[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyjdziemy przez kuchnię. Lord Tolocamp uskarżał się ostatnio, że zniszczono dywan w
głównym holu. - Kłamałam w żywe oczy. - Zastosujemy się do jego poleceń, nawet jeśli
miałoby to oznaczać nadłożenie drogi.
Zamknęłam koszyki ze świetlikami i postawiłam gąsior, aby zamknąć drzwi
magazynu. Nie zwracałam uwagi na wyraz twarzy mistrza Capiama. Niech sobie myśli, co
chce, bylebym mogła wyjść z Warowni nie zauważona.
- Chciałabym wziąć więcej, ale większa liczba służących przy południowej zmianie
warty nie uszłaby niepostrzeżenie - tłumaczyłam. Mistrz rzucił okiem na moje ubranie. -
Nikogo nie będzie obchodziło, że jakiś sługa idzie dalej do obozu. Nikogo też nie zdziwi, że
Mistrz Uzdrowicieli obładowany wychodzi drzwiami kuchennymi. Przyzwyczaili się już do
tego. Zastanawiające byłoby, gdyby wychodził z pustymi rękami.
Zamknęłam wszystko starannie i teraz stałam kołysząc ciężkimi kluczami. Nie
mogłam zostawić ich po prostu w drzwiach.
- Nigdy nie wiadomo, czyż nie? - mruknęłam do siebie, wkładając je na powrót do
torby u pasa. Moja macocha ma zapasowe klucze. I myśli, że to jedyny zestaw. A moja
matka uważała, że opieka nad magazynem to doskonałe zajęcie dla mnie.
- Tędy, mistrzu Capiamie.
Szedł za mną. Spodziewałam się usłyszeć lada chwila jakąś uwagę czy radę z jego
strony.
- Lady Nerilko, jeśli teraz odejdziesz...
- OdchodzÄ™...
- ...w ten sposób lord Tolocamp...
Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam mu w oczy. Nie wolno było dopuścić, aby
ktoś w kuchni usłyszał, o czym mówimy.
- ...nie będzie za mną tęsknił. - Podnosząc gąsior zauważyłam, że Sim wychodzi
właśnie bocznymi drzwiami. Uważałam, że lepiej będzie deptać mu po piętach, inaczej jego
determinacja może osłabnąć. - W obozie przydam się na pewno. Umiem sporządzać leki,
wyciągi i napary z ziół. Wolę robić coś pożytecznego, aniżeli gnić tu w jakimś kącie.
Nie dodałam, że szyłabym wówczas stroje dla macochy.
- Wiem, że twoi ludzie ledwie nadążają z pracą. Przyda się każda para rąk. - Poza tym
- brzęknęłam kluczami w sakwie - w razie potrzeby mogę się tu zakraść. Nie ma się czemu
dziwić. Słudzy stale się tu kręcą. Dlaczego więc mnie nie miałoby się udać? - zwłaszcza że
noszę teraz strój służącej, pomyślałam.
Musiałam dogonić Sima i pozostałych. Aby podtrzymać kamuflaż, musiałam także
poruszać się jak sługa. Kiedy minęliśmy próg kuchni, opuściłam ramiona i głowę,
skierowałam kolana ku sobie, dzięki czemu mój chód stał się ciężki i niezgrabny, udawałam,
że uginam się pod brzemieniem niesionym na plecach. Szurałam nogami po ziemi.
Mistrz Capiam spojrzał w lewo, na przedni dziedziniec, gdzie mistrz Tirone schodził z
rampy wraz z uzdrawiaczami, którzy opiekowali się dotychczas naszymi starcami. Byli z nim
także trzej harfiarze.
Będzie patrzył na nich, nie na nas! - powiedziałam do mistrza Capiama. W otwartym
oknie zauważyliśmy właśnie postać ojca. Może się przeziębi i umrze. - Spróbuj iść mniej
dumnym krokiem, mistrzu Capiamie. Jesteś w tej chwili zaledwie sługą, dzwigasz ciężki
ładunek i niechętnie opuszczasz Warownię bojąc się śmiertelnej choroby, na którą umierają
ludzie w obozie.
