[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wiedząc, co zastaną po drugiej stronie. I jest z was dumna dumna. To wy jesteście jej
prawdziwymi dziećmi i robicie to, co chciała.
Rozejrzałem się po nich. Widziałem, jak marszczy się Janny, próbując ustalić, czy się ze mną
zgadza. Widziałem Lucy Londyn z twarzą całą we łzach. Widziałem Tinę ze splecionymi
ramionami, zaciekawionÄ…, jakÄ… sztuczkÄ™ zastosujÄ™ tym razem.
- A kiedy kosmiczne łodzie naprawdę przylecą z Ziemi - dodałem - będą nas szukać po całym
Edenie, bo spodziewają się, że urządzimy się tu jak najlepiej, a nie, że zmarnujemy całe życie,
cisnąc się w Okrągłej Dolinie, aż skończy się jedzenie. W końcu ludzie z Ziemi nawet samą
Ziemię opuszczają i wyprawiają się o wiele dalej niż my, nawet na drugą stronę Gwiezdnego
Wiru.
Dziwne to było. Zaczynając, sam nie wiedziałem, co powiem, i słuchałem własnych
argumentów, jakby były cudze. Ale mnie przekonywały. Tak, myślałem, to naprawdę ma sens.
Naprawdę tego oczekiwałaby Ziemia! I czułem wielką wielką ulgę, bo i moje serce gryzły
wątpliwości.
Ale Gela Brooklyn, najlepsza przyjaciółka Tiny, zakwestionowała to, co powiedziałem - i to
nie ze złością, jak zrobiłby Mehmet, ale powoli, jakby ze zdziwieniem, jakby naprawdę starała
się to zrozumieć.
- No tak, John - powiedziała swoim niskim głosem - ale przecież to Angela postanowiła nie
przelatywać przez Gwiezdny Wir, choć miała możliwość. To Trzech Nieposłusznych zabrało ją
na Eden, choć ona chciała zostać blisko Ziemi. Ona z Michaelem robili co mogli, żeby ta trójka
też została blisko Ziemi. A jeszcze pózniej, jak już była na Edenie, postanowiła tu zostać, a nie
przelatywać z powrotem przez Gwiezdny Wir razem z Trzema Towarzyszami. Postanowiła zostać
i poczekać na nową łódz z Ziemi, nie ryzykować podróży tą starą, bo wiedziała, że ona może
zatonąć.
Poczułem nieprzyjemne ukłucie wątpliwości, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz wyruszaliśmy
na Ciemno. Może Gela miała rację? Może robimy dokładnie to, przed czym nas Angela
ostrzegała? Zachowałem jednak stanowczą i pewną minę. yle robimy czy dobrze, już to
zrobiliśmy i nie da się tego cofnąć. Nasza grupka musiała czuć, że podjęła właściwą decyzję - a
moim obowiązkiem było ich przekonać, że tak właśnie jest, obojętne, co tam mnie dręczy w głębi
duszy. To było moje zadanie. Moja rola w tej historii.
- Tak, Gela - powiedziałem - ale przecież postanowiła latać po niebie Raj dowozem, prawda?
I gdyby naprawdę tak była przywiązana do Ziemi, to poleciałaby na nią z powrotem razem z
Trzema, tak? A jednak nie zrobiła tego. Została tu, na Edenie, bo należała do ludzi, którzy każdą
sytuację starają się wykorzystać jak najlepiej. I od nas też tego właśnie oczekuje.
Widziałem, że mają niespokojne i nieswoje miny - sam też czułem się nieswojo - więc
szybko zsunąłem pierścień z palca i podałem im.
- Pamiętajcie, że Gela jest z nami. Nie dała pierścienia Caroline. Nie dała go Davidowi. Nie
dała go Najstarszym. Dała go mnie. Właśnie mnie. I powiedziała mi, że chce, żebyśmy rozeszli
się po Edenie, znalezli nowe miejsca do mieszkania i do polowania. Tak mi powiedziała.
I dziwne dziwne to było, bo ja wcale o to nie prosiłem, a jednak wszyscy po kolei podeszli
do mnie, żeby dotknąć pierścienia - prawie wszyscy, z wyjątkiem Mehmeta, Tiny i Jeffa.
35. Tina Kolczak
Zatrzymaliśmy się w takim miejscu nad strumieniem, na samym skraju lasu Wysokich
Drzew. Wyznaczyliśmy wartowników, porozkładaliśmy mokre skóry do wyschnięcia i
zebraliśmy trochę drzewna na ognisko. Potem większość ludzi poukładała się gdzie popadnie do
snu.
John jednak czuwał - razem ze mną, Harrym i Dixem. Rozpalaliśmy ogień patykami. Na
szyję Toma, trzeba je było trzeć godzinami, żeby uzyskać choć jedną iskierkę. Zanim się udało,
dłonie mieliśmy całe w pęcherzach. Ale kiedy już się wreszcie rozpalił, John i tak nie zamierzał
się kłaść. Wstał, zawołał do wartowników, żeby dorzucali do ognisk, a potem dodał, że idzie się
przejść.
- Zmęczony zmęczony jestem - powiedział, unikając naszego wzroku - ale zanim się położę,
muszę znalezć staw i się trochę przepłynąć.
Dix zerknął na mnie, ale wstałam razem z Johnem, a jemu pokazałam gestem, że wrócę
pózniej. Miło byłoby zasypiać w czułych objęciach Dixa, widziałam jednak, że John ma na
głowie wielki wielki ciężar, i czułam, że nie powinnam zostawiać go z nim samego.
Las był zupełnie zupełnie inny od tego, w którym się wychowaliśmy. Wielka pusta przestrzeń
pod najniższymi gałęziami była trzy cztery razy wyższa od człowieka, więc przelotki i nietoperze
nie śmigały wokół nas, jak w Okrągłej Dolinie, ale latały wysoko ponad naszymi głowami. Na
dół tylko czasami zaplątał się jakiś skrzeczący i kraczący ptak.
- Kojarzy mi się z tymi historiami z Ziemi - powiedziałam. - Pamiętasz tę o wysokich
szałasach, do samego nieba i takich prostych prostych, wielkich jak góry? Wieżowcach? Jak się
pod nimi chodzi, pewnie jest podobnie, jak pod tymi drzewami.
John przez parę minut się nie odzywał. Nawet nie okazał, że mnie usłyszał. Jak to on, był
całkowicie zatopiony we własnych myślach. Odezwał się dopiero dużo pózniej - dawno
pomyślałam, że zapomniał, co mówiłam.
- Tak. Były zrobione z metalu i kamienia, i jeszcze z takiego szkła, przez które było wszystko
widać jak przez wodę.
- Co?
- No, te wysokie szałasy.
Wyglądał na zmęczonego zmęczonego. Był tak zmarnowany, że dokładnie widziałam, jaki
będzie jako ślepy, trzęsący się starzec. Sama pewnie wyglądałam niewiele lepiej.
- Zwietnie się sprawiłeś - powiedziałam.
Wyciągnęłam do niego rękę, ale w ogóle na to nie zareagował, więc opuściłam ją z
powrotem.
- Zwietnie? Mówisz, że to świetnie? Straciłem Suzie, nie? I jej dziecko. A gdyby nie
Jeff, wszyscy byśmy zginęli. Na oczy Geli, Tina, kiedy staliśmy w tej ciemności... - Głos mu
się łamał. - Kiedy byliśmy tam na górze... - zaczął znowu - myślałem, że wyrwałem tych
wszystkich ludzi z Rodziny, zabrałem od mam, wujków, braci i sióstr, i po co?
Obejrzał się na mnie, ja jednak odwróciłam wzrok. Nie chciałam go widzieć w takim stanie.
Zupełnie jak wtedy, kiedy się rozpłakał na Ciemnie, gdy ten wielki pełzak prawie dorwał
nietoperza. Nie wiem dlaczego, ale tej jego części nie byłam w stanie znieść.
Pod wielkimi drzewami po lewej, gdzie ziemia już podnosiła się w stronę Ciemna, na
gwiazdokwiatach pasło się sześć siedem wełniaków. Dobrze to wyglądało: akurat mięsa nam tu
nie zabraknie.
- John, czy ty naprawdę wierzysz w te gadki o Angeli? - zapytałam po jakimś czasie.
-NaprawdÄ™? Szczerze? Bo to nie brzmi jak coÅ›, w co ty byÅ›...
- Ja widziałem Angelę - powiedział tonem pełnym uporu, nie patrząc na mnie. - Nad samym
Głębokim Stawem. Widziałem, jak tam siedzi, sama, i płacze. Nie chciała być w Edenie. Nigdy
nie chciała opuszczać Ziemi. Ale wiedziała, że nie ma co się nad tym rozwodzić. Znalazła się na
Edenie i na Edenie powinna urządzić się jak najlepiej. I to właśnie zrobiła: oczywiście liczyła, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]