[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że wieczorne niebo nad Wenecją rozświetlają fajerwerki. Ale się nie oglądali. Byli w drodze.
Rozdział 13
Po marmurowych płytach placu przed Pałacem Doży Rafi przedzierał się przez rozradowany tłum wzdłuż
kanału, zmierzając na zachód, ku
otwartej lagunie. Przepchnął się do przodu i zobaczył tego dziwnego lwa olbrzyma z kłami. Obok niego
zobaczył Charliego i gondoliera, wygła-szającego mowę. Widział inne lwy. A potem nagle ich tam nie
było.
Wenecjanie byli zbyt zajęci obalaniem doży, żeby się tym przejmowad, ale Rafiego interesowało w
Wenecji tylko jedno, a to, co go interesowało, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Wiedział, że tak nie
mogło się stad. Wie¬dział też, że czasami łatwiej zniknąd w tłumie niż w pustym miejscu.
W jednej chwili masz ofiarę na widoku, na lodzi, a w następnej ona znika. Za to ich łódź była otoczona
innymi łodziami.
A więc przekradli się na inną łódź. No, proszę.
Aha. Rafi przypomniał sobie łódź widzianą rano, tę, na której pokła¬dzie była torba Charliego. Więc taki
mieli plan. Przesiedli się na moto¬rówkę i czmychnęli.
Ale dokąd?
Musieli ruszyd na pełne morze albo wzdłuż wybrzeża, a może na stały ląd, na północ, lub też na jedną z
wysp laguny, czy może do ziem Jugo¬sławii. To, że byli na pokładzie łodzi, nic nie znaczyło - nie dało się
opuścid Wenecji bez łodzi, chyba że pojechało się jedyną dostępną drogą albo jedynym pociągiem.
Łodzią można było się dostad w o wiele więcej miejsc.
Wszędzie dookoła podskakiwali rozradowani i podekscytowani ludzie; obejmowali się nawzajem,
pokrzykiwali i śpiewali, zakochani w lwach i nieprzytomnie szczęśliwi, że doczekali upadku doży. W ten
wspaniały, słoneczny dzieo Rafi był jedynym złym człowiekiem w Wenecji: mści¬wym, warczącym
kłębkiem ciemnego, palącego gniewu.
Właściwie to nieprawda. Edward też był zły. Ale nie tak, jak mogłoby się wam wydawad. Edward był zły
na siebie samego.
W obliczu zaistniałych wydarzeo szybko i dośd skutecznie opowie¬dział się po stronie lwów.
-
Niech żyje lew San Marco! - wołał.
Claudio popatrzył na niego z rozbawieniem.
-
To cudowne, prawda? - krzyknął Edward, całkiem przekonująco.
-
Co takiego, proszę pana? - odparł Claudio.
-
Lwy Jego Wysokości! - zawołał Edward. - To, że przynoszą tyle
radości ludowi Wenecji! Jego Wysokośd będzie taki zadowolony! Kocha
lud Wenecji! Cudownie! Cudownie! Meraviglioso\ - dodał po włosku, na wszelki wypadek, żeby
Wenecjanie mieli pewnośd, że jest po ich stro¬nie, a nie okropnego starego doży.
Claudio skrzywił się z obrzydzeniem. Zanim rozradowany tłum za-wlókł jego i Primo do katedry, syknął
do Edwarda:
-
Gdyby Jego Wysokośd się dowiedział, co pan zrobił z lwami i jego
młodym przyjacielem Charliem, byłby bardzo, bardzo zły!
Słowo „przyjacielem" sprawiło, że Edward zaczął się zastanawiad.
Pospieszył z powrotem do pałacu, schodząc z drogi rozszalałemu tłu¬mowi i krzycząc: „Viva ii Leone!"
(Niech żyje Lew!), kiedy tylko sądził, że ktoś na niego patrzy.
Król byłby zły!
Byłby?
Przecież Edward zrobił to wszystko dla niego! Po to, żeby król i doża znów zostali przyjaciółmi! Owszem,
wybrał na to złą porę, bo doża wła¬śnie tracił władzę, ale nawet Edward nie mógł wiedzied, że do tego
doj¬dzie... Chciał tylko, żeby król był szczęśliwy. Edward był mu całkowicie oddany. Nigdy nie zrobiłby
niczego, żeby go zdenerwowad. Nie powie¬dział mu o wszystkim tylko dlatego, że chciał mu zrobid
niespodziankę w postaci przyjaźni doży.
Czy król Borys byłby na niego zły?
Za to, że uwięził jego przyjaciół, oszukał ich i próbował komuś oddad, jakby byli rzeczami, a nie żywymi,
myślącymi istotami, nie mówiąc już o tym, że byli przyjaciółmi króla...
No, kiedy tak na to spojrzed... Przyjaciółmi...
O Boże.
Król Borys byłby wściekły.
Edward był rozsądnym człowiekiem. Nie próbował zwalad winy na kogoś innego. Kiedy tylko wszedł do
pałacu, zadzwonił do króla.
-
Cieszę się, że cię słyszę - powiedział król Borys, który pół godziny
wcześniej dostał list od Charliego i właśnie głęboko zastanawiał się nad
sytuacją. - Miałem do ciebie dzwonid. Co tam się dzieje, do licha?
-
Doża został obalony! - powiedział Edward.
-
O, to dobrze - ucieszył się król. - Paskudny typ. Nigdy go nie lubi¬
łem. Będą tam teraz mieli republikę? Mam nadzieję. Myślałem, żeby
wprowadzid coś takiego u nas... Gdybym tylko mógł byd prezydentem...
Ale nie o tym chciałem rozmawiad. Co się dzieje z Charliem i tymi wspa¬niałymi zwierzętami? Czy już
wyjechali? Znalazłeś im łódź? Co z jedze¬niem? Bardzo się martwiłem o zapas mięsa dła lwów, bo nie
mogą prze¬cież co chwila przybijad do brzegu... Jaką trasą popłynęli? Nie chciałbym, żeby było jakieś'
opóźnienie...
Edward przełknął s'linę, zaczerwienił się i podziękował w myślach swojej szczęśliwej gwieździe za to, że
mógł szczerze odpowiedzied: Tak, lwy i Charlie są w drodze.
-
Doskonale - powiedział król. - Dobra robota.
-
Dziękuję, Wasza Wysokośd - odparł słabo Edward.
-
Za dobre należy chwalid, co? - powiedział król.
Nastąpiła krótka chwila milczenia, zanim Edward jakby odchrząknął.
-
Ee, tak, Wasza Wysokośd.
Nawet on nie mógł bez mrugnięcia okiem przypisad sobie zasługi za coś, do czego tak usilnie próbował
nie dopuścid.
-
A za złe ganid - dodał król. W jego głosie pojawiła się surowośd.
-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]