[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakazanym tłumaczeniu łacińskim Olausa Wormiusa. Książki tej nigdy nie
widziałem, ale słyszałem krążące na jej temat bluzniercze plotki. Nikt się do
mnie nie odezwał, ciszę zakłócało jedynie skrzypienie poruszanych wiatrem
szyldów na zewnątrz i turkot kołowrotka, gdyż staruszka w czepku przędła z
nieprzerwaną milczącą zaciętością. Zarówno pokój, jak i ludzie, i księgi wydali
mi się wyjątkowo posępni i niepokojący, ale ponieważ pradawna tradycja mych
ojców przyzwyczaiła mnie do dziwnych obrzędów, osobliwość tego, co tu
zobaczyłem nie zaskoczyła mnie aż tak bardzo. Próbowałem więc czytać i
niebawem, dygocząc z niepokoju, pogrążyłem się w lekturze szalonego
 Necronomiconu" odnalazłszy w nim pewien wyjątkowo zajmujący fragment,
myśli i legendę, zbyt upiorną, aby człowiek mógł zachować zdrowe zmysły i
świadomość. Nagle wydało mi się, że usłyszałem trzask zamykanego okna, przy
którym stała ława, jakby wcześniej ktoś ukradkiem je odchylił.
Zaraz potem rozległo się brzęczenie i turkot, ale inny niż dzwięk
pracującego kołowrotka staruszki. Było jednak bardzo ciche, gdyż kądziel
staruszki wirowała przerazliwie szybko, a niebawem do odgłosów w pokoju
dołączyło bicie starego zegara. Nie widziałem już osób siedzących na ławie i do
reszty pogrążyłem się w przerażającej lekturze, gdy nagle do pokoju powrócił
starzec w butach, ubrany w luzny stary strój i usiadł na ławce z dala ode mnie
tak, że nie mogłem go widzieć.
Wyczekiwanie było bardzo denerwujące a wrażenie to podwajała
obecność bluznierczej książki, którą trzymałem w dłoniach. Kiedy wybiła
jedenasta starzec wstał, prześlizgnął się do masywnej, rzezbionej komody
stojącej w rogu i wyjął z niej dwa płaszcze z kapturami. Jeden nałożył sam,
drugim zaś owinął staruszkę, która wreszcie przestała prząść. Następnie oboje
ruszyli ku drzwiom wyjściowym; kobieta wyraznie utykała, starzec zaś
wyjąwszy mi z rąk książkę, którą czytałem skinął na mnie, po czym nasunął
kaptur głębiej na czoło i mroczny cień przesłonił jego nieruchome oblicze, czy
może raczej maskę.
Wyszliśmy na ulicę w bezksiężycową noc i podążyliśmy przez labirynt
wąskich, krętych, trudnych do przebycia uliczek. Gdy szliśmy, światła w oknach
z zaciągniętymi zasłonami gasły, jedno po drugim. Psia Gwiazda łypała z
niebios na potoki odzianych w płaszcze i peleryny postaci, wypływające
bezgłośnie ze wszystkich bram, wejść i drzwi, formujących gigantyczne
procesje sunące ulicami, mijające skrzypiące na wietrze, zardzewiałe szyldy i
przedpotopowe topole, przesuwające się obok chat ze słomianymi dachami i
diamentowymi wielopanelowymi oknami, przemykające w pośpiechu alejkami,
gdzie popadające w ruinę domy osuwając się nadgryzione zębem czasu na
siebie, stykały się ścianami, aby pózniej wspólnie obrócić się w gruzy,
przecinające otwarte place i dziedzińce kościołów, na których kołyszące się
latarnie tworzyły przerazliwe, wirujące w obłędnym tańcu świetlne konstelacje.
Podążałem wraz z tymi milczącymi tłumami w ślad za moimi cichymi
przewodnikami; czułem uderzające mnie łokcie, które wydawały się
nienaturalnie miękkie, i nacisk podejrzanie wiotkich piersi i brzuchów; nigdzie
jednak nie dostrzegłem żadnego oblicza, ani nie usłyszałem choćby jednego
słowa. Dziwne procesje pięły się coraz wyżej i wyżej w górę: ujrzałem, że ich
celem, miejscem w którym gromadziły się tłumy, był szczyt pagórka pośrodku
miasta, na którym wznosił się ogromny biały kościół.
Widziałem go z drogi na zboczu wzgórza, gdy o zmierzchu przyglądałem
się Kingsport i zamarłem, gdy odniosłem wrażenie, że przez krótką chwilę na
końcu jego iglicy zdawał się balansować świecący jasno Aldebaran.
Wokół kościoła znajdowała się otwarta przestrzeń, po części dziedziniec z
widmowymi kolumnami, po części zaś na wpół wybrukowany plac omieciony
wiatrem ze śniegu i otoczony plugawymi, archaicznymi domami o spiczastych
dachach i górującymi nad nimi topolami. Ogniki śmierci tańczyły nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl