[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biną przymusu. Chyba nie masz mi tego za złe i nie myślisz, że
ja&
Roman ze spóznionym żalem pomyślał, jak głupio chciał się
pochwalić takimi rzeczami. Jak gdyby nie wiedział, nie zdawał
sobie sprawy z sytuacji. Sam po prostu głęboko przywykł właśnie
do takiego dobrobytu i po przerwie swobodnie do niego powrócił,
nazbyt szybko zapominając o prostym fakcie, że dość długo ko-
rzystał z pomocy i nawet wsparcia dziewczyny w gruncie rzeczy
ubogiej, wiążącej przysłowiowy koniec z końcem, lecz bez wa-
hań, w najlepszym odruchu serca tym ubóstwem się z nim dzielącej.
Kasiu powiedział dławiąc kłębek w gardle jesteś najwspa-
nialszą dziewczyną na świecie i ja nigdy nie zdołam niczym ci
odpłacić i nawet podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś.
Nie pleć uśmiechała się już szeroko nie pleć.
Może los da mi jakąś okazję rzekł.
Kasia zajadała i widać było, jak w miarę jedzenia rośnie jej
apetyt. Patrzył na to zadowolony.
Było już pózno, lecz jeszcze nie ciemno. Szarawy zmierzch za
oknem pozwalał napawać się widokiem zieleni, w której tonęła
cała dzielnica. Domek był tak szczęśliwie położony, że nad drze-
wami ogrodu nie sterczały żadne dalekie kominy ani wyciągowe
wieże kopalni. Aż po bezkres widać było tylko zieleń drzew i ja-
sny błękit nieba.
Pogadywali sobie o różnych sprawach, lecz Roman przeczu-
wał ze smutkiem, że widzą się bodaj po raz ostatni. Jej reakcja na
kolację mówiła mu wyraznie, że Kasia najpewniej dojdzie do
wniosku, że nie jest mu już potrzebna i w takim samym odruchu
dobrego serca postanowi więcej mu się nie narzucać. Staną się dla
niej jasne wszystkie różnice między nimi i Kasia wszystkie je bar-
dzo boleśnie odczuje. I pomyślał, że właściwie nie ma na to żad-
nej rady prócz tej jednej, której zastosować nie mógł. Nie mógł
i nie chciał, choć ona może na to nawet czeka. Czy naprawdę cze-
_____________________________________________________
106 Zbysław Zmigielski
ka, czy chce tego? Wiedział z całą pewnością, że niezależnie od
wszystkiego, z całą pewnością to wiedział, nie odmówiłaby mu
niczego. I to właśnie jest owym nie nazwanym, nie określonym
problemem. Ten problem zapewne rozwiąże się sam, jednak w
sposób bolesny i bardzo trudny.
A jednak, mimo wszystko, żal pomyślał, patrząc na nią ukrad-
kiem. Jest prześliczna, młodziutka, ma najlepsze cechy charak-
teru, świetna dziewczyna. A ja oprócz niej nie mam teraz nikogo
bliskiego, nikogo. I nie tak szybko pojawi się w moim życiu ktoś
inny. Doskonale wiedział, że tak będzie i na tę myśl zrobiło mu się
dziwnie pusto i lekko: przecież to nie pierwsza taka myśl i prze-
cież nie od dziś to wie. Z tego powodu nie warto się rozczulać.
O czym tak myślisz? zaskoczyła go.
Spojrzał na nią przeciągle.
Ogólnie rzecz biorąc, Kasiu, o przyszłości.
Zastanawiasz się, jak długo będziesz w tej spółdzielni? Ja też
jestem ciekawa powiedziała z ożywieniem. Właściwie to już o
tym myślałam. Z jednej strony masz sytuację jakąś taką tymczaso-
wą, mieszkanie wynajęte, a praca niezgodna z wykształceniem. Z
drugiej strony zaczynasz żyć z tym dobrze i spokojnie. Jestem na-
prawdę ciekawa, co z tego wyniknie w jej głosie czuł jakby roz-
bawienie.
No tak pomyślał nieodpowiednie mieszkanie, nieodpo-
wiednia praca i może jeszcze nieodpowiednia dziewczyna. Ale
cóż może człowiek wiedzieć o tym, co jest odpowiednie?
I też się uśmiechnął.
4
Nazajutrz miał w pracy trochę zajęć, z których najważniejsze
było przejrzenie finansowych sprawozdań podległych zakładów
za ubiegły miesiąc zbliżał się termin sporządzenia takiego spra-
wozdania z całego oddziału. Siedział w swoim pokoju jak zwykle
za nieco tylko przymkniętymi drzwiami, popijał kawę i od czasu
do czasu sięgał po papierosa. Pozostali pracownicy byli podobnie
____________________________________________________________
Gry marcowe 107
jak on zajęci rzecz zwyczajna w pierwszych dniach każdego
nowego miesiÄ…ca.
Roman jednak zamierzał wyjść tego dnia wcześniej z pracy:
Kasia czekała na niego w mieszkaniu, a obiecał jej spacer po mie-
ście. Wieczorem musiała wracać, znów miała bowiem dyżur w
klinice.
Około południa, gdy już właściwie zamierzał kończyć papier-
kową robotę, uwagę jego zwróciło wejście do biura jakiegoś inte-
resanta. W ciągu dnia przewinęło się ich jak zwykle wielu, ten
jednakże zachowywał się nadzwyczaj hałaśliwie. I tak mówił,
mówił& Roman zzieleniał. Gwałtownie odsunął krzesło i otwo-
rzył drzwi na oścież. Wściekły wzrok natknął się na rozanielone,
znane mu doskonale i zawsze nie cierpiane, bezczelne spojrzenie
dawnego współpracownika z katedry, bardzo szanownego pana
profesora Malskiego.
O wilku mowa! Jest kochany pan magister Karski! Witam,
witam serdecznie! Ależ się pan schował, panie Karski! Co ja się
pana naszukałem&
Roman był już spokojny. Wyrwał mu potrząsaną z zapałem rękę
i zdecydowanym ruchem zamknÄ…Å‚ drzwi.
Naszukał się pan?
Naszukałem się! z triumfem oznajmił Malski, rozjaśniony
jak lampka. Początkowo nikt mi nie umiał powiedzieć, gdzie
mogę pana spotkać, co ja się musiałem napytać! Ale w końcu zna-
lazłem!
I w tym swoim zadufaniu zimno spytał Roman uważa pan
za oczywiste, że się z tej kretyńskiej wizyty ucieszę?
Być może po raz pierwszy w życiu ktoś mu powiedział coś
takiego. Spojrzenie profesora stało się cielęce.
SÅ‚ucham? SÅ‚ucham?
Kiedy byłem od pana zależny, szanowny panie profesorze,
starałem się raczej milczeć, więc i wówczas nie usłyszał pan ode
mnie żadnego przypochlebnego kłamstwa. Antypatia była zresztą
wzajemna, prawda? A teraz pan z takim trudem odnalazł mnie
tutaj i bardzo się pan z tego powodu cieszy. Jak mam to rozumieć?
_____________________________________________________
108 Zbysław Zmigielski
Zresztą nieważne. Ważny jest tylko powód, dla którego pan mnie
szukał. Powód!
Ależ, panie Karski, to chyba zrozumiałe!
Zawsze byłem z lekka tępy.
Pan Markowski&
Cóż pan Markowski?
On bardzo się starał do pana dotrzeć, ale przez tak długi czas
nie udawało mu się to, więc ja&
Pytałem, w jakim celu.
Chcielibyśmy&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]