[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hańbą przyciśnięty stary dwór... To są Niezdoły, gdzie przez tyle lat bawiła się cała okolica, gdzie
hulano do białego dnia, przez następny po balu - i znowu w nocy, co się zowie do upadłego...
Rozpatrując się po okolicy panna Mija nie dostrzegła nikogo. Ani jeden człowiek nie poruszał się w tym
obszarze. Wojsko dawno w lasach znikło. Zaczajona między krzakami patrzyła pilnie. Nareszcie!...
Szczepan wyszedł z kuchni i ruszył nad rzekę. Czaił się za ogrodem, wałęsał poza gorzelnią, nawracał.
Wreszcie, dobrze opatrzywszy miejsce, szybko wszedł do stodoły. Mijały długie minuty. Serce poczęło
bić w piersiach panny Salomei. Zdawało się jej, że upłynęły godziny, odkąd starzec otwarł wrótnię...
Nie mogła wytrzymać. Chyłkiem zbiegła z owej góry - przebyła ogród i dziedziniec... Wsunęła się do
stodoły, wdrapała na siano. Wbrew oczekiwaniu Szczepan nie powitał jej złorzeczeniem. Odwalił był już
wieko znad studni w sianie i wyciągał chorego. Nie mógł mu dać rady. Co go wydostał na połowę
wysokości dołu, to się pośliznął w sianie, padał na wznak, a z nim razem Odrowąż w swój grób. Ranny
jęczał w ciemnicy. Usłyszawszy ten jęk obydwoje uradowali się bardzo i podwoili wysiłek. Szczepan
polecił pannie Salomei zarzucić koniec jednej z linek na ramię i ciągnąć. Sam ujął drugą i przerzucił ją
także przez ramię. Poczęli obydwoje odsuwać się we dwie strony od dołu, ciągnąc postronki z całej
mocy. W taki sposób wydobyli na wierzch nieszczęśliwego. Dostawszy go na powierzchnię zbadali, że
żył jeszcze, aczkolwiek był bezsilny i na pół uduszony. Szczepan rozkazał pannie znowu iść na górę i
obserwować teren. Sam wytoczył z drugiego zapola stodoły ręczny wózek do ściągania drzewa. Zniósł
na ten wózek chorego, przykrył go sianem, nawalił na wierzch suchej podściółki i gałęzi z opróżnionego
kąta stodoły - i potoczył wózek do kuchni. Tam chorego rozebrał z futra i butów - oczyścił, otrzepał,
zaniósł i położył do łóżka. Gdy panna Salomea wróciła do domu, zastała już swego protegowanego w
pościeli. Był nieprzytomny, jakoś nadmiernie czerwony i opuchły. Oczy miał błędne i przekrwione -
twarz zsiniałą. Rany pootwierały się i przemoczyły bandaże tak dalece, że trzeba było na pościel
położyć grube zgrzebne płachty, aby powtórnie nie mieć w krwistych plamach świadectwa przeciwko
sobie. Panna Salomea zabrała się do zmiany bandażów i przewinięcia ran. Pasma pousuwały się z
miejsca i rany były obnażone. Opatrując je na nowo, doświadczyła szczególnego wrażenia, jakie jej się
nigdy jeszcze nie przytrafiło w życiu. Oto każdą ranę poczęła mieć w swym jestestwie i nie tylko ją
widzieć, ale i czuć - cierpieć w sobie tam, gdzie była w ciele chorego. W głowie, pod okiem, w
ramionach, między żebrami i w prawym biodrze wynikły jak gdyby stygmaty, sobowtóry i żywe
wizerunki zranień. Poczęła, opatrując rozdarcia i urazy, ciosy i uderzenia - wwiadywać się w nie,
rozumieć je i pojmować w całości przedziwne, wzniosłe ich życie. Bez odrazy patrzyła na krew broczącą
i żywe poszarpane ciało. Gdy skończyła opatrunek, już zbliżał się zimowy wieczór. Chory usnął w
głębokiej gorączce.
Przypadła na sofce i sama usnęła jak kamień. Jakże się uczuła szczęśliwą, gdy po ocknięciu zobaczyła
promienny dzień! Minęła tedy noc bez rewizji i bez zmor, przespana jednym tchem, szczęśliwie od
początku do końca. Kanarek, jedyny przyjaciel, zaśpiewywał się we framudze okiennej na widok tak
pięknego słońca. Kanarek ów nosił, nie wiadomo dlaczego, tajemnicze nazwisko - Pupinetti. Miał na
głowie czarną krymkę czy piuskę z ciemnych piórek, aczkolwiek sam był nieposzlakowanej żółtości.
Panna Mija przywitała się z nim serdecznie, wołając nań ustalonym od dawna okrzykiem który się
między ich zażyłość nie wiedzieć skąd i jak zaplątał:
- A bas la calotte! [13]
13. A bas la calotte.! (franc.) - dosłownie: precz z krymką, piuską; stąd zwrot znaczy: precz z klerem!
Pupinetti przekrzywił główkę i rozdymając gardziołek począł wydzwaniać na cześć słońca pieśń
najweselszą, najradośniejszą pod tym słońcem. Widząc, że zbliża się jego dobra pani, jął skakać z
pręta na pręt i kołysać się w ruchomej huśtawce. To dziobnął ziarenko kaszy, to skubnął kapuścianego
liścia okruszynę. Napił się wody i wołał przyjaciółkę prędkim, radosnym pokrzykiem. Nie lękał się ani jej
groznych rozkazów - a bas la calotte! - ani ręki wsuniętej do klatki.
Przechylał tylko głowę, jak gdyby w istocie obawiał się o swą piuskę, gdy go wzięła w rękę i całowała w
dzióbek najśliczniejszymi usteczkami na obszarze ziemi. Chory powstaniec rozwarł oczy półoślepłe z
gorączki. Zwrócił ku swej opiekunce czerwoną twarz. Jakiś bełkot wypadł spomiędzy jego rozdętych
warg. Stała nad nim z Pupinettim w ręce i pokazywała ptaszka biednemu wojownikowi. Zobaczywszy
kanarka coś pojął. %7łałośnie - żałośnie uśmiechnął się... Panna Salomea puściła ptaszę z ręki.
Przyuczony do siadania na jej poduszce, Pupinetti przyfrunął do wezgłowia nieznajomego intruza,
zasiadł na poręczy, otrząsnął się, sprostował pióra. Zaśpiewał najradośniejszą, najpromienniejszą ze
swych piosenek. Chory uśmiechnął się znowu. Zapomniał o męce życia i z rozkoszą słuchał.
5
Kilka następnych nocy upłynęło spokojnie. Nikt nie nachodził opuszczonego dworzyszcza. Chory
powstaniec spał po całych dniach i nocach w gorączce. Nie wiadomo było, czy przyczyną tej gorączki są
rany, czy jaka inna wewnętrzna choroba. Opuchnięcie oka zmniejszyło się bardzo i czarna barwa
podskórnych zacieków poczęła ustępować. Ukazały się powieki i zdrowa między nimi zrenica, która
dobrze widziała. Założono tedy rozdarcie podocznej rany szarpią i obwiązano znowu policzek. Gdy ślady
ciosów i stłuczeń znikały, wyłaniała się spod opuchlizny twarz jak gdyby inna. Odmiennie zarysował się
kościsty, kształtny nos, białością zajaśniało nad czarnymi brwiami rozumne czoło. Najszybciej goiły się
rany na głowie. Dawno nie strzyżone włosy, które panna Salomea co pewien czas myła i rozczesywała,
zdawały się same jak szarpie kurować blizny zaschłe, choć jeszcze wciąż czerwone. Najgorzej było z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]