[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W takim razie, Cavanagh, będę wdzięczny, jeśli odłoży
pan tÄ™ wizytÄ™ na jakiÅ› czas. MuszÄ™ omówić parÄ™ spraw z lor­
dem Warrenem, zanim wyjadę. Potem wrócę do wsi, zbiorę
swoich ludzi i przyjadÄ™ od razu do pana. JeÅ›li to Searle, chÄ™t­
nie się nim zajmę, tym bardziej jeśli okaże się tym, który mi
uciekÅ‚ cztery lata temu, mordujÄ…c przy okazji mÅ‚odego po­
rucznika. Tak się składa, że porucznik był moim serdecznym
przyjacielem.
- Zatem będę czekał na pana w Cavanagh Court, majorze.
Abbie odstÄ…piÅ‚a krok od portretu, żeby jeszcze raz oce­
nić ostateczny efekt. ZakoÅ„czyÅ‚a malowanie na poczÄ…tku ty­
godnia, ale nie mogła się powstrzymać przed codziennym
wchodzeniem do pracowni i oglądaniem swego dzieła. Była
usatysfakcjonowana i miaÅ‚a nadziejÄ™, że Bart także bÄ™dzie za­
dowolony. Uchwyciła podobieństwo i ogólnie mogła uznać
pracÄ™ za dobrÄ….
Tak, zdecydowanie udaÅ‚o jej siÄ™ oddać ten szczególny wy­
raz jego twarzy, kiedy jeszcze się nie uśmiechał, ale było jasne,
że coÅ› sprawiÅ‚o mu przyjemność. NadszedÅ‚ czas, by Bart do­
wiedziaÅ‚ siÄ™, że jego podobizna jest już gotowa, i sam jÄ… obej­
rzał. Nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego wcześniej mu o tym
nie powiedziaÅ‚a. Chociaż... nie do koÅ„ca byÅ‚a to prawda. My­
Å›laÅ‚a, miaÅ‚a nadziejÄ™, że trzymajÄ…c to w sekrecie, zdoÅ‚a jesz­
cze trochę przedłużyć pobyt w Cavanagh Court. Jednak Bart
uważaÅ‚, że powinna wyjechać. I może tak bÄ™dzie lepiej. Naj­
gorszą rzeczą, jaką mogła sobie wyobrazić, było przeciąganie
wizyty ponad miarę i dopuszczenie, żeby Bart uznał, iż Abbie
nadużywa jego gościnności.
Na myśl o wyjezdzie robiło jej się jednak bardzo smutno.
Nie była w stanie dłużej uciekać przed prawdą. Pokochała
Barta i polubiła jego dom.
Tak, staÅ‚o siÄ™ to, co kiedyÅ› wydawaÅ‚o siÄ™ nie do pomyÅ›le­
nia - beznadziejnie zakochaÅ‚a siÄ™ w mężczyznie, którego przy­
siÄ™gÅ‚a nigdy nie poÅ›lubić. Co za ironia losu! Z trudem po­
wstrzymała łzy, które na chwilę mogły uśmierzyć jej ból, ale
nie dawaÅ‚y nadziei na trwaÅ‚Ä… ulgÄ™ w cierpieniu, jakie już za­
wsze miało jej towarzyszyć na wspomnienie Barta. Gdyby nie
była taka dumna, naiwna, taka pruderyjna, mieszkałaby teraz
w tym pięknym domu z mężczyzną, który nie był ani świętym,
ani grzesznikiem i, choć wykazywaÅ‚ irytujÄ…ce dyktatorskie za­
pędy, a czasami bywał szorstki, miał w gruncie rzeczy czułe
serce i wrażliwÄ… duszÄ™. ByÅ‚aby żonÄ… mężczyzny, który tak bar­
dzo do niej pasował.
Jeszcze raz spojrzała na podobiznę, tworzoną z miłością,
której dotąd w pełni sobie nie uświadamiała. Miała nadzieję,
że wkrótce jej dzieło znajdzie odpowiednie dla siebie miejsce,
być może w bibliotece nad kominkiem. Tylko że ona go tam
nie zobaczy. Ale przecież nie bÄ™dzie potrzebowaÅ‚a na nie pa­
trzeć, bo te rysy, ten wyjÄ…tkowy wyraz twarzy, który Bart przy­
bieraÅ‚ tak czÄ™sto, gdy byli razem, zachowa na zawsze w pamiÄ™­
ci. Tego była pewna.
Zaniepokojona odgłosem kroków na schodach, szybko
zakryła obraz. Nie chciała zostać przyłapana przez którąś ze
sÅ‚użących albo, co gorsza, przez samego Barta na tym, że za­
mglonymi od Å‚ez oczami wpatruje siÄ™ z uwielbieniem w na­
malowany przez siebie portret. Nie, nie byÅ‚oby dobrze, rów­
nież dla niego, gdyby dowiedział się o jej uczuciach. Przy jego
charakterze mógÅ‚by siÄ™ czuć zobowiÄ…zany, choćby ze zle po­
jętej przyzwoitości, by po raz drugi poprosić ją o rękę. Gdyby
była pewna, że jej uczucia są odwzajemnione, nie wahałaby
siÄ™ przyjąć oÅ›wiadczyn. Jednak nie byÅ‚a tego pewna, a nie mo­
głaby ich zaakceptować na żadnych innych warunkach.
Dzięki długotrwałej praktyce Abbie była w stanie przybrać
pozory dobrego samopoczucia, kiedy po opuszczeniu pracow­
ni zeszła na dół i dołączyła do matki chrzestnej w salonie, gdzie
omówiły plan drogi powrotnej do Bath. Gdy nagle oznajmiła
o swym zamiarze wybrania siÄ™ na konnÄ… przejażdżkÄ™, nie wzbu­
dziÅ‚a podejrzenia, jako że lady Penrose dobrze znaÅ‚a upodoba­
nie chrzeÅ›nicy do tej formy aktywnoÅ›ci. Josh także nie byÅ‚ za­
skoczony, kiedy pojawiła się na placu przed stajnią, domagając
się osiodłanego konia; chwilę pózniej wyprowadził jej ulubioną
szarą klacz, gotową do jazdy, oraz wałacha dla siebie.
- Nie ma potrzeby, żebyś mi towarzyszył - zwróciła się do
stajennego. - Nie zamierzam odjeżdżać daleko, w każdym ra­
zie nie poza granice posiadłości pana Cavanagha, jeśli więc
masz tu coÅ› do zrobienia, Josh, to nie musisz tego zaniedby­
wać ze względu na mnie.
Przez moment wydawało jej się, że w oczach młodzieńca
dostrzegÅ‚a nieufność. PodprowadziÅ‚a klacz do podestu, uÅ‚a­
twiajÄ…cego wsiadanie.
- Zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym z panienką nie
pojechaÅ‚. Nie chcÄ™ podpaść panu Cavanaghowi, zwÅ‚aszcza te­
raz, kiedy dla niego pracujÄ™.
- Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze, Josh.
- Chyba będzie, panienko. To przyjemne miejsce. Człowiek
tu siÄ™ dobrze czuje.
Dobrze wiedziała, co miał na myśli, można powiedzieć, że
aż za dobrze, ale wzięła siÄ™ w garść, by nie popaść w nadmier­
ne rozrzewnienie. Szybko zmieniła temat, proponując jako
cel przejażdżki pobliski las, który niemal od samego poczÄ…t­
ku stał się ulubionym celem jej konnych wypraw.
Sierpniowy dzień był wyjątkowo upalny, Abbie chętnie
więc schroniła się przed palącym słońcem w leśnym zaciszu,
gdzie Bart w wolnym czasie polowaÅ‚ na zajÄ…ce. ParÄ™ razy sÅ‚y­
szaÅ‚a, jak wspominaÅ‚, że bardzo lubi, tÄ™ część posiadÅ‚oÅ›ci. Ja­
dąc jednym z szerszych traktów, pomyślała, że pewnie dlatego
jej także tu się podobało.
Wyobraziła sobie Barta ze strzelbą na ramieniu, idącego
ścieżką i czujnie wypatrującego, czy w poszyciu coś nagle
się poruszy. Miała nadzieję, że któregoś popołudnia zabierze
ją na polowanie, ale tego nie zrobił, istniało więc niewielkie
prawdopodobieÅ„stwo, że jeszcze bÄ™dzie miaÅ‚a okazjÄ™ pochwa­
lić siÄ™ umiejÄ™tnoÅ›ciÄ… strzelania. Jej nieco ekscentryczny dzia­
dek w czasach, kiedy byli sobie znacznie bliżsi niż obecnie,
uznał za stosowne nauczyć ją tej sztuki.
Pełne żalu myśli Abbie rozproszył niespodziewany widok
chłopskiego wozu, na wpół ukrytego pośród drzew. Josh także
go zauważyÅ‚ i wyraziÅ‚ przypuszczenie, że to zatrudnieni w po­
siadłości robotnicy zbierają drewno, szykując opał na zimne
jesienne i zimowe noce. Abbie zapewne przyznałaby mu rację
i nie zaprzÄ…taÅ‚a sobie gÅ‚owy tÄ… sprawÄ…, gdyby nie fakt, że ni­
gdzie w pobliżu nie było widać owych robotników, znikąd też
nie dobiegał dzwięk siekiery czy piły.
Zaciekawiona, podjechała bliżej, żeby obejrzeć porzucony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl