[ Pobierz całość w formacie PDF ]
diabła, za facet, szeryfie?
- Wydawało mi się, że wiem - odparł, drapiąc się w głowę Lewis. - Ale teraz nie wiem już
nic.
- Cóż, na pewno nie jest bezrobotnym aktorzyną - westchnął strażnik.
BEN Craig stał na skraju lasu i spoglądał na połyskujący, skalisty płaskowyż. Osiem
kilometrów do ostatniego. Niewidocznego stąd strumienia. Następne trzy przez płaskowyż
Hellroaring i jeszcze półtora przez góry. Pogłaskał Rosebud po łbie i miękkich, wilgotnych
chrapach.
- Jeszcze tylko kawałek przed zachodem słońca - poprosił ją. - Jeszcze tylko niewielki
kawałek i będziemy wolni.
Wskoczył na siodło i pognał klacz cwałem po skalistym płaskowyżu. Dziesięć minut
pózniej na jego skraj dotarta pogoń. Wtedy już Ben Craig był pyłkiem ledwie widocznym z
odległości półtora kilometra.
Na otwartej przestrzeni krótkofalówki znów zaczęły działać. Szeryf Lewis skontaktował
się z Larrym, by dowiedzieć się, co się stało z uszkodzonym sikorskym. Larry dotarł już do
Billings Field, gdzie wynajął większy helikopter, Bella Jetrangera.
- Larry, wracaj tutaj. Nie musisz się obawiać, że ktoś cię znów ostrzela. Wyprzedził nas o
blisko dwa kilometry. Będziesz poza zasięgiem jego strzelby. Mieliśmy wypadek. Musisz zabrać
rannego do szpitala. Skontaktuj się też z pilotem samolotu zwiadowczego. Powiedz mu, żeby
poleciał nad płaskowyż Silver Run, ale nie schodził poniżej pułapu tysiąca pięciuset metrów. Ma
szukać konia z dwójką jezdzców kierujących się w stronę gór.
Było już po trzeciej i słońce zbliżało się coraz bardziej do szczytów na zachodzie. Kiedy
zajdzie za góry Spirit i Beartooth, zmrok zapadnie błyskawicznie.
Wkrótce na płaskowyżu wylądował helikopter Beli pilotowany przez Larry'ego. Na jego
pokład wprowadzono majora, któremu w drodze miał towarzyszyć jeden z policjantów. Larry
wystartował, łącząc się ze szpitalem w Billings, by uzyskać pozwolenie na wylądowanie na
parkingu i poprosić o przygotowanie sali operacyjnej.
Pozostali jezdzcy ruszyli dalej płaskowyżem.
- Niedaleko płynie niewidoczny stąd strumień, o którego istnieniu on prawdopodobnie nie
ma pojęcia - powiedział starszy strażnik, jadąc obok szeryfa. - Nazywa się Lake Fork. Jego wąwóz
jest głęboki, wąski i ma strome zbocza. Istnieje tylko jedna droga, którą można przejechać na drugą
stronę na koniu. Znalezienie jej zabierze mu mnóstwo czasu. Moglibyśmy go tam dopaść.
- A jeśli będzie czekał na nas ukryty między drzewami, z bronią gotową do strzału? Nie
mam zamiaru narażać niczyjego życia, by coś udowodnić.
- Co w takim razie zamierza pan zrobić?
- Spoko - odparł Lewis. - Nie ma mowy, by wydostał się z gór i przeszedł do Wyoming.
Przynajmniej w sytuacji, w której obserwujemy go z powietrza.
- Chyba że będzie szedł nocą.
- Ma ze sobą wycieńczonego konia i dziewczynę w jedwabnych pantofelkach. Czas mu się
kończy i pewnie zdaje sobie z tego sprawę. Będziemy go obserwować z odległości mniej więcej
półtora kilometra i czekać na samolot zwiadowczy.
Jechali więc dalej, nie spuszczając maleńkiej figurki z oczu. Samolot zwiadowczy dotarł na
miejsce tuż przed czwartą. Młodego pilota wezwano wprost z miejsca gdzie pracował, ze sklepu
sportowego w Billings. Jego oczom ukazały się teraz czubki drzew porastających brzegi Lakę
Fork.
W krótkofalówce szeryfa zachrypiał głos pilota.
- Co chcielibyście wiedzieć?
- Daleko przed nami jedzie mężczyzna na koniu. Za nim siedzi kobieta owinięta w koc.
Widzisz ich?
Samolot Piper Cub pochylił się na skrzydło.
- Jasne, że widzę. Są w pobliżu wąskiego strumyka. Wjeżdżają między drzewa.
- Trzymaj odległość. Facet ma strzelbę i sokole oko.
Ujrzeli, jak ponad trzy kilometry przed nimi piper wznosi się do góry i przechyla na
skrzydło w zakręcie.
- Dobrze. Wciąż go widzę - zameldował pilot. - Zsiadł z konia i prowadzi go w dół
wÄ…wozu.
- Nigdy nie znajdzie szlaku na przeciwnym zboczu - prychnął strażnik. - Możemy go teraz
dopaść.
Ruszyli cwałem. Braddock, jego syn i pozostali trzej mężczyzni, już bez broni, puścili się w
ślad za nimi.
- Trzymaj się poza jego zasięgiem! - szeryf ponownie przestrzegł pilota. - Jeśli się zbliżysz,
może wystrzelić spomiędzy drzew, tak jak do Larry'ego.
- Larry był wtedy na wysokości dwustu metrów - odparł pilot przez krótkofalówkę. - A ja
jestem na pułapie blisko tysiąca metrów i lecę dość szybko. O, chyba nasz podopieczny znalazł
drogę na krawędz przeciwległego zbocza. A teraz właśnie wspina się na płaskowyż Hellroaring.
Szeryf spojrzał na strażnika i parsknął nieco ironicznie.
- Zupełnie jakby już tu kiedyś był - powiedział z niedowierzaniem w głosie strażnik.
- Może i był - syknął Lewis.
- Niemożliwe. Nikt nie może tu przebywać bez naszej wiedzy.
Kiedy dotarli do krawędzi wąwozu, okazało się, że drzewa zasłaniają widok
wycieńczonego mężczyzny ciągnącego swojego konia po zboczu.
Strażnik znał jedyną drogę na przeciwległą stronę wąwozu, ale ślady kopyt Rosebud
świadczyły o tym, że wiedział o niej też Craig. Kiedy uciekinierzy wyłonili się z otchłani na
drugim płaskowyżu, znów wyglądali z daleka jak pyłki.
- Robi się ciemno i kończy mi się paliwo - zameldował pilot. - Muszę wracać do bazy.
- Jeszcze jedno kółko - poprosił go szeryf. - Gdzie teraz jest?
- Dotarł do podnóża góry. Znów zsiadł z konia i prowadzi go po północnym zboczu. Ale
koń jest najwyrazniej wycieńczony. Wciąż się potyka. Pewnie dopadniecie go o wschodzie słońca.
Udanych łowów, szeryfie!
Piper Cub zrobił nawrót na ciemniejącym niebie i odleciał w kierunku Billings.
- Jedziemy dalej, szefie? - spytał jeden z policjantów.
Szeryf Lewis pokręcił przecząco głową. Powietrze na tej wysokości było znacznie
rozrzedzone, z trudem oddychali a noc zbliżała się wielkimi krokami.
- Po ciemku nie da rady. Przenocujemy tu do świtu.
Rozsiedli się wśród ostatnich drzew porastających krawędz wąwozu, twarzami w kierunku
wznoszących się na południu gór, które w promieniach słońca wydawały się tak bliskie, a tak
ogromne, że na ich tle mężczyzna i jego koń wyglądali jak maleńkie kropeczki.
Wyciągnęli grube, ciepłe kurtki na kożuszku i założyli je. Stare, opadłe gałęzie, które
znalezli pod drzewami, wkrótce zapłonęły trzaskającym wesoło ogniem. Na żądanie szeryfa
Braddock, jego syn i trzech podwładnych rozłożyli się na noc sto metrów dalej.
Nikt nie przewidywał, że przyjdzie im spędzić noc tak wysoko na płaskowyżu. Nie zabrali
ze sobą ani śpiworów, ani prowiantu. Siedzieli na derkach ułożonych wokół ognisk, oparci o siodła
i pogryzali batoniki. Szeryf Lewis wpatrywał się w ogień.
- Co zamierzasz jutro zrobić, Paul? - spytał Tom Barrow.
- Pojadę dalej sam. Bez broni. Wezmę ze sobą białą flagę i megafon. Spróbuję go namówić,
by się poddał.
- To może być niebezpieczne. Może próbować cię zabić.
- Mógł dzisiaj bez trudu zabić trzech ludzi - zamyślił się szeryf - Mógł, ale tego nie zrobił.
Pewnie zdaje sobie sprawę, że jeśli osaczymy go tam, w górach, nie będzie w stanie zadbać o
bezpieczeństwo dziewczyny. Przypuszczam, że nie strzeli do policjanta z białą flagą. Najpierw
mnie wysłucha. Warto spróbować.
CHAÓD i ciemnoÅ›ci otuliÅ‚y góry. CiÄ…gnÄ…c, wlekÄ…c, bÅ‚agajÄ…c i ponaglajÄ…c, Ben Craig
przeprowadził Rosebud przez ostatni odcinek drogi do skalnej półki przed jaskinią. Klacz
zatrzymała się, drżąc na całym ciele i tocząc błędnym wzrokiem, a Ben pomógł dziewczynie zsiąść
z jej grzbietu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]