[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzrokiem. Alexia ujrzała z bliska, że jej splecione w ciasny warkocz siwiejące włosy skręciły się lekko
od wilgoci.
- Myślałam, że zostawił im Nialla.
- Gdzie tam. To ja go przywiozłam. Był zwykłym samotnikiem, którego poznałam za granicą.
Przystojny i ujmujący, był marzeniem każdej uczennicy. Pomyślałam sobie, że przywiozę go do domu,
przedstawię dziadkowi i innym, a potem poproszę o zgodę na metamorfozę. I zastałam watahę w
rozsypce.
- Wzięła pani na siebie odpowiedzialność, żeby im przewodzić?
Sidheag upiła łyk herbaty.
- Niall był świetnym żołnierzem i dobrym mężem, ale byłby lepszym betą. Został alfą przez wzgląd na
mnie. - Potarła oczy dwoma palcami. - Dobry człowiek i dobry wilk, bardzo się starał. Złego słowa na
niego nie powiem.
Znając siebie, Alexia nie zdecydowałaby się na podobny krok, w dodatku w tak młodym wieku, a
przecież uważała się za zaradną. Nic dziwnego, że Sidheag zgorzkniała.
- A teraz?
- Teraz jesteśmy w jeszcze gorszej sytuacji. Niall nie żyje i nikt nie jest w stanie go zastąpić, a co
dopiero zostać alfą z prawdziwego zdarzenia. Wiem, że dziadek do nas nie wróci, ślub
przesądził sprawę. Straciliśmy go za zawsze.
Lady Maccon westchnęła.
- Ale musicie mu zaufać. Wysłucha was, na pewno dojdziecie do porozumienia, jestem o tym
przekonana. I pomoże wam znalezć wyjście.
Lady Kingair z trzaskiem odstawiła filiżankę.
- Wyjście jest tylko jedno, lecz on się nie zgadza. Od dziesięciu lat co rok go o to proszę, a czas mija
nieubłaganie.
- To znaczy?
- Musi mnie przemienić. Lady Maccon wydęła policzki.
- Sama pani wie, czym to grozi. Nie znam dokładnych statystyk, lecz nie są optymistyczne dla kobiet.
Lady Kingair wzruszyła ramionami.
- Od setek lat nikt nie próbował. Przynajmniej w tym bijemy ule. Nie potrzebujemy kobiet, żeby
przetrwać.
- Owszem, ale wampiry i tak żyją dłużej& mniej skaczą sobie do oczu. Nawet jeśli przeżyje pani
ugryzienie, na całe życie zostanie pani alfą.
- Do diabła z zagrożeniem! - krzyknęła Sidheag Maccon. Wyglądała zupełnie jak Conall, nawet oczy
jej się zażóloily w przypływie emocji.
- I Conall ma to dla pani zrobić, tak? Ma ryzykować życie ostatniej krewnej?
- Dla mnie, dla watahy. W tym wieku nie mam już nic do stracenia. I tak nie przedłużę rodu, musi się z
tym pogodzić. Poza tym jest nam coś winien.
- Umrze pani. - Lady Maccon dolała sobie herbatę. - A tak rządzi nimi jako człowiek.
- A co będzie, gdy umrę ze starości? Nie ma co zwlekać. Alexia milczała.
- O dziwo, podzielam pani zdanie - oznajmiła wreszcie.
Lady Kingair zastygła, ściskając w rękach spodek, aż jej palce zbielały.
- Wstawi siÄ™ pani za mnÄ…?
- Jeszcze mam się mieszać, tak? Czy to aby na pewno rozsądna decyzja? Czy nie może pani zwrócić
siÄ™ do innego alfy?
- Nigdy! - Ponownie dała o sobie znać wilkołacza, a może szkocka duma. Czasami trudno rozróżnić.
Alexia westchnęła.
- Porozmawiam z nim, ale jest pewien szkopuł. Conall nikogo nie ugryzie, bo nie może przybrać formy
Anubisa. Dopóki nie wyjaśnimy, dlaczego jesteście bezzmienni, tkwimy w kropce. Nie będzie ani walk o
przywództwo, ani metamorfozy.
Lady Kingair skinęła głową i rozluzniwszy palce, napiła się herbaty.
Alexia zwróciła uwagę, że gospodyni nie umie należycie odgiąć palca. Do jakich niby szkół chodziła,
skoro nie nauczono jej zasad poprawnego trzymania filiżanki? Spojrzała z ukosa.
- Czy plaga humanizacji to przypadkiem nie sabotaż? Skazuje pani resztę na śmiertelność, bo mój mąż
nie chce pani ugryzć?
Lady Kingair zmrużyła brązowe oczy, do złudzenia podobne do oczu Conalla.
- To nie moja wina! - podniosła głos. - Nie rozumie pani? Nie wiemy, co się dzieje. Ja nie wiem. Nikt
z nas nie wie. Nie wiemy, czyja to sprawka!
- Zatem mogę liczyć na pani pomoc w rozwiązaniu tej zagadki? - zapytała Alexia.
- A co pani ma do tego, lady Maccon?
- Wspieram BUR-owskie działania mojego męża - wybrnęła Alexia. - Dzięki temu nie wtrąca się do
spraw domowych. Poza tym jak alfa interesuję się takimi sprawami. Jeśli jesteście chorzy, trzeba za
wszelkÄ… cenÄ™ zapobiec epidemii.
- Jeżeli zgodzi się na metamorfozę, ja pomogę w śledztwie.
- Umowa stoi! - odrzekła lady Maccon, wiedząc, że nie może składać w imieniu męża żadnych
obietnic. - A teraz dokończmy podwieczorek.
Reszta posiłku minęła im na towarzyskiej rozmowie o Społeczno-Politycznej Unii Kobiet, której
stanowisko obie popierały wprawdzie, acz odżegnywały się publicznie od jej metod i plebejskich
korzeni. Lady Maccon przemilczała, iż na podstawie zażyłości z królową może dać głowę co do jej
niechęci do ugrupowania. Nie mogła tego powiedzieć, gdyż tym samym ujawniłaby swoje stanowisko
polityczne. Nawet żona hrabiego nie byłaby w tak bliskich stosunkach z królową, a nie chciała zdradzić
lady Kingair, że jest muhjah. Na razie.
Przerwało im pukanie do drzwi.
Na wezwanie lady Kingair do komnaty weszły piegi Tunstella wraz z całą resztą jego markotnej
postaci.
- Lord Maccon przysłał mnie do pacjentki, milady.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]