- Hej, Suze. - W holu pojawiła się znienacka Cee Cee. - Wiedzma się poddała. Musi
się skonsultować ze swoim guru. bo ciągle coś tam knoci.
Rzuciłam pani Fiske rozpaczliwe spojrzenie. Poczekaj! Nie zdą\yłam zapytać, w jaki
sposób zginęła! Czy Rudy Beaumont rzeczywiście jest wampirem? Czy wyssał z niej \ycie?
Czy tę ssącą krew pijawkę nale\ało rozumieć dosłownie?
Było jednak za pózno. Cee Cee, idąc w moją stronę, przeszła przez coś, co jak dla
mnie, wyglądało - i istniało w sensie materialnym - na niedu\ą starszą panią w ogrodniczym
kapeluszu i rękawiczkach. Starsza pani zamigotała z oburzenia.
Nie! , miałam ochotę krzyknąć. Nie odchodz!
- Fuj - mruknęła Cee Cee. Drgnęła lekko, strząsając resztę lepkiej aury pani Fiske. -
Chodzmy. Spadajmy stąd. To miejsce wywołuje u mnie gęsią skórkę.
Nigdy się nie dowiedziałam, jaką wiadomość pani Fiske chciała przekazać swoim
dzieciom, chocia\ miałam na ten temat pewne przypuszczenia. Starsza pani, rzucając mi
ostatnie niechętne spojrzenie, zniknęła.
Akurat wtedy, kiedy do holu weszła skruszona ciocia Pru.
- Tak mi przykro, Suzie - powiedziała. - Naprawdę się starałam, ale święte Anny były
szczególnie silne w tym roku i pozmieniały się duchowe ście\ki, z których zazwyczaj korzy-
stam.
Mo\e to wyjaśniało, dlaczego udało mi się wezwać ducha pani Fiske. Ciekawa byłam,
czy zdołałabym to powtórzyć i tym razem pamiętać, \eby zapytać ją, w jaki dokładnie sposób
Rudy Beaumont pozbawił ją \ycia?
Kiedy wracaliśmy do samochodu, Adam wydawał się szalenie z siebie zadowolony.
- No i co, Suze? - zapytał, otwierając nam drzwi. - Spotkałaś kiedyś kogoś takiego?
Pewnie, \e tak. Działając jak magnes na nieszczęśliwie zmarłych, spotkałam
najrozmaitszych ludzi, w tym inkaską kapłankę, wielu znachorów, czarnoksię\ników, a nawet
jednego z ojców pielgrzymów", którego spalono na stosie jako czarownika.
Poniewa\ jednak wyglądało na to, \e przywiązywał do tego du\ą wagę, uśmiechnęłam
się, mówiąc:
"
Tym mianem określa się jednych z pierwszych emigrantów, którzy przybyli do Ameryki na statku
Mayflower w 1620 roku (przyp. red.).
- No, niezupełnie. - Co w pewien sposób pokrywało się z prawdą.
Cee Cee nie była szczególnie zachwycona faktem, \e członek jej rodziny stanowi dla
chłopca, w którym - powiedzmy to sobie otwarcie - kochała się na zabój, przedmiot zabawy.
Wgramoliła się na tylne siedzenie i rozsiadła się tam, nadąsana. Cee Cee była szóstkową
uczennicą, która nie przyjmowała do wiadomości niczego, czego nie dało się udowodnić
naukowo, zwłaszcza niczego, co miało związek z \yciem pozagrobowym... Tak więc to, \e
rodzice umieścili ją w katolickiej szkole, było w pewnym sensie nieporozumieniem.
Jednak większy problem ni\ brak wiary Cee Cee, czy te\ moja nowo odkryta zdolność
wzywania zmarłych, stanowił dla mnie w tej chwili los kota. Kiedy siedzieliśmy u cioci Pru,
udało mu się wygryzć dziurę w rogu torby i teraz wysuwał łapę na zewnątrz, zamierzając się
wyciągniętymi na całą długość pazurami na wszystko, w co dałoby się je wbić - szczególnie
na mnie, poniewa\ to ja trzymałam torbę. Adam, bez względu na to, jakbym była namolna,
nie zabrałby kota do siebie, a Cee Cee tylko się roześmiała, kiedy ją o to zapytałam.
Wiedziałam, \e ojciec Dominik nie zgodzi się umieścić Szatana w probostwie: siostra
Ernestyna nigdy by na to nie pozwoliła.
Nie miałam więc wyboru. Mniejsza o zniszczenia, jakich kot dokonał w mojej torbie -
Bóg jeden wie, co zrobi z moim pokojem - ale byłam absolutnie pewna, \e do domostwa
Ackermanów wszelkim kotowatym wstęp surowo wzbroniony, ze względu na alergię
Przyćmionego na kocią sierść.
Tak więc, kiedy Adam zajechał pod nasz dom, nadal miałam głupiego kota, torbę z
supermarketu z kuwetą i \wirkiem oraz jakieś dwadzieścia puszek Przysmaku Aakomczucha.
- Hej - wykrzyknął z podziwem, kiedy usiłowałam wygramolić się z samochodu. - Kto
do was przyjechał w odwiedziny? Papie\?
Spojrzałam w kierunku, który wskazywał... i szczęka mi opadła.
Na naszym podjezdzie parkowała wielka czarna limuzyna, właśnie taka, jaką w
marzeniach udawałam się z Tadem na bal!
- Mhm - wymamrotałam, zatrzaskując drzwi volkswagena. - Na razie.
Ruszyłam pośpiesznie podjazdem, dzwigając Szatana, który postanowił nie dać o
sobie zapomnieć tylko dlatego, \e zamknięto go w torbie - cały czas warczał i burczał. Przy
schodkach na ganek usłyszałam odgłosy rozmowy dobiegające z salonu.
A kiedy przekroczyłam frontowe drzwi i przekonałam się, do kogo nale\ą głosy... có\,
z Szatana o mało nie zrobił się koci naleśnik, tak mocno przycisnęłam torbę do piersi.
Poniewa\ tym, który siedział w salonie, gawędząc przyjaznie z moją mamą i popijając
herbatę z fili\anki, był nie kto inny, jak Thaddeus Rudy Beaumont.
12
- Och, Suzie - zawołała mama, kiedy weszłam do domu. - Cześć, skarbie. Popatrz, kto
wstąpił, \eby się z tobą zobaczyć. Pan Beaumont z synem.
Dopiero wtedy zauwa\yłam, \e Tad te\ tam jest. Stał przy ścianie z naszymi
fotografiami rodzinnymi, których nie było za wiele, jako \e stanowiliśmy rodzinę zaledwie od
paru tygodni. Większość były to zdjęcia szkolne moje i moich braci, a tak\e fotografie ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]