[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łuławski, Warszawa 1969
na sam brzeg strumyka, zerwał wielki bukiet niezapominajek,
niebieskich jak oczy Celii, i ofiarował go jej.
Spojrzała zaskoczona. Tylko pomyśleć, że rosły sobie tam
tak po prostu, bez niczyjej opieki. Wcześniej widziała takie
kwiaty jedynie na wystawie w kwiaciarni. Musnęła je czubka
mi palców, jakby były zbyt wiotkie, żeby być prawdziwe, po
czym przypięła wiązankę do sukni.
- SÄ… koloru twoich oczu! - wykrzyknÄ…Å‚ Gordon i natych
miast tego pożałował, gdyż Celia zarumieniła się i zaraz
zbladła pod jego wzrokiem, a on pomyślał, że był zbyt śmiały.
Zastanowił się, dlaczego to powiedział. Nie miał w zwyczaju
prawienia dziewczętom komplementów, ale ona niejako go
sprowokowała. Naprawdę. Przez chwilę siedział zmieszany
jak nieśmiały chłopczyk, nie wiedząc, co powiedzieć. Celia
mu nie pomogła. Być może i ona sama nie potrafiła sobie
poradzić z sytuacją. Nie był pewien, czy jest zadowolona, czy
przeciwnie.
Gdy się odezwał, serce Celii drgnęło, za co sama była na
siebie zła. Mężczyzna, który przez trzy potworne miesiące gro
ził jej i szantażem zmusił ją do małżeństwa, nie miał prawa ani
do drgnień serca, ani nawet do spojrzenia, chociaż przez chwilę
był miły. Na pewno to potrafił, jeśli mu na tym z jakichś
względów zależało. Ale ona musi uważać i nigdy, przenigdy
nie może pozwolić na zażyłość. Przecież dobrze go zna. To
zachowanie musi mieć jakieś przyczyny, co się na pewno
niedługo okaże.
Zacisnęła usta i spróbowała odwrócić wzrok w stronę pur-
purowo-zielonych wzgórz, ale w jej sercu znowu rozbrzmiało
echo jego słów i zmusiło je do drżenia. Co by było... och, co by
było, gdyby naprawdę okazał się dobrym człowiekiem i mo
głaby przyjąć uwielbienie w jego głosie? Ale jak to możliwe?
Jej policzki znowu się zarumieniły, a do oczu napłynęły łzy.
Nie ośmieliła się odwrócić ku niemu.
Siedzieli tak w ciszy, póki skowronek w wierzbowym zagajni
ku nie rozpoczął swej piosenki, łamiąc rzucone na nich zaklęcie.
- Czy się obraziłaś? - zapytał z przejęciem. - Przepraszam,
jeśli ci się to nie spodobało. Słowa wymknęły mi się same,
zanim miałem czas nad nimi pomyśleć. Wybaczysz mi?
- Och, wcale się nie obraziłam - rzekła, podnosząc swoje
niezapominajkowe oczy. - Nie masz za co przepraszać. To
było... piękne!
Jego wzrok powtórzył komplement jeszcze raz, co sprawiło,
że przez serce Celii przebiegł kolejny dreszcz. Na jej policzki
znów wystąpiły rumieńce, więc ukryła twarz w chłodnych
kwiatuszkach, aby nie ujawniać zmieszania.
- To najszczersza prawda - powiedział Gordon cichym,
pełnym miłości głosem, który zdawał się pieszczotą.
- Czy nie powinniśmy się pospieszyć, by złapać jakiś po
ciąg? - zapytała dziewczyna, nagle zrywając się na równe nogi.
- Już wypoczęłam - czuła, że jeszcze moment i podda się
rzuconemu na niÄ… urokowi.
Gordon również wstał i przypomniał sobie, że ta kobieta jest
przyrzeczona komu innemu.
Nie pozwól, żeby cokolwiek cię zatrzymało! Nie pozwól,
żeby cokolwiek cię zatrzymało!" - zabulgotała nagle woda
w potoku. Gordon chwycił walizki i ruszył w drogę.
- Wezmę moją walizkę - oświadczył pełen determinacji
głos za jego plecami, a na uchwycie pojawiła się drobna dłoń.
- Wybacz, ale nie pozwolę na to! - oświadczył Gordon
jeszcze bardziej zdecydowanie.
- Ale to za dużo dla ciebie... obydwie walizki... i na dodatek
parasol - protestowała. - Daj mi przynajmniej parasol.
Nawet i na to się nie zgodził, ciesząc się, że starcza mu sił,
by ją chronić i jej pomagać. Idąc obok, Celia przypomniała
sobie ze szczegółami pewien ranek, kiedy George Hayne zmu
sił ją do niesienia dwóch ciężkich koszyków, gdyż on chciał
strzelać do ptaków i musiał mieć wolne ręce. Czy to może być
ten sam człowiek?
Był to miły spacer, dużo zresztą krótszy niż się spodziewali.
Mimo to, zanim doszli do pierwszych zabudowań, Gordon za
troskany o swoją towarzyszkę prosił, żeby usiadła i odpoczęła.
Lecz ona nie posłuchała. Była bardzo podekscytowana wizytą
w nieznanej miejscowości. Domy były takie czyste i białe. We
frontowych oknach zaciągnięte były zielone żaluzje, ale tylne
drzwi stały otworem. Krowy pasły się spokojnie, a psy szcze
kały przyjaznie.
Przeszli częściowo zacienioną ulicą, na której igrały przesia
ne przez liście promienie światła. Gdyby ktokolwiek po
wiedział wczoraj Celii Hathaway, że dzisiaj będzie tak wędro
wać i gawędzić ze swoim mężem, wyśmiałaby go. Teraz nie
mal się zaprzyjazniła z człowiekiem, którego miała do końca
życia nienawidzić.
Wszystkie domy w wiosce stały wzdłuż jednej prostej, ob
sadzonej klonami ulicy. Dotarli do centrum", ale wciąż nie
napotkali żadnej gospody. Była tam poczta i piekarnia, było też
kilka sklepów, ale okazało się, że jedyny zajazd został tydzień
temu zlicytowany z powodu śmierci właściciela. Wcześni prze
chodnie obojętnie potraktowali tajemnicze pojawienie się
pośrodku wsi miejskiej pary z ciężkim bagażem, bez żadnego
widocznego środka transportu prócz wykwintnie obutych nóg.
Mężczyzna, który poinformował ich, że we wsi nie ma zaja
zdu, ośmielił się zapytać:
- Konie poniosły?
- Och, nie! - zaśmiał się Gordon. - Nie podróżujemy kon
no.
- Pewnie poszła wam dętka - oświadczył wioskowy mądra
la, przestępując z nogi na nogę.
- Poszliście w złą stronę - odezwał się jeszcze ktoś. - Nie
ma tam warsztatu. Koleś, który go prowadził, miesiąc temu
zwiał z żoną Sama Galta. Trzeba było wrócić do Asłwille. Tam
mają dobrego kowala, może by co poradził.
- Naprawdę? - zainteresował się Gordon. - To fatalnie, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]