[ Pobierz całość w formacie PDF ]
schodów w okolu dxwierzowej wnki, pod ustrzpionymi baldaszki, stoj tumu stróki prze-
smuke, Boego Domu gospodynie. Wwiaa smuga ksiycowego Swiata na koScioa scho-
dy, nasczya omy srebrzystej we wpuklin wnijScia i uderzya blaskiem, jak w zwierciado
146
wielkie, w brzowe odrzwia - na których mistrz zdziaa wszystkie klski rodzaju czeczego,
a zakoczy ostatni nadziej czowieczestwa wedle wierze swoich.
Gór zasi nad poamane piachy dachów wypitrzay si widmowo obie wieyce tumu, poy-
skujc koronami u czó podniebnych. Nad nimi gwiazd roziskrzone bezliki w ciemnym gra-
nacie nieba. Gdyby ogon komety, zawisej midzy storczami wie, wyrzucaa si w przestwo-
rza droga mleczna ni to goSciniec bdnych rycerzy, wabicy tajniami Swiata, czasów i ducha
- a po nieukojów wdrowniczych kres: po Monsalwatu zamek sam i Graalow w nim cza-
r!...
Mistrz jakby zaczerpn oto w puca dech gboki, bo a rce na piersiach skrzyowa:
wierwiecze zaledwie, poow moe tylko lichego ycia mego, oddaem wrotom twoim -
opoko rzeczy wiecznych !... Mhm!... Mhm!... - zachrzka tamten drugi w nagym znów
niepokoju. I zatula szyj kirami swymi, jak gdyby zib gwatowny powia na od koScioa
wie.
Chodno - przytwierdza poczciwie gospodarz.
I zamknwszy okno, powróci z nim do stou.
Na wdrownego poety wspomnienie! - powtarza nalewajc czarki.
I pij pod rozdzwon zderzonych pucharów - tym razem jakoS bardziej aobny.
Heje! to nasze przebicie si wczoraj! - pogaduje gospodarz. - I e h e u!
Zwiesza gow w przypominaniu.
Fides! - spes! - caritas!... Ledwiem ujrza wczoraj w obery ywe zjawy tych z dawna ma-
rzonych spiów, a zasiekano mi w przebojach mioS i nadziej. Tak i w doli mojej... W upar-
tych przebojach przez mury zacieSnie grodzkich lega mioS i nadzieja moja. Wiara w y-
cie wyszej piknoSci i mocy tu znad koScioa progu odjechaa pono na ksiyc. Tak i w
sercu mym kacerskim, które w rojeniach poetów i onglerów wicej szukao nixli w koSciele
samym. A w oddalestwie od ducha powszechnoSci na bezmioS i beznadziej skazao si
samo!...
Pogi mu si kark, po kolana zwisa broda siwa.
Czas sam chce, bySmy ustpili innym ludziom - inny stawa si duch powszechnoSci... Hej,
zamilko trubadury paskie! i ty, goliardzie, któryS owo zmar! i wy, onglery, ostatni opo-
wiadacze o Graalu! - pora wam pono ustpi duchowi grodzian. A i mnie z wami - bo inne
ju po grodach buduj koScioy...
Gdy sign teraz po dzban, ju nic nala nie zdoa - wysczyli go do dna. Nad pustymi szkle-
nicami pochylili si obaj.
I uderzy w te gowy wyprónionych kielichów smt.
W ciszy, jaka nastaa, sycha byo pod dachem jakowe chroboty; wnet potem kwik ohydny,
tupotliwe uganianie si gór - i nagle plusk jak w wod opadajcych gdzieS na izb szczu-
rów. Rdzawe Swiato oliwnicy, krzyujce si w powietrzu z blaskiem dogasajcych uli,
rozsnuwao jak gdyby w kuxnicy pajczyny smugi. Chyo zwija si snadx po tych niciach
tkacz tej przdzy w ciemnoSciach któw, gdzieS midzy szczurami ukrywajc swe cielsko
pajka - z krzya biaym znakiem na grzbiecie.
Rmierci brat, trudów czeczych grabarz, osnuwa w sinosrebrzyste cauny zaprzepaszcze
wszystkie ywe spie.
Chodzi mistrz tam i sam pod tym namiotem ciemnoSci, nawisym nad spichrzow kuxnic.
I z nawyku chyba lub dla mySli samotnych rozpogodzenia dostpuje czasami do dzbana i czar-
147
ki. A e puste, wic z pomrukiem kroczy znów po izbie. I ju z niechci spoglda na kamra-
ta tej nocy, który pi, bo pi rzetelnie, ale za poczstunek nawet nie porozmawia. Gospodarz
ju si dosy byo nagada; nieche teraz goS coS powie. NiemyS?!
I rozdraniony nagle t larw na jego gbie, doskoczy do znienacka, by mu zerwa zason
sprzed twarzy. Lecz tamten uchyli si od tej napastliwoSci; a tak dziwnie agodnie, tak wiot-
kim przegiciem si w pasie, tak falistym ruchem ramienia - e gospodarz zmiesza si nie-
spodziewanie.
Czek pijany, cho gburnym si stawa, rozwraliwione ma bardzo oczy i uszy.
Wic ten gest niespodziany sprawi, e staremu uczynio si na duszy jakoS delikatnie - ka-
walersko. Na tapczan prosi. Mikko! - powiada klepic miejsce wskazywane tu przy so-
bie. Jakie powstanie z miejsca wspaniae! jakie pynnoSci królewskiego chodu! - baczy
mistrza okiem, na ksztaty i ruchy zawsze czujnym. I w tym zdumieniu pomrukuje do si:
Chyba to nie mczyzna?... Kto ich tam wie - w Misericordii tajnym znaku!... A gdyby tak
traf nastrczy dzisiaj?... Hm! Lepsze to podczas nixli wino!
Wic nie dorywa si ju gburnie, lecz za rbek larwy licowej ujmuje.
Przedziwnie mikkie uchylenie si od tej ciekawoSci; a w tej odmowie tak przekornie wabny
i pieSciwy gest zgarnianych ku piersiom ramion, tak niespokojny szelestek kirów u stóp, a ko-
lan tak trwone - uch! - zatulenie si przed raptem, sprawiy, e czek krwisty rozpali si
w okamgnieniu. Wiew kobiecoSci uderzy mu w nozdrza, zdzieli jak obuchem po bie nie-
trzexwym.
Ju j ma przy piersiach. Szczupa jednak ogromnie!... - rozczarowa si w pierwszej chwili.
Bierz licho! Schrupie dziS i tak chudzizn, cho pewna, e wolaby pulchniejsz... Ta zaS pie-
kielnic si widzi - jak to chude zazwyczaj - bo w tym szamotaniu taka smaczna si czyni!...
Nie pora mu delektowa si obliczem, by najpikniejszym - nie stara si ju odchyli licowej
zasony. Ju tylko na wznak j przeginajc podrywa gwatownie te jej szmatki u kolan.
Ujrza piszczel i kostk za ydk ca, gnat biay za udo i, pust a po krzye, miednic koSci
onowych.
Odrzucia go groza pod piec. I zatargaa wasnymi jego rkoma ten eb nietrzexwy. Nie ufa-
jc swym oczom podbiega do stou, chwyta w garS lamp, podejmuje j wysoko. I patrzy
spod doni.
Na tapczanie ley szkieletem nagim Smier w postaci wasnej - kir stargany osun si na
podog.
Pot kroplisty, ju po raz drugi tego wieczora, j mu zalewa czoo. I znów poczerwieniaa
szyja, posiniay skronie. A yy tak si wzdy na nich, e sycha byo nieomal w izbie bicie
tych pulsów. A gdy mu i garScie oto wasne rozchyla si jy Przed oczyma jakowymS skur-
czem drgawkowym, sam instynkt rzuci go w stron okna.
Ona zerwaa si wobec tego z tapczana i zblia si do.
Widzi przed sob tylko t jej czaszk, w tej chwili ponuro opuszczon na ebra, a tak Slisk
na ciemieniu i potylicy, e si odbija w niej kuxnicowych uli blask, czynic z niej samej
gdyby spi ywy po nocy.
On ju tylko wos wichrzy nad czoem i przysania doni oczy.
A gdy znów spojrza, widzi ciemni tych oczodoów bez dna i t ohyd nagich, zbiastych
szczk pod zapadlinami policzkowych koSci - co wszystko czynio wyraz tak gorzko urgli-
wym: Czego ci al w yciu?!...
148
Zaduma si jakby nad jej pytaniem niemym. A rami wyciga po niewoli w stron kuxnicy.
A z gbi piersi chyba wydarte zatkanie wstrzsno nim nagle:
Rwiecznika przed otarz nie dokocz koScioowi!...
I widzieli stróe a zbiry z ulicy, jak przy otwartym oknie wykusza pada oto na klczki chopi-
sko to olbrzymie, jak wtula twarz i brod w jej kolana - jak szlocha caym ciaem u nóg pani
Rmierci.
Ona to chyba podja go z klczek i usadowia przy stole, na swoim ju teraz krzeSle: sama
gospodarzy w tej chwili. Oto dzban, ju wysczony, za jej rki dotkniciem napenia si wi-
nem po wrby. A e mistrz zamilk, przemówia teraz ona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]