[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świadczący, iż musiały leżeć w owej szufladzie od dłuższego
czasu.
Podobną teczkę Wanacki dostrzegł niedawno w bagażniku
samochodu Bożeny Horn. Marcjanna Wierzbicka również
opowiadała o czarnej teczce, tym razem z mieszkania na Ho-
żej. Może i znała - mimo energicznych zaprzeczeń - jej zawar-
tość?
Czy Bożena Horn albo Marcin Dąbski mogli pragnąć
śmierci Zelmana? Dąbski wydawał się tylko jednym z jego
znajomych. Bożena Horn utrzymywała wprawdzie niegdyś z
Zelmanem bliższe kontakty, nic jednak nie wskazywało, aby
rozstanie przeżyła boleśnie. Wprost przeciwnie - bardzo szyb-
ko pocieszyła się Dąbskim.
Co prawda na trop tej znajomości mógł wpaść mąż Boże-
ny. Zledząc żonę, zorientował się, gdzie się spotyka z Dąb-
skim. Albo też Zelman niechcący - lub umyślnie - wygadał
się, że daje klucz również i Bożenie. Sama myśl jednak, że to
właśnie Horn uszkodził lampę, by przygotować pułapkę na
Bożenę i jej amanta, wydawała się trochę niedorzeczna. W
końcu i on również musiał brać klucz od Zelmana, a więc
obawiałby się, że ofiarą może paść osoba przypadkowa. Chy-
ba że tak go zaślepiła zazdrość, iż się w ogóle nie zastanawiał
nad skutkami.
No, a Elżbieta i jej zadziwiające kontakty z Jolką? Strasz-
liwie pogmatwana cała ta historia!
112
Wanacki postanowił zacząć od nowa, tym razem od Giziń-
skiego, i pojechał tam. W dziennym świetle wytwórnia pocz-
tówek dzwiękowych prezentowała się gorzej niż nocą. Był to
długi, parterowy, nawet nie otynkowany budynek z szarych
pustaków. Z otwartych okien wylewał się hałas maszyn oraz
gryząca woń chemikaliów. Na podwórku stała duża skrzynia z
piaskiem, nad którą wisiał gruby, gumowy wąż, duża strażac-
ka siekiera oraz kilka czerwonych wiader. Obok zaparkowała
furgonetka. Jej kierowca rozmawiał z wychylającym się przez
okno, potężnie zbudowanym mężczyzną.
Mężczyzna okazał się portierem-dozorcą. Obrzucając Wa-
nackiego mało przychylnym spojrzeniem, zaprowadził go
jednak do biura i mruknął, że zaraz poszuka szefa.
Giziński przyżeglował razem z Hornem. Obaj nosili takie
same szare, robocze, zapinane z przodu fartuchy z długimi
rękawami i obaj wnieśli ze sobą do pokoju zapach środków
chemicznych.
Twarz Gizińskiego zdradzała panujące w hali produkcyjnej
gorąco. Po policzkach rozlała się czerwona siatka spękanych
żyłek, ręka, jowialnie wyciągnięta do Wanackiego, była spo-
cona i miękka.
Horn trzymał się tak sztywno, jakby połknął kij. Znieru-
chomiała również głowa oraz mięśnie twarzy. Kontrast mię-
dzy tymi dwoma mężczyznami, z których pierwszy prezento-
wał niespokojną ruchliwość' natomiast drugi sztuczny spokój,
był tak uderzający, że nawet niechcący nasuwał pytanie, co i
jakie okoliczności ich złączyły?
Wanacki rzucił kilka nic nie znaczących zdań, zagadnął,
jak idą interesy, jakie szlagiery będą na pocztówkach, przez
cały czas obserwując napięcie, towarzyszące rozmowie. Za-
równo Horn, jak i Giziński zdawali sobie sprawę z tego, że
113
nie pojawił się tu dla towarzyskiej pogawędki. W miarę prze-
ciągania się dyskursu, ruchy ich poczęły zdradzać niecierpli-
wość. Dopiero wtedy Wanacki przeszedł do właściwego tema-
tu i powiedział o wypadku na Hożej, który wcale - jak teraz się
okazało - nie był wypadkiem, lecz zbrodnią.
