[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chcę zrobić ci krzywdy, ani te\ \aden z moich przyjaciół. Chodz ze mną.
Wydawało się, \e mę\czyzna nie rozumie słów, ale ton i gesty wystarczająco oddały ich
znaczenie. Jeniec był niski i szczupły nawet jak na pustynnego koczownika. Osobnika takich
rozmiarów mógłby Cymmerianin nieść pod pachą. Mę\czyzna najwyrazniej doszedł do
Strona 39
Green Roland - Conan i mgły świątyni
podobnego wniosku, poniewa\ wolał u\yć własnych nóg, by unikać podobnego losu.
Szybkim krokiem wracali do skalnej kryjówki. Znajdujący się powy\ej nieprzyjaciele
krzyczeli coraz głośniej. Conan wolał dołączyć do swoich towarzyszy, zanim krzyk ponownie
zamieni się w strzelanie. Jeśli chodzi o ludzi znajdujących się poni\ej, teren na pewno nie był
ich sprzymierzeńcem, byli za to bardzo liczni. To, dlaczego jeszcze a się nie zbli\yli, było
więc zupełną zagadką. A dwie zagadki na jednym j polu bitwy to o dwie zagadki za du\o.
Bitwy były dostatecznie nieprzewidywalne nawet wtedy, gdy ka\dy robił dokładnie to, co
przypuszczano, \e zrobi. Jeśli zaś tego nie robił, tylko bogowie mogli dostrzec jakąś celowość
w bitewnym chaosie.
Gdyby nie to, \e był coś winien swoim towarzyszom, wykorzystałby zamieszanie w
szeregach wrogów i po prostu pokazał im pięty podczas ucieczki. Skoro jednak od jego
obecności zale\ało \ycie innych, no có\&
Farad był pierwszym, który powitał Conana i zaprowadził szybko do niskiej pieczary.
Wejście do niej zostało odkopane, kiedy Cymmerianin był zajęty zdobywaniem jeńca. Grota
była zbyt płytka jak na miejsce ostatniego oporu i pozbawiona wody. Wydawało się jednak
mało prawdopodobne, by bitwa trwała na tyle długo, aby wyczerpali nawet te zapasy, które
mieli.
śadnych ataków? zapytał Conan.
Czy znajdowalibyśmy się tutaj, gdyby były? A kim jest ten przerośnięty chłopiec?
Mę\czyzna ponownie nie zrozumiał słów, ale wyczuł drwinę w głosie Farada. To
wystarczyło, aby obna\ył sztylet. Cymmerianin natychmiast wytrącił mu go z ręki, potem
podniósł i wsadził sobie za pas.
Masz szczęście, \e \yjesz powiedział. Zatrzymam ten nó\, dopóki nie powiesz
nam, co się dzieje na górze. Dlaczego boisz się Girumgi?
Mę\czyzna zaczął udzielać pospiesznych wyjaśnień. Cymmerianin rozumiał mo\e dwa
słowa na trzy, ale kiedy przypomniał sobie, \e Girumgi byli jednym z potę\niejszych
pustynnych plemion, znalazł w opowieści mę\czyzny więcej sensu. Zanim ten skończył,
Conan usłyszał, \e krzyki na wzgórzu milkną. Wydało mu się tak\e, i\ doszedł go dzwięk
turańskich rogów wojennych, na tyle jednak niewyrazny i daleki, \e nie sposób było
stwierdzić z całą pewnością, czy nie jest to tylko złudzenie wywołane pustynnym wiatrem
zawodzącym wśród skał.
Conan pokazał rękoma sygnał: Przygotujcie się do ataku. Farad skinął głową i rozpiął pas,
aby związać nim ręce jeńca. Mę\czyzna potrząsnął głową i wzniósł oczy do góry na znak
dezaprobaty. Cymmerianin spojrzał na niego groznie.
Poder\nie ci gardło, je\eli sienie podporządkujesz, a ja go nie powstrzymam rzekł.
Ja nie walczyć, ja być twój przyjaciel. Ja walczyć z Girumgi powiedział jeniec i
energicznym gestem wskazał na szczyt.
Conan zrozumiał, \e Girumgi szykują się do ataku. Ale nie było to wszystko, czego
potrzebował do wyjaśnienia zagadki. Skinął na Farada, który zadzierzgnął rzemień wokół
nadgarstków mę\czyzny i zaczął go ściągać.
Chwilę potem wydawało się, \e na wzgórzu rozszalały się demony. Krzyczało
przynajmniej pięćdziesięciu ludzi, ze strachu lub w śmiertelnej agonii. Przez wycie przebijał
się odgłos turańskich rogów wojennych, tym razem ju\ nie tak daleki. Było nawet lepiej,
niektóre z wojennych okrzyków z pewnością wydawali Turańczycy.
Conan spojrzał na jeńca, który był blady ze strachu. Potem popatrzył na Farada, a ten
zrobił taką minę, jakby chciał rzec: Czy masz mnie za wyrocznię?
Cymmerianin przesunął się na najbli\szą pozycję, z której mógł dostrzec, co dzieje się na
wzgórzu, zorientować się, gdzie posłać strzałę, nie nara\