[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czeka na wybuch. Wybuch będzie o ściśle określonej porze, bomba jest zegarowa. Tylko
terrorysta zna czas wybuchu - i my, czytelnicy wiersza. Autorka bezlitośnie odlicza pozostałe
minuty i sekundy, rejestrując wejścia gości i wyjścia. Niektórzy - ci, co wyjdą w porę - będą
jeszcze mieć szansę. Inni nie.
Trzynasta siedemnaście i czterdzieści sekund.
60
Akt II, scena 7; w: Jak wam się podoba, przełożył Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.
85
Dziewczyna, ona idzie z zieloną wstążką we włosach.
Tylko że ten autobus nagle ją zasłania.
Trzynasta osiemnaście.
Już nie ma dziewczyny.
Czy była taka głupia i weszła, czy nie,
to się zobaczy, jak będą wynosić.
Terrorysta patrzy, co i jak siÄ™ stanie. My wraz z odliczajÄ…cÄ… czas autorkÄ… czekamy na wyrok,
który jest nieubłagany i zapadnie na pewno. Scena jest teatralna i życiowa jednocześnie.
Reżyserem trzymającym w ręku los aktorów jest terrorysta. To on, Bóg tego strasznego teatru,
zdecyduje, kiedy przerwać dla niektórych spektakl życia, odwołać ich za kulisy, skąd nie ma
powrotu. Poetka zajęła swoje miejsce komentatorki. My zostaliśmy niemymi i biernymi
świadkami/czytelnikami/widzami. Możemy tylko czekać końca przedstawienia. Wiemy, kiedy
zapadnie kurtyna. Oni, aktorzy, jeszcze nie wiedzą. Ich dramat będzie trwał krótko, ułamek
sekundy. Przynajmniej tyle będą mieć szczęścia.
I my, widzowie-świadkowie, będziemy przeżywać swój dramat. Inny oczywiście, nie tak
dotkliwie bezpośredni - dramat bezsilności. Co z tego, że wiemy, jak to przedstawienie się
skończy. S z t u k a teatru ma nad życiem tę przewagę, że kiedy spadnie kurtyna, aktor wyjmie
sztylet z piersi i pójdzie do garderoby przebrać się we własną marynarkę, a nazajutrz zacznie grę
od nowa. Teatr życia nie powtarza się nigdy, przynajmniej w skali jednostkowej. Nic dwa razy
się nie zdarza . Jutrzejszy dzień zawsze będzie inny od dzisiejszego. Bomba wybuchnie o
oznaczonej godzinie, zginÄ… ci, co byli przeznaczeni.
Kiedy my sami jesteśmy aktorami, zapominamy o tremie towarzyszącej wejściu na scenę, bo
kiedy nas na nią wrzucono, po narodzinach, nasza dziecięca nieświadomość ratowała nas przed
strachem gry w życie. Potem bywa, że się boimy, ale staramy się jakoś grać-żyć, bo co nam
pozostało. Ale co powiedzieć o tym dziwnym strachu, który napada nas, kiedy przyglądamy się,
bezsilnie, cudzym wyrokom? Bar. Ktoś wchodzi, wychodzi. Bomba tyka. Sekundy mijają, każda
tylko jedna jedyna. Niczego już się cofnąć nie da. Także dlatego, że my jesteśmy po jednej
stronie, a terrorysta i jego ofiary po drugiej. Choćby po drugiej stronie wiersza.
Przypominam sobie teraz nagle inny wiersz innego poety. Zawsze dręczyła mnie jego
wyjątkowość na tle wielu pozostałych utworów tego autora. Obecny w nim ton przyszłej śmierci,
nie dostrzeganej przez nikogo z tych, których niedługo dotknie jej lodowata dłoń, ale
dostrzeganej - jakby w jasnowidzeniu - przez narratora.. Myślę o Locie do Seattle Stanisława
Barańczaka.
Mężczyzna o wyglądzie drwala i kobieta w ciąży,
na oko piÄ…ty miesiÄ…c, po twojej prawej stronie;
tak, ona mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, leci
odwiedzić matkę w Seattle (...) nie, on leci dalej,
do Anchorage, to już jego trzeci rok na Alasce
(...)
Nie, ona jeszcze nie wie, że odkryją u niej raka piersi,
nie, jemu nikt nie powiedział, że po wybuchu na dworcu w Atenach
będzie na fotografii ciałem turysty, leżącym
koło przechowalni bagażu, z wystającą spod prześcieradła dłonią.
Tak bardzo chciałbyś pomóc, tak zupełnie nic
nie możesz zrobić, wpatrzony bezradnie w obłok.
Kobieta prosi, abyś zasłonił okno: razi ją słońce.61
61
W: Atlantyda, Aneks, Londyn 1986.
86
Ta sama bezsilność wobec dramatu spodziewanej śmierci. Kiedy pierwszy (i piętnasty) raz
czytałem ten wiersz, ciągle błąkało mi się po głowie głupie pytanie, skąd narrator mógł wiedzieć
o przyszłym losie dwojga sąsiadów z samolotu do Seattle. Dopiero lektura %7łycia na
poczekaniu wyjaśniła mi tę prostą tajemnicę. Poeta nie musiał tego w i e d z i e ć. Mógł
pomyśleć, że tak się zdarzyć m o g ł o. Bo zdarza się codziennie. Dziś tobie, jutro mnie.
Albowiem, jak pisał wielki John Donne, rówieśnik Szekspira, %7ładen człowiek nie jest
samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby
grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość
twoich przyjaciół czy twoją własną. Zmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem
jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie. 62
Wyobrazmy sobie, że nie ma żadnego terrorysty, jest tylko bar i jesteśmy tylko my. I jest,
niestety, bomba. Została już w chwili naszych narodzin podłożona pod ten stolik, przy którym
siedzimy i jemy zupÄ™ pomidorowÄ…, Ona wybuchnie, kiedy przyjdzie jej pora, czyli nasza pora.
Ktoś może się nam przyglądać z drugiej strony ulicy albo nie. Ktoś, powiedzmy jakiś poeta,
widzi (oczami wyobrazni, intuicji), jak za dziewięć minut, za szesnaście albo za pięć sekund
zastygniemy z łyżką w połowie drogi do ust. Ta bomba może być cicha i nikt oprócz naszego
tykającego serca może jej nie usłyszeć.
Wyobrazmy sobie, że nie ma żadnego terrorysty i nie ma żadnego baru, jest tylko poeta i
kartka papieru. Kartka leży na biurku lekko w skos. Ręka poety opiera się o blat, palce dłoni
bawią się długopisem. Jakie ma być pierwsze słowo wiersza? Ręka przesuwa się kilka
centymetrów w lewo. Nigdy już nie będzie się opierała tak jak przed chwilą, ta chwila minęła
bezpowrotnie. Palce może będą próbować, bezwiednie, powtórzyć któryś ze swoich ruchów
wokół długopisu, ale chyba nie uda im się zrobić tego dokładnie tak samo. Wszystko jest po raz
pierwszy i ostatni. Nie do cofnięcia słowa i odruchy .
Bomba jest we mnie, to ja jestem bombą. I ofiara to też ja. To we mnie nieuchronnie tyka czas,
który nigdy nie powtarza tych samych wcieleń. Jestem swoim własnym teatrem, aktorem i
widzem. Swoim życiem i śmiercią. Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, / pierwsza sylaba
odchodzi już do przeszłości . Ta przyszłość zawsze będzie nieznana, mogę ją najwyżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]