[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To powinno przywołać Drydena wyjaśnił beznamiętnie. Pójdzie za hukiem.
Czy to było konieczne? spytała zagniewanym głosem Lisbeth. Wystarczyło
powiedzieć, że nie chcesz śpiewać.
Na twarz arystokraty wypłynął leniwy uśmieszek.
Wtedy nie byłoby tak zabawnie. Poza tym mówiłem, że nie chcę.
Interesujące, pomyślała Phoebe prawie ze współczuciem. Waterburn naprawdę się
nudził. Znosił owiele więcej, niż im się wydawało. Jednak choć posiadał majątek
imaniery, to brakowało mu wyobrazni. Idlatego pewnie czekał go cierpiętniczy żywot
uboku takich kobiet jak Lisbeth, które brały za pewnik to, że mężczyzni im dogadzają,
ibyły przekonane, że panowie lubią lub udają, że lubią ich towarzystwo isprawia im
ogromną przyjemność podawanie im nici, kiedy wyszywają, lub noszenie za nimi koszy
piknikowych. %7łe po prostu uwielbiają spełniać ich zachcianki ito tylko dlatego, że były
piękne, młode izamożne.
Oczywiście po ślubie wszystko się zmienia. Wtedy to panowie robią, co chcą,
apanie robią to, co chce małżonek.
Prawda jednak wyglądała tak, że kobiety miały bardzo mało okazji, żeby poczuć
się uwładzy idlatego Phoebe pomyślała, że może nie powinna krytykować Lisbeth za to,
że korzysta zokazji, póki może.
Tym bardziej że sama była bliska scedowania tej niewielkiej władzy, jaką
dysponowała, na& mężczyznę.
Cóż, to naprawdę bardzo dziwne, że markiz tak się zapodział powiedziała po
chwili Lisbeth, teraz już mocno poirytowana. Nie widziałaś, Phoebe, wktórą stronę
poszedł? Zniknęliście zwidoku mniej więcej wtym samym momencie.
O Boże. Phoebe szybko zerknęła na zarośla. Czubki oficerek zniknęły. Markiz
musiał skorzystać zokazji igdy padł wystrzał, wyczołgał się lub wypełzł zkrzaków.
Obawiam się, że& że nie widziałam. Poza tym ja wcale nie zniknęłam. Po
prostu zobaczyłam tę polankę ina nią weszłam wyjaśniła, siląc się na swobodny ton
mimo twardego spojrzenia Lisbeth. Nie widziałam markiza. Myślałam, że jest zwami.
Przykro mi, ale nie wiem, wktórą stronę odszedł. Co nie do końca było kłamstwem.
Przynajmniej nie wtej chwili. Kiedy zobaczyłam polankę, tak mi się spodobała, że
zapomniałam ocałym świecie. Weszłam na nią, wyjęłam szkicownik i&
Szybko się cofnęła, gdyż Lisbeth ruszyła ku niej energicznym krokiem
izatrzymała się tak blisko, że Phoebe wyraznie dostrzegła jasne włoski porastające jej
górną wargę.
Co ztwoim kapeluszem, głupia gąsko? Jakim cudem tak się przekrzywił?
Phoebe zamrugała. Pierwszy raz wżyciu Lisbeth nazwała ją głupią, aprzecież
można było oniej powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest głupia. Poza tym uwaga
dziewczyny, choć wydawało się, że wypowiedziana zsympatią, zabrzmiała dziwnie
oschle.
Lisbeth sięgnęła do kapelusza izaczęła go poprawiać, wyplątując wstążkę ze
spinek iwygładzając ją między palcami. Icały czas zagadkowo przyglądała się Phoebe,
która stała sparaliżowana, zupełnie jak zając przed wilkiem.
Musiałam nim zaczepić ogałęzie wytłumaczyła wkońcu słabym głosem.
Mimo że pozornie spokojna, wduchu była sparaliżowana; dopiero wtym
momencie uświadomiła sobie, że wystarczyłoby jedno słowo ze strony Isaiaha
Redmonda, żeby straciła swoją posadę wakademii inie mogła znalezć zatrudnienia
nigdzie indziej.
Nie miałaby się wtedy dokąd udać ana wyprawę do Afryki nie zebrała jeszcze
wystarczającej sumy pieniędzy. Jej kariera rozpadłaby się wmgnieniu oka.
Lisbeth skończyła poprawiać kapelusz, który ułożyła na włosach Phoebe podług
własnego gustu, izsatysfakcją kiwnęła głową.
I właśnie wtym momencie wzaroślach rozległ się głośny szelest, jakby wkrzakach
czaiło się duże zwierzę. Zanim jednak całe towarzystwo zdążyło wpaść wpopłoch,
zlistowia dobiegł czyjś głos.
To nie wilk ani niedzwiedz, tylko ja, Dryden. Nie strzelaj, Waterburn. Markiz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]