[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opuściły go wszelkie obawy, a miejsce ich zajęło miłe poczucie bezpieczeństwa. Teraz chłopiec
uprzytomnił sobie, że jest głodny, a zarazem bardzo zmęczony, zajrzał więc do jakiejś chaty, lecz nim
zdążył się odezwać, kazano mu milczeć i bez ceremonii przepędzono włóczęgę. Odzienie świadczyło
przeciw niemu.
Odszedł zraniony i dotknięty do żywego postanowiwszy nie narażać się więcej na tak lekceważące
traktowanie. Ale głód jest władcą dumy, nim więc zmrok zapadł, chłopiec spróbował szczęścia w innej
chacie. Tam wszakże spotkał się z jeszcze gorszym przyjęciem, gdyż obrzucono go wyzwiskami i
zagrożono aresztowaniem za włóczęgostwo, jeżeli natychmiast nie pójdzie swoją drogą.
Nadciągnęła noc zimna i chmurna, a utrudzony monarcha wlókł się wciąż "swoją drogą". Musiał iść
nieprzerwanie, bo za każdym razem, gdy przysiadł, aby wytchnąć nieco, chłód przejmował go do szpiku
kości. Wszystkie wrażenia i doznania, które mały król odbierał w czasie tej wędrówki przez dostojny
mrok i niezmierzoną pustkę nocy, były dlań nowe i osobliwe. Od czasu do czasu jakieś głosy zbliżały
się, przesuwały obok i topniały w ciszy, że zaś postacie, do których głosy owe należały, majaczyły
mgliście niby bezkształtne plamy i nic więcej nie można z nich było dostrzec, chłopiec wyczuwał w tym
wszystkim coś nadprzyrodzonego, upiornego, przejmującego dreszczem grozy. Niekiedy migotał gdzieś
błysk światła
- błysk zawsze daleki, jak gdyby pochodzący z innego świata. Niekiedy słychać było dzwięk owczego
dzwonka - brzęk zawsze cichy, odległy, niewyrazny. Stłumione porykiwanie bydła nadpływało z nocnym
wiatrem w zamierającej, żałobnej tonacji. Czasami rozpaczliwe wycie psa zabrzmiało gdzieś na
rozległych przestrzeniach pól i lasów. Wszystkie te niezmiernie dalekie dzwięki budziły w małym królu
wrażenie, że życie i jego sprawy odsunęły się odeń, on zaś samotny i pozbawiony oparcia stoi pośrodku
niezmierzonego pustkowia. Edward wlókł się pośród posępnych majaków tych nowych przeżyć i od
czasu do czasu wzdrygał się posłyszawszy nad głową cichy szelest uschłych liści, który tak bardzo
przypominał ludzkie szepty. Wtem ujrzał w bliskości słabe światełko ręcznego kaganka. Szybko cofnął
się w mrok i czekał. Kaganek migotał w otwartych wrotach stodoły. Król stał przez czas pewien. Nic nie
było słychać; nikt się nie poruszał. Biedak zmarzł tak okropnie, stojąc bez ruchu, a gościnnie otwarta
stodoła była tak kusząca, że postanowił wreszcie wszystko rzucić na szalę i wejść do środka. Ruszył z
miejsca szybko i ukradkiem, kiedy jednak przekraczał próg, usłyszał z sobą ludzkie głosy.
Błyskawicznie skoczył za jakąś znajdującą się w stodole baryłkę i tam przycupnął. We wrotach ukazali
się dwaj parobcy, z których jeden niósł kaganek. Parobcy zajęli się jakąś robotą i przez cały czas
rozmawiali, kiedy zaś kręcili się ze światłem tu i ówdzie, król rozglądał się bacznie i dostrzegł po drugiej
stronie klepiska dość wyrazny zarys sąsieka. Zamierzał oczywiście dotrzeć tam po omacku, kiedy
wreszcie sam pozostanie. Zauważył również leżący w połowie drogi stos der końskich i zadecydował, iż
na jedną noc powoła je do służby dla korony angielskiej.
Parobcy skończyli wkrótce swą pracę, wyszli z kagankiem i zaryglowali wrota. Drżący z chłodu chłopiec
skoczył tak szybko, jak pozwalały na to ciemności, w stronę stosu der, chwycił kilka z nich i trafił
omackiem do upatrzonego sąsieka. Z dwóch der umościł posłanie, a okrył się pozostałymi dwiema. Był
teraz zadowolonym z losu monarchą, jakkolwiek derki były stare, cienkie i nie dość ciepłe, a ponadto
wydawały przejmujący koński odór, tak uporczywy, że niemal duszący.
Król był wprawdzie głodny i zziębnięty, lecz również tak strudzony i senny, że niebawem zmęczenie i
sen zaczęły brać górę nad głodem i chłodem i chłopiec zapadł w stan półświadomej drzemki. Wtem, w
chwili gdy bliski był zupełnej utraty zmysłów, poczuł wyraznie, że coś go dotknęło. Zbudził się. Strach
dławił go bezlitośnie. Zimna groza tajemniczego dotknięcia w ciemnościach powstrzymała prawie bicie
serca. Edward leżał bez ruchu; nasłuchiwał tłumiąc oddech. Ale nic się nie poruszało. Znikąd nie
dochodził żaden dzwięk. Chłopiec nasłuchiwał ciągle i czekał, jak wydawało mu się, bardzo długo, wciąż
jednak nic nie poruszało się ani odzywało. Wreszcie zaczął znowu zapadać w drzemkę i w tej chwili raz
jeszcze poczuł tajemnicze dotknięcie! Ach, to muśnięcie czegoś bezdzwięcznego a niewidzialnego było
okropne, przerażające, dławiło upiornym lękiem. Co teraz robić? Oto pytanie istotne, lecz pytanie, na
które Edward nie znajdował odpowiedzi. Czy porzucić wygodne, przytulne schronisko i uciekać przed tą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]