[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak to było poza klasą, a więc było zbyteczne. Nie można jednak twierdzić, żeby wolno - próżniactwo nie
uległo jakiemu takiemu wpływowi zreformowanych "literatów ", wciąż naprzód idących. Owszem, stara
gwardia wlokła się śladem Zygiera, Waleckiego, Borowicza, Gontali - tylko, żeby nie marnować zbyt
wiele drogiego czasu, rznęła po cichu w karty. Były nawet z tej paczki formalne petycje do zarządu,
ażeby ćwiczenia świąteczne połączyć z tanim, a również urzędowym "preferkiem "w myśl zasady: "omne
tulit punctum, qui miscuit utile dulci ", ale obłąkani, jak mówiono, "literaci "sprzeciwili się kategorycznie i
nigdy górka nie splamiła się szulerstwem. Raz jeden tylko pozwolono sobie tam na "bibę ". Przy końcu
trzeciego kwartału, na początku kwietnia, jeden z kolegów, syn kupca posiadającego najobszerniejszą i
najstarszą w mieście piwnicę win, zawiadomił Mańka, że przyniesie wieczorem butelkę maślacza
wycyganioną od matki ze specjalnej familijnej piwniczki. Gontala rozesłał wici z oznaczeniem początku
zebrania na godzinę dziewiątą. Borowicz załatwiał dnia tego swe korepetycje nieco dłużej i dopiero przed
dziesiątą wybrał się w stronę górki. Minąwszy chałupiny żydowskie, gdyż tamtędy szła "wieczorna "
droga ze względu na to, że bramy posesyj już o tej godzinie na głucho zamykano, miał skoczyć w
uliczkę, gdy wtem w kręgu światła padającym od jedynej w tych okolicach latarni spostrzegł wysoką
personę w cylindrze i długim paltocie z bobrowym kołnierzem.
- Majewski... - wyszeptał Borowicz, gorączkowo usiłując przyprowadzić do porządku spłoszone myśli i
znalezć niezwłoczny środek ratunku dla siebie i kolegów. Zanim cokolwiek przedsięwziąć zdołał,
instynktownym ruchem wsunął się między sągi drzewa, ogromnymi kupami leżące na pustym placu przy
samym wejściu w błotnistą uliczkę, skurczył się, przykucnął i nie spuszczał oka z ciemnej sylwetki
ruszajÄ…cej siÄ™ w mroku.
Majewski zbliżył się do zaułka, przez czas pewien stał tam, widocznie orientując się w sytuacji, a
następnie puścił się w dół, ku rzeczce. Kalosze jego chlupały w grząskich, lepkich, dopiero co rozmokłych
bryłach wiecznego bajora, laska, którą macał w ciemności drogę, stukała o kamienie tu i owdzie leżące.
Gdy już stanął nad brzegiem kanału, Borowicz wyszedł ze swej kryjówki i z odległości mniej więcej
trzydziestu kroków śledził jego ruchy. Majewski stanął przy kładce i prawdopodobnie patrzał w szybki
Gontali błyszczące na wysokości, gdyż jego cylinder, widzialny w nikłym odblasku padającym z tego
okna, pochylony byt znacznie ku tyłowi. Borowicz zadarł także głowę i z niepokojem badał, czy z tego
miejsca szpieg nie dojrzy głów zebranych kolegów. Ani twarzy jednak, ani sylwetek nawet widać nie
było. Czasami tylko na szybach przesuwał się powiększony cień jakiejś osoby. Znienacka błysnęło
światełko: to pan Majewski rozniecił zapałkę i trzymając ją w ręku, przebywał kładkę nad kanałem.
Zwiatełko wkrótce zgasło i Borowicz stracił z oczu postać stróża moralności uczniowskiej. Był
najpewniejszy, że Majewski doskonale jest powiadomiony o szczelinie Efialtesa, że już usunął deskę i
jest w ogrodzie.
Rozmyślając, jaką by sztuką dostać się co tchu na górkę i uwiadomić przyjaciół, zbliżył się cicho, stanął
przy kładce i łowił uchem każdy szelest. Idąc za Majewskim, mógł wlezć mu w ręce, zgubić siebie i
wszystkich. Nie wiedział, co robić, którędy przełazić... Nagle usłyszał szmer tam, skąd go się wcale nie
spodziewał. Wytężywszy wzrok, ze zdumieniem odróżnił figurę Majewskiego na tle parkanu. Czarna
plama sunęła wzdłuż drewnianego ogrodzenia i była już o kilkanaście kroków w bok od kładki. Brzeg
rzeki był z dawien dawna obmurowany. Na tym podmurowaniu stał parkan. Między nim i kanałem
zostawały jakie trzy ćwierci łokcia muru, po którym jak po wygodnej ścieżce można było chodzić aż do
wielkich, nie dających się przebyć bez drabiny ścian u dwu krańców drewnianego płotu. Borowicz
89
zachichotał w głębi duszy.
Rozumiał teraz, że Majevius otrzymał doniesienie czy sam wyśledził, jako uczniowie łażą do żydowskiego
sadu przez dziurę w parkanie, ale nie wiedział, którą deskę należy ruszyć na bok, żeby uformować
przejście. Tego miał dosyć. Widząc, że cień na słabo szarzejących deskach posuwa się coraz dalej,
chwycił oburącz dyl tworzący kładkę i zaczął go z całej siły a ostrożnie ciągnąć ku sobie. Przeciwległy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl