[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwili naszej materializacji, jednak dopiero teraz wydało mi się to dziwne. Znowu
przesunąłem palcami po popalonych brwiach. Stopa zamarła.
Gotowy do drogi?
Moja dłoń też zamarła.
%7Å‚e jak?
Masz tu jeszcze coÅ› do roboty?
Tak. C h c ę z o b a c z y ć G e o r g e a D a l e m w o o d a rzuci-
łem tak głośno, aż echo poszło. Na dłuższą chwilę zapadła cisza.
Możesz pozwolić tu na moment, McCabe? odezwał się Astopel głosem
cierpliwym i ciepłym. Głosem ojca, który tłumaczy coś mało pojętnemu dziecku.
O mój Boże! mruknąłem do siebie, do ścian, umywalki i łazienkowej ci-
szy. I do lśniącej podłogi wyłożonej mozaiką białych i czarnych kafelków. Mozai-
93
ka była z tych paskudnych, które mącą spojrzenie, jak się zapatrzyć. Zacisnąłem
powieki i uderzyłem pięściami o uda.
Wiedziałem już, co się dzieje. Wyjaśnienie pojawiło się tak nagle, że potrzebo-
wałem chwili, aby przyjąć je do wiadomości. Zacisnąłem pięści jeszcze mocniej,
aż ramiona mi zadrżały. Pozostało mi wrócić do pokoju i potwierdzić to, czego
byłem już pewien. Od tej chwili świat miał się zmienić dla mnie nieodwracalnie.
Matka Magdy mawiała, że życie jest krótkie, ale szerokie. Moje rozpostarło się
właśnie do granic ludzkiego pojmowania. Wstałem jednak i wyszedłem z łazienki.
Musiałem osobiście stawić temu czoło.
Astopel stał tyłem do mnie. Odchylił trochę zasłonę i patrzył przez okno. Po-
nad jego ramieniem przemykał promień światła słonecznego odbitego od fasa-
dy budynku po drugiej stronie ulicy. Odwróciłem się od tego blasku. Spojrzałem
z niedowierzaniem na psa. Wydało mi się, że widzę uśmiech na jego pysku. Cze-
mu miałby się śmiać? Bo ucieszył się na mój widok? Z rozwoju wydarzeń? Bo
wreszcie rozjaśniło mi się we łbie?
To twoja sprawka? rzuciłem w kierunku pleców Astopela.
Miałem nadzieję, że obróci się i potwierdzi. Nie zrobił tego.
Nie, panie McCabe. Ja jestem tu tylko za przewodnika. Nic nie robiÄ™.
To George, prawda? Ten pies to George.
Zgadza siÄ™.
Mogę się dowiedzieć, jak do tego doszło?
George i pan Floon pracowali ostatnio razem. Eksperymentowali z środ-
kiem wynalezionym w jednym z laboratoriów Floona. Z widomym rezultatem.
Puścił zasłonę, ale nie odwrócił się. Czy to cokolwiek ci wyjaśnia?
DREWNIANE MORZE
Obudziłem się w łóżku obok Magdy. Słońce wlewało się przez okno, co zna-
czyło, że musi być wcześnie rano. Nasza sypialnia wychodziła na wschód i Mag-
da, która była nader rannym ptaszkiem, z lubością powtarzała, że w tym domu
słońce zastępuje budzik. Leżała z głową zwróconą ku mnie i opartą na mojej wy-
ciągniętej ręce. Uśmiechała się. Moja żona często uśmiechała się przez sen. Po-
trafiła też całować mnie przez sen, chociaż po obudzeniu mówiła, że niczego nie
pamięta. Byłem w domu. Byłem z moją żoną, żywą i uśmiechniętą. Minął kolejny
dzień. Zostało mi ich jeszcze pięć.
Ostatnie wspomnienie tego innego miejsca (gdy spróbowałem je odtworzyć)
wiązało się z wyciągnięciem ręki. Chciałem dotknąć Old Vertue alias George a
Dalemwooda. Pogłaskać go po nieruchomej głowie. W ostatniej chwili zawaha-
łem się. Ze strachu. Tak, ja, pan Sama odwaga, bałem się pogłaskać psa. Spytałem
Astopela, czy to właściwe. Nawet nie odwrócił się od okna. Czemu nie? rzu-
cił takim tonem, jakby mówił: A kogo to obchodzi?
Znów wyciągnąłem rękę, ale zamarłem. Poczułem coś na ramieniu. A zaraz
potem leżałem w łóżku z żoną. Z żoną i wielkim, ogólnożyciowym zamętem we
Å‚bie.
Normalnie uwielbiałem wylegiwać się rano. Na wpół dobudzony śledziłem
myśli, które wypasały się od niechcenia na półkulach zaspanego mózgu, patrzy-
łem na moją uśmiechniętą żonę, wdychałem jej zapach. Była najmilej pachnącą
istotą ludzką, jaka kiedykolwiek gościła na tym padole. Nigdy nie miałem dość
jej woni. Nawet gdy była zgrzana i spocona po dziesięciomilowej przejażdżce ro-
werowej w środku sierpnia i tak pachniała cudownie. Co może być bardziej satys-
fakcjonującego, niż poleżeć rankiem we własnym łóżku obok tej drugiej osoby?
Myśli jeszcze niewyrazne, ostre słońce wlewa się przez okno i ogrzewa ten frag-
ment podłogi, na którym leżą od wieczora, jeden na drugim, wasze kapcie. . . Co
może napełniać większym zadowoleniem niż takie przebudzenie, powrót do pełni
dobrego życia z kimś najdroższym u boku? Czego więcej można oczekiwać, nie
popadając w zachłanność?
Jednak tego ranka wyrzuciło mnie z wyrka niczym z katapulty. Miałem masę
do zrobienia i najmniejszego pojęcia, jak się do tego zabrać. Ani od czego zacząć.
95
[ Pobierz całość w formacie PDF ]