- Nie wszyscy w obozie umierajÄ….
- Oczywiście, że nie - odparłam szybko, słysząc gniew w jego głosie. - Ale lord
Tolocamp tak myśli. Ciągle nam to powtarzał. Ach, spózniona próba przeciwdziałania
exodusowi! - przed ogrodzeniem Warowni widać było czubki hełmów.
- Nie zatrzymuj się! - Mistrz Uzdrowicieli przystanął, a ja nie chciałam, aby zwrócono
na nas uwagę. Zwietnie się złożyło, że uzdrowiciele i harfiarze wychodzili w tym samym
czasie. - Idz powoli, słudzy nie lubią się spieszyć, ale nie zatrzymuj się.
Gapiłam się ciągle w lewo. Słudzy zazwyczaj chętnie odrywali się od wyznaczonych
im zadań, by obserwować ciekawe zdarzenia w okolicy. Przyglądanie się, jak strażnicy gonią
uzdrawiaczy i harfiarzy, było niezmiernie zajmujące. Zwłaszcza że strażnicy me kwapili się
do wykonania rozkazów. Mogłam sobie wyobrazić konsternację Brandy ego. Aresztować
Mistrza Harfiarzy, lordzie Tolocampie? Jakże mógłbym zrobić coś podobnego? Uzdrowicieli
też? Czyż nie są teraz bardziej potrzebni we własnym Cechu niż tutaj?
Nastąpiła krótka szamotanina, gdy Tirone przepychał się z niezbyt chętnie
zastawiającymi mu drogę strażnikami. Sądzę, że doszło do krótkiej wymiany zdań, i w końcu
mistrz Tirone oddalił się pośpiesznie drogą wraz ze swoimi ludzmi.
Zdążyliśmy przejść przez drogę przed nimi. Kurz wzbity przez opuszczających
Warownię zakrył nasze ślady. Szłam nadal niezgrabnie i zastanawiałam się, czy ojciec w
ogóle nas zauważył. Sim i dwaj pozostali dotarli do ogrodzenia. Theng przyglądał się ich
ładunkom z niesmakiem. Przed chwilą wyszedł z małej chatki. Uspokoił się na widok
koszyka z obiadem dla straży.
Martwiłam się, że mistrz Capiam może zostać uwięziony w obozie, podczas gdy nie
powinien opuszczać Cechu bez względu na to, co powiedział mistrzowi Tirone.
- Jeśli przekroczysz tę granicę, mistrzu Capiamie, nie pozwolą ci wrócić.
- Do Warowni prowadzi wiele dróg, a czy tylko jedna wiedzie na zewnątrz? - odparł
nonszalancko. - Spotkamy się pózniej, lady Nerilko.
Pomyślałam z ulgą, że ma rację. Z tej odległości widziałam już obóz. Mężczyzni i
kobiety za linią straży czekali cierpliwie na żywność.
- Ależ proszę, mistrzu Capiamie. - Theng podszedł do nas zaniepokojony zamiarami
Mistrza Uzdrowicieli. - Nie możesz iść tam i potem...
- Nie chcę, Thengu, żeby ciskali tymi pakunkami. Dopilnuj, żeby obchodzili się z nimi
delikatnie.
Odwróciłam się udając, że mocuję się z gąsiorem, chcąc go opuścić na ziemię. Theng
podniósłby alarm, gdyby mnie poznał. - Tyle mogę dla ciebie zrobić - odparł Theng. Ustawił
gąsior obok paczek i krzyknął do ludzi w obozie: - Trzeba to nieść ostrożnie! Najlepiej
zawołajcie uzdrowiciela. Mistrz Capiam mówi, że to lekarstwo.
Pragnęłam zapewnić Capiama, że będę czuwać nad tym, aby leki trafiły we właściwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]