[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wie natychmiast usłyszał przez megafon: „Pociąg osobowy wjeżdżający na peron
pierwszy zatrzyma się. . . ” Nie słuchał dalej.
Usiadł wygodnie w przedziale i zamknął oczy. Co z niego za idiota! Wszystko
było takie proste. Gdy Lewis znalazł stos zeszytów i zapewniał, że na górnym nie
ma kurzu, zmył głowę biednemu sierżantowi. Na tamtym zeszycie nie mogło być
kurzu, bowiem wcale nie on leżał na wierzchu. Górny zeszyt, na którym z pew-
nością było wiele kurzu, został zabrany przez kogoś, kto zjawił się w magazynie
tak krótko przed nimi, że pozostałe zeszyty nie zdążyły się zakurzyć. Tym kimś
był Baines, a wziął zeszyt, aby przestudiować go w domu. Lecz nie podrobił pi-
sma Valerie. W tym miejscu Morse zrobił największy błąd. Istniała zadziwiająco
oczywista odpowiedź na pytanie, dlaczego Baines napisał list do rodziców Vale-
rie. Brzmiała: wcale go nie napisał. W środę rano Taylorowie otrzymali list i, jak
twierdzi George, nie mogli się zdecydować, czy wezwać policję, czy też nie. Skąd
ta wątpliwość? Nie byli pewni, czy list rzeczywiście pochodzi od Valerie. Równie
dobrze mógł być to jakiś żart lub mistyfikacja. I na pewno pani Taylor zaniosła
list do Bainesa, aby sprawdził jego autentyczność. Wziął z magazynu szkolnego
zeszyt Valerie i napisał własną wersją listu, naśladując jej pismo. Następnie po-
równał oryginał z własnymi wypocinami i powiedział pani Taylor, że w jego prze-
konaniu list jest autentyczny. Taki był scenariusz wydarzeń. Ale to nie wszystko.
Logicznym wnioskiem, jaki się teraz nasuwał, było to, że państwo Taylorowie nie
mieli pojęcia, co się dzieje z Valerie. Od ponad dwóch lat nie otrzymali od niej
żadnej wiadomości. I jeżeli naprawdę byli zaskoczeni tym listem, nasuwa się jesz-
cze jeden wniosek: są zupełnie niewinni. „Brawo, Morse! — pomyślał — Jeżeli
tak dalej pójdzie, jeszcze dzisiaj rozwiążesz tę zagadkę”.
187
Zatem, jeśli poprzednie wnioski są prawdziwe, istnieje duże prawdopodobień-
stwo, że Valerie żyje i że napisała ten list. Tego samego zdania był Peters, tak
samo myślał Lewis i tylko on nie chciał zaakceptować tego prostego faktu. Ale
to przeszłość. Istnieje jeszcze jeden dowód, że to ona jest autorką listu. Dostar-
czył go Acum, zwracając uwagę, że Valerie chętnie używała zwrotu „wszystko
w porządku”. Kiedy Morse wrócił z Caernarfon, jeszcze raz przeczytał list.
„Chciałam wam tylko przekazać, że ze mną jest wszystko w porządku, więc
się nie martwcie. Przykro mi, że wcześniej nie pisałam, ale naprawdę wszystko
jest w porządku.”
Ainley zaś (biedny, stary Ainley!) nie tylko wiedział, że ona żyje, ale ją odna-
lazł. Morse był tego pewny. Albo przynajmniej odkrył, gdzie przebywa. Solidny,
rzetelny Ainley. Był o niebo lepszym gliną, niż on, Morse, mógł kiedykolwiek się
stać. Czy Strange nie powiedział mu tego na samym początku? Co za bałagan!
Valerie nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile zamieszania spowodowało je nie-
winne zniknięcie. Pewnie myślała, że nikt nie zainteresuje się jej ucieczką, skoro
corocznie tyle nastolatek zwiewa z domu. Czyżby po dwóch latach dowiedziała
się, jakiego narobiła bigosu i napisała list? Czyżby usłyszała o tym od Ainleya? To
prawdopodobne, ponieważ trudno uznać za przypadek, że list został nadany dzień
po jego śmierci. I pomyśleć, że krótki, niestarannie napisany list spowodował tyle
zamieszania i nieporozumień. . . A on, Morse, także maczał w tym palce.
Pociąg wjechał na przedmieścia Londynu i Morse wyszedł na korytarz zapalić
papierosa. Jeszcze jeden szczegół go niepokoił. Po raz pierwszy o tym pomyślał,
gdy z oxfordzkiego dworca spoglądał na Kempis Street Wkrótce wszystkiego się
dowie. Jeszcze tylko parę godzin.
Rozdział 40
Bowiem znaliśmy się od dawna
I znałem wszystkie jej ścieżki.
(A.E. Houseman, „Last Poems”)
O wpół do jedenastej zapłacił i dał napiwek taksówkarzowi. Ta przejażdżka
kosztowała go więcej, niż powrotny bilet do Londynu pierwszą klasą. Wszedł do
klatki wieżowca i jak przedtem ujrzał dwie windy: jedną po prawej, która za-
trzymywała się tylko na parzystych piętrach, drugą po lewej, zatrzymującą się na
piętrach oznaczonych nieparzyście. Morse dobrze pamiętał, na które piętro musi
wjechać.
Była rozpromieniona. Morse czuł, że jest to najlepsze określenie, choć mógłby
i inaczej opisać jej nastrój. Miała na sobie czarny sweter, pod którym nieustannie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]