[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kichś %7łydach, którzy wyjechali tuż przed wybuchem wojny, sprzedając mu całą nieruchomość. Sąsiedzi dają
głowę, że przez całą wojnę Chrobik (dla nich Chwaściński) nie ruszał się z tego domu. Na partyzantkę,
aresztowania przez gestapo, obozy i bohaterskie ucieczki nic miał raczej czasu. I to by było jedno. Co do
drugiego, to, niestety, przykro mi, ale spudłowałeś. Chrobik od 10 grudnia ubiegłego roku do czwartego
stycznia leżał " w szpitalu w Zakopanem. Operacja wyrostka robaczkowego z powikłaniami. Sprawdzaliśmy
to dokładnie: wypisali go ze szpitala czwartego rano. Był tam cały czas. Przykro mi, stary.
Za oknem lało. Miałem jeszcze do zrobienia te cholerne zakupy, a wolałem nie natknąć się na Elkę,
której musiałem w tej chwili zbyt wiele tłumaczyć. Zacząłem wciągać sweter.
Część III W IMIENIU PRAWA
1
W hallu Międzynarodowego Dworca Lotniczego na Okęciu falował tłum. Zapowiadali odloty samolo-
tów do Moskwy, Aten i Pragi. Od dłuższe go czasu wpatrywałem się w monitor z godzinami przylotów,
ale samolotu z Bagdadu nadal nic było, mimo że upłynęło już piętnaście minut od chwili, gdy powinien wy-
lądować.
Myślałem. Koncepcja z Chrobikiem okazała się całkowitym niewypałem. Przegrałem na całej linii; to,
czego byłem pewny, rozleciało się w mgnieniu oka, jak składany regał z Pułtuska, który niedawno kupiłem.
Nic pozostało mi w ręku nic. Jedyną szansę stanowił Amerski, który dziś właśnie wracał z Bagdadu, gdzie
analizował warunki pracy polskich załóg budujących cukrowmie w Iraku. Reportaże Amerskkgo były rów-
nic budujące, jak nasze eksportowe osiągnięcia. Dwa z nich,. nadesłane do redakcji drogą teleksową, zdąży-
łem przeczytać.
Zapadł już zmierzch. Wyszedłem na taras i obserwowałem start wielkiego  Ha", lecącego do Moskwy.
Kołował długo po pasie, potem znieruchomiał w narastającym huku, aż wreszcie ruszył. Nabierając szybko-
ści płynnie, niemal niedostrzegalnie oderwał się od ziemi niczym wielki, spasiony żuk.
Gdzieś z prawej strony, błyskając światłami, podchodził do lądowania samolot. Przez megafony zapo-
wiedzieli opózniony przylot z Bagdadu. Ku kołującej w kierunku budynku dworca sylwecie niespiesznie
ruszył autobus  LOT u".
Amerskiego poznałem od razu. Jeszcze w redakcji przyjrzałem się dokładnie jego zdjęciu, na którym
odbierał nagrodę za swój najnowszy tom reportaży. Wysoki, barczysty, opalony na brąz, sial teraz przy wyj-
ściu z komory' celnej, przekrzykując się z jakimś pędrakiem, pewnie synem. Towarzyszyła im młoda kobie-
ta, którą już wcześniej widziałem na tarasie. Poczułem się jak intruz, który za chwilę wtargnie w cudze życic
w najmniej odpowiednim momencie.
Dogoniłem ich w drzwiach. Zapylałem, czy moglibyśmy chwilę porozmawiać. Zobaczyłem okrągłe ze
zdziwienia oczy całej trójki i wyciągnąłem z kieszeni legitymację. Zdziwienie momentalnie zamieniło się w
przestrach kobiety i kompletne osłupienie Amerskiego. Błyskawicznie zrozumiałem swój błąd. Musiałem
być bardzo zmęczony, jeśli strzelałem takie gafy.
 Przepraszam  powiedziałem  nic się nie stało. Powinienem od razu powiedzieć, że jestem przy-
jacielem Andrzeja Zwolińskiego i czekam na pana przyjazd wyłącznie z tego powodu. Jeszcze raz przepra-
szam.
Postawił torbę podróżną i przypatrywał mi się życzliwie.
 No, wie pan  zaśmiał się  pan lubi ostre wejścia. Człowiek wraca po dwóch tygodniach na łono
ojczyzny, a tu na niego czeka prokurator!
Amerski mieszkał niedaleko lotniska, na osiedlu przy %7łwirki i Wigury. Ledwo przyjechaliśmy, wy-
łuszczyłem mu, o co chodzi. W paru słowach scharakteryzowałem sytuację, nie mówiąc nic na temat swoich
podejrzeń co do okoliczności wypadku Andrzeja. Zaakcentowałem natomiast sprawę włamania, która ruszy-
ła z miejsca. W trakcie, jak mówiłem, Amerski spoważniał. Potarł okolony brodą policzek.
 Pyta pan, czym się ostatnio zajmował? Wie pan, była taka sprawa. Myśmy rzeczywiście się przy-
jaznili, parę razy dosiadaliśmy  każdy z, osobna  wyjątkowo dzikiego konia. On, proszę pana, tak
gdzieś na jesieni trafił grubszą aferę. Szykował ją dla  Expressu Reporterów", wie pan, to są te zeszyty
książkowe, ukazują się co miesiąc.;. Pewnie dlatego w redakcji nic nie mówił.
Poza tym to były dopiero pierwsze ślady, no, czy ja wiem... Coś tam w każdym razie złapał i szedł do
przodu za ciosem jak stary bokser. Ale to jest wszystko, co wiem, bo piętnastego... nie, szesnastego listopada
wyjechałem do Kanady i wróciłem dopiero chyba dwunastego stycznia... Asiu, kiedy ja wróciłem z Otta-
wy?  zawołał w kierunku kuchni.
 Nieważne  przerwałem mu  w każdym razie rozumiem, że nie było pana w czasie, kiedy to
wszystko się rozgrywało, czy tak?
 No, tak. O śmierci Andrzeja dowiedziałem się dopiero w redakcji, trudno mi było w to uwierzyć.
Czytałem nekrolog w gazecie, pisał pewnie sekretarz, bo jak zwykle niestylistycznie. Ale... w czym jeszcze
mógłbym pomóc?
 W tym  powiedziałem łagodnie  że nadal nie wiem, jaka sprawa interesowała Andrzeja.
Palnął się w czoło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl