[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamienić z panią słowo...
Wyminęła go bez słowa, nie zważając na to, że ruszył w ślad za nią.
- Jestem pewna, że usłyszał pan aż nadto od pana Pratta i innych osób - oznajmiła po
chwili. - Nie mam nic do dodania.
- Pani wybaczy, ale jestem pewien, że mogłaby mnie pani oświecić w paru sprawach.
- Uśmiechnął się, a jej zrobiło się niedobrze, gdy poczuła duszącą woń aromatyzowanej
brylantyny niemal kapiącej z krótkich czarnych włosów nad czołem byłego śledczego. -
Mimowolnie usłyszałem pani rozmowę z siostrą, zwłaszcza fragment związany z...
- Skoro jest pan na tyle zle wychowany, żeby podsłuchiwać cudze rozmowy, to na
pewno usłyszał pan, że jest tutaj wbrew mojej woli - przerwała mu.
- Panna Amaria raczyła wyjaśnić, że mam służyć pomocą, a nie utrudniać życie
domownikom - oznajmił bez cienia wstydu czy choćby zakłopotania. Podsłuchiwanie
najwyrazniej przychodziło mu z łatwością. - Dama taka jak pani z pewnością uważa to za
kłopotliwe, niemniej spieszę zapewnić, że czynności operacyjne w Penny House będą
prowadzone z najwyższą dyskrecją.
- Nie uświadamiałam sobie, że podsłuchiwanie z uchem przyklejonym do drzwi może
świadczyć o dyskrecji. - Gwałtownym szarpnięciem ściągnęła z kołka w ścianie fartuch, za-
łożyła go i związała w talii. Jeden ze strażników stał już na posterunku przy tylnych
drzwiach, z pistoletem u pasa, gotów pochwycić każdego mordercę, który mógłby przyjść
po talerz zupy, podczas gdy zakłopotana służba próbowała powrócić do codziennych
obowiązków.
Co by się stało z Williamem, gdyby ośmielił się znów przyjść? Czy strażnicy
uznaliby go za podejrzanego, zatrzymali i zawiezli nie wiadomo dokąd? A może
postanowiłby stawić im czoło i z bezlitosną skutecznością rozprawiłby się z nimi? Przecież
udowodnił, że umie się bronić.
- Panno Bethany. - Fewler najwyrazniej nie zamierzał dać jej spokoju. - Gdyby
S
R
zechciała pani współpracować...
- Sama dobieram sobie współpracowników. Pan do nich nie należy - oznajmiła z
wyższością. - Moja siostra zdecydowała się na rozwiązanie, które ani trochę mi nie
odpowiada, gdyż nie uważam, żeby pańska obecność tutaj była słuszna i konieczna. A
teraz, za pozwoleniem, muszę nadrobić czas, który ukradł pan mojej służbie. Mam
mnóstwo pracy przy kolacji, więc będę wdzięczna, jeśli zechce pan nie wchodzić mi więcej
w drogÄ™.
Mężczyzna mimo to podążył za nią do kuchni.
- Panno Penny, czy widziała pani kiedyś człowieka, który umiera po zażyciu
trucizny? Zaręczam, że nie jest to przyjemny widok.
Niecierpliwie wyciągnęła nóż z rzeznickiego pieńka i uświadomiła sobie, że właśnie
to narzędzie trzymała w pogotowiu podczas wizyty Williama. Następnie odwróciła się do
najbliższego stołu i sięgnęła po dojrzałą fioletowo-białą rzepę.
- A czy pan, panie Fewler, widział kiedyś, jak podrzyna się komuś gardło za to, że
głupio i bezczelnie wtykał nos w cudze sprawy?
Jednym wprawnym cięciem rozcięła rzepę na pół i z satysfakcją zauważyła, że natręt
cofnął się i niepewnie oparł dłoń na rękojeści pistoletu.
- Tak młoda osoba jak pani nie powinna używać mocnych słów - ostrzegł ją,
nieudolnie usiłując nadać słowom żartobliwy wydzwięk. - Następnym razem niech pani
dwa razy pomyśli, zanim wygłosi tak pustą i absurdalną grozbę.
- Zapewniam pana, że moja grozba nie była ani pusta, ani absurdalna. Jak każda
wiejska kucharka potrafię zarżnąć dowolną jadalną istotę żyjącą w Anglii i odpowiednio ją
przyrządzić. Wątpię, żeby pan stanowił szczególne wyzwanie.
Zmrużył oczy i z pozorną obojętnością patrzył, jak dziewczyna sprawnie sieka
twardÄ… rzepÄ™.
- Jeśli nie zmieni pani nastawienia, będę zmuszony dopisać panią do listy
podejrzanych.
- Niech pan mnie dopisze od razu, na samej górze, i podkreśli na czerwono -
poradziła mu uprzejmie. - Nie boję się ani pana, ani pańskiej listy.
- Tak właśnie uczynię. - Uśmiech znikł z ust Fewlera. - Pani siostra poleciła mi
S
R
odkryć prawdę i złożyć doniesienie do urzędu śledczego, bez względu na osobę sprawcy.
Zrobię to, panno Penny, proszę mi wierzyć.
Rozdział szósty
William był uważnym obserwatorem i w drodze do domu zwracał uwagę na pozornie
nieistotne szczegóły, które dostrzegał na mrocznych londyńskich ulicach. Bosonoga, zabie-
dzona dziewczyna na rogu mogła zostać wystawiona na wabia przez rabusiów czyhających
w cieniu na każdego, kto przystanie, by jej litościwie pomóc. Kosz ze starą słomą przy staj-
ni mógł skrywać wściekłego psa, a gromada młodych ochlapusów w drodze do burdelu
mogła nieoczekiwanie uznać, że podpalenie żebraka to najlepsza rozrywka pod słońcem.
Callaway widział to wszystko, choć w ogóle nie zwrócił uwagi na powóz z lokajami w
liberii, zaprzężony w parę pięknych gniadoszy.
Gdy skręcił w Bowden Court, ujrzał w oddali stary, zniszczony dom, w którym
obecnie mieszkał. Zawieszona przy drzwiach latarenka nieco rozjaśniała fragment ulicy, a
w oknie mieszkania na parterze William zauważył masywną sylwetkę kota właścicielki
budynku. Z kuchni dolatywały znajome zapachy cebuli i wieprzowiny, wymieszane z
zatęchłym smrodem Tamizy oraz fetorem brudnych kałuż na ulicy. Tu i ówdzie
rozbrzmiewały zirytowane głosy kłócących się małżonków oraz płacz niemowląt.
Być może właśnie dobrze znane otoczenie sprawiło, że mężczyzna stracił czujność,
poczuł się jak u siebie w domu i przedwcześnie odprężył. Albo też, co bardziej
prawdopodobne, ponownie pogrążył się w rozmyślaniach o pannie Penny. Odkąd
dopilnował, żeby bezpiecznie wróciła do domu, odwiedził jeszcze dwie dobroczynne
kuchnie, lecz rozmyślnie trzymał się z daleka od Penny House. Bethany wydawała się
naiwnie wierzyć, że mogliby współpracować przy rozwiązywaniu zagadki, on jednak
wiedział swoje. Truciciel był zbyt niebezpieczny, żeby w śledztwo angażowała się
prostoduszna córka wiejskiego pastora. Wystarczyło przypomnieć sobie, w jakie tarapaty
wpadła tego ranka. William miał dostatecznie dużo zmartwień na głowie, nie musiał
dodawać do nich następnego.
I tak dręczyły go wyrzuty sumienia. Jak mógł do tego stopnia ulec słabości? Gotów
S
R
był poświęcić bezpieczeństwo Bethany w zamian za przyjemność przebywania w jej
towarzystwie. Takie zachowanie świadczyło o jego złym, egocentrycznym charakterze.
Czuł do siebie wstręt, ale nie potrafił zapomnieć, jak zaskoczenie dziewczyny w mgnieniu
oka przeobraziło się w namiętność. Odwzajemniła pocałunek, zamiast wzdrygnąć się z
odrazÄ…...
- Patrz przed siebie! - Jakiś nieznajomy odruchowo uniósł rękę, kiedy Callaway
wpadł prosto na niego, zachwiał się i omal nie upadł. Jego chroma noga wykręciła się
boleśnie, a on sam machinalnie sięgnął po nóż.
- Sam patrz przed siebie, niezdarny bałwanie! - warknął.
- Najmocniej przepraszam, wasza lordowska mość. - Mężczyzna pochylił się w
ukłonie i dotknął palcami ozdobnego kapelusza, nie odrywając wzroku od noża w dłoni
Williama. - Nie chciałem przestraszyć waszej lordowskiej mości.
- Któż u licha kazał ci tak mnie tytułować? - spytał zdumiony Callaway, ale od razu
sam odpowiedział sobie na to pytanie. Lokaj był ubrany w ciemnopurpurową liberię oraz
pudrowaną perukę. Nawet w półmroku można było rozpoznać charakterystyczne
wykończenia rękawów.
- Jaśnie pani kazała - odparł łagodnym tonem, zupełnie jakby go uprzedzono, że
powinien wykazać się anielską cierpliwością. - Markiza Sperry, wasza lordowska mość.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]