[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi, że rodzice telefonicznie wyrazili życzenie, aby tym razem umieścid mnie w bardziej oddalonym
schronisku. Tak się też stało. Jeszcze tego samego dnia przewiezli mnie samochodem, a urzędniczka
przekazała teczkę z moimi dokumentami, na której było napisane: Sofia Speicher, ur. 1. czerwca 1983,
innej, nieznanej, niestawiającej żadnych pytao pani, towarzyszącej mi w niechcianej podróży.
W czasie jazdy obserwowałam niebo, było szare. Nie odzywałam się przez całą drogę. Po jakimś czasie
przybyliśmy na miejsce, dostałam nowy, pusty pokój, to znaczy wyposażony w łóżko, stół, jedno krzesło,
regał i lustro, które jeszcze tego samego wieczoru stłukłam.
Stamtąd także uciekłam.
Po jednym dniu znowu zostałam zatrzymana na ulicy i trafiłam do jeszcze innego schroniska.
Ten dom należał do wyjątkowych. Drzwi dokładnie zamykano, a w oknach pozakładano floresowate
kraty z żelaza.
Kierownik tej placówki jednak mimo wszystko był serdeczny. Podał mi ręką, przedstawił się, wskazał mi
mój pokój i objaśnił obowiązujący regulamin. Jego słowa brzmiały w mojej głowie jak pozbawione sensu,
ale zachowywałam się tak, jakbym je zrozumiała, i uważnie patrzyłam na niego, nauczona, że to robi
dobre wrażenie i wygląda się na kogoś bardzo grzecznego i skłonnego do współpracy.
Tym razem nie udało mi się zwiad.
- Do diabła, czy tutaj człowiek nigdy nie może byd sam? -zapytałam Katherinę, moją współlokatorkę.
Katherina patrzyła na mnie, śmiejąc się. Każdego dnia połykała ogromną dawkę drobnych, różowych
tabletek, po
86
których stawała się całkowicie nieobliczalna, a kiedy raz ich zabrakło, szlochała i krzyczała, waląc głową
w ścianę.
- Hej, Sofio, nie denerwuj się - mówiła teraz w ten powolny, rozwlekły sposób, nużącym głosem, jak
zawsze, gdy przez zbyt długi czas nie połykała swoich tabletek. - Tutaj jest jednak megacool. Masz każdą
ilośd żarcia na koszt paostwa, ciepły, pewny kąt do spania. A te tu... - zagrzechotała pudełeczkiem po
miętowych drażetkach, w którym przechowywała swoje tabletki - ... przeciw samotności...
Milczałam i po raz kolejny patrzyłam przerażona na zamknięte drzwi i zakratowane okno.
- Ale jeśli koniecznie chcesz stąd nawiad - kontynuowała Katherina, opierając się o moje ramię, czym
sprawiała mi przyjemnośd - to spokojnie zaczekaj, aż przyjedzie zmarznięty Fer-dinand.
Zmiała się, wyglądała ładnie i normalnie, opowiedziała mi przy okazji, jak wylądowała w tym domu, po
obrabowaniu starszych ludzi w metrze.
- A kto to jest? - zapytałam zdziwiona.
- No ten chudy jak szkapa ze służby cywilnej, co to przychodzi raz w tygodniu na nocną zmianę, w tym
norweskim pulowerze i wełnianym szalu wokół cieniutkiej szyi, musiałaś go poznad?
Pokręciłam przecząco głową, ponieważ nikogo takiego nie mogłam sobie przypomnied.
- OK, kiedy będzie tu następnym razem, dam ci znad. Katherina odruchowo, bezmyślnie, podrapała sobie
do krwi
prawą rękę. Często to robiła, dlatego jej ręce wciąż były w strupach, co wyglądało odrażająco.
- Co mi to da, że ten wychowawca będzie tu w nocy na dyżurze? - zapytałam zdziwiona.
- No, on ma klucz do wolności - wyjaśniła Katherina, wzruszając ramionami. - Myślałam, że chcesz stąd
zwiad?
Przytaknęłam.
- No więc - powiedziała Katherina, jakby wszystko było jasne jak słooce.
- Jak wyjdę na zewnątrz, jeśli on tu będzie? - zapytałam.
- Razem go załatwimy - odpowiedziała ze spokojem Ka-
87
therina. - On nie jest silniejszy od pierwszego lepszego słabowitego zasraoca, lewym sierpowym go
powalimy... Zadrżałam.
- Nie sądzę, żeby to się udało - mruknęłam posępnie.
- Kto nie ryzykuje, ten nie ma - powiedziała Katherina, poirytowana odwróciła się ode mnie i jęła się
dalej pastwid paznokciami nad swoimi pokaleczonymi rękami.
Katherina miała rację, tym razem nie było innego wyjścia i po dziesięciu dniach nie wytrzymałam dłużej.
- OK, spróbujmy - zwróciłam się do mojej współlokatorki, a serce ze zdenerwowania biło mi jak młotem.
- Najlepiej dajmy sobie przedtem trochę czadu - zaproponowała Katherina, spoglądając na mnie. Jej
oczy były ciemnoszare i niepokojąco mętne, pozbawione blasku. Kiedy patrzyło się na bladą, dziewczęcą
buzię Katheriny, to uwagę zwracały przede wszystkim jej oczy: zupełnie przygasłe, zmęczone, pasujące
bardziej do twarzy staruszki, były naprawdę wyjątkowe i niesamowite.
- Co się tak na mnie gapisz? - zapytała podejrzliwie Katherina.
- To nieprawda - szybko odpowiedziałam. - Tylko się zamyśliłam, nic więcej...
- A nad czym się zamyśliłaś? - dopytywała się Katherina. Wyjaśniłam jej, że zastanawiałam się nad tym,
co będzie,
gdy powalimy na ziemię zmarzniętego Ferdinanda.
- No, a co ma byd? - odpowiedziała pytaniem Katherina, wzruszając ramionami. - Dobrze będzie, trzeba
w koocu jednemu z tych wychowawców - dupków - porządnie skud mordę.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam szybko w drugą stronę, żeby dłużej nie patrzed Katherinie w oczy.
Czyżbym też już miała takie bezlitosne, złe spojrzenie jak ona?
- Dzisiaj w nocy będziesz wolna - powiedziała Katherina kilka dni pózniej.
- Jest... ? - zapytałam, dygocąc.
- Tak, jest. Właśnie przytoczył się rześki na swym rozklekotanym rowerze. Widziałam przez okno.
Popatrzyłyśmy na siebie.
88
- Pewnie nie chcesz brad w tym udziału? - zapytała Katherina.
Skinęłam potakująco głową.
- Dobrze - powiedziała Katherina i wyciągnęła z kieszeni spodni pudełko po miętowych drażetkach.
- Zwykle sprzedaję te rzeczy - powiedziała cicho i uśmiechnęła się do mnie. - Ale tobie dam dzisiaj coś
gratis.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]