- Nie mam z tym nic wspólnego - rzekł szybko Horn.
Nerwowym ruchem szarpnął kołnierzyk koszuli. Wyglądało to
tak, jak gdyby nagle zaczął być dla niego za ciasny. - Nie zna-
łem żadnej Urszuli Retmaniak. - Rozluzniwszy kołnierzyk,
spojrzał na Wanackiego. - Zelman mnie w to wrabia?
Wanacki pokręcił głową, a ruch ten Horn zrozumiał jedno-
znacznie.
- Zgadza siÄ™?
Na jego bladych dotąd policzkach pojawiły się plamy wy-
pieków.
- Przysięgam, że i ja też nie mam z tym nic wspólnego! -
odezwał się naraz Giziński. Jego dłoń zwinęła się w kułak,
uderzając w tłustą, masywną pierś.
Horn sprawiał wrażenie, jak gdyby wtręt Gizińskiego w
ogóle nie dotarł do jego uszu.
- A może chciałby się pan dowiedzieć, dlaczego zamie-
rza mnie w to wrobić?
Giziński usiłował go powstrzymać ruchem dłoni, lecz Horn
nie zwrócił na niego uwagi.
- Powiem panu! Ta świnia ma ochotę przespać się z moją
żoną! Już nieraz próbował, wiem o tym dobrze, i nie od dziś!
Ale jest jeszcze mąż! I oto nadarza się dobra okazja. Najpierw
usuwa się dziewczynę, która zawadza, potem wrabia w to
męża innej. W ten sposób na jednym ogniu piecze się dwie
pieczenie! Nie ma dziewczyny, nie ma męża - droga wolna!
- Chwileczkę! - powstrzymał go Wanacki. - Jeśli pan
114
dziewczyny w ogóle nie znał, skąd pan wie, że zawadzała
Zelmanowi?
Horn zacisnÄ…Å‚ usta.
Czyżby powiedział za wiele i teraz nie wie, jak z tego wy-
brnąć?
- Ja...? - zawahał się. - Tak przypuszczam. Bo niby jak
załatwił swoją pierwszą żonę? Wypadek, co? Niepotrzebna
mu już była, za to potrzebna forsa! Taki sam wypadek, jak i
ten teraz!
- Ależ... - Giziński wtrącił pospiesznie - niechże pan nie
bierze tych słów na poważnie! Leszek i Alek nigdy się za bar-
dzo nie lubili. Ja wiem - dodał - szło przede wszystkim o Bo-
żenę. Leszek jest piekielnie zazdrosny i zaraz dopatruje się
Bóg wie czego. I mówi pan - zapytał z nagłym zainteresowa-
niem - że Alek, to znaczy Zelman, wrabia teraz Leszka w tę
historię? Niech pan temu nie wierzy! O, żeby tak Zelmana
zamordowano, to nawet bym powiedział, że Leszek mógł mieć
z tym coś wspólnego. - Naraz zorientował się, że coś nie tak, i
szybko wybrnął: - Ach, ta męska zazdrość! - westchnął z uda-
ną afektacją. - Ale jakąś tam smarkulę, której żaden z nas na-
wet nie znał? Po co, dlaczego?
Po chwilowym wybuchu Horn zamilkł i znów siedział
sztywny, jak przedtem.
- Jak często przywozi pan wieczorem taśmy do zakładu?
- zapytał go nagle Wanacki.
Rozlane rysy Gizińskiego naraz stężały, w całej postaci po-
jawiło się oczekiwanie. Wanacki instynktownie czuł, że trafił
na słaby punkt, lecz nie spodziewał się łatwego wyjaśnienia.
Giziński miał sporo czasu, ażeby zawiadomić Horna, o co go
już pytano. Toteż i Horn zawahał się jedynie przez chwilę.
Następnie, z pozorną lekkością w głosie, odpowiedział:
- Nie, nieczęsto. Tylko wtedy, kiedy jest jakieś pilne
115
zamówienie i gdy produkcja musi iść już od wczesnego rana.
- Tak było właśnie wtedy?
- Tak.
- Przyniósł pan taśmy w teczce? - kontynuował Wanacki.
Horn skinął głową.
- Może w tej samej, którą wasz wspólnik, Zelman, zo-
stawił niedawno na Hożej?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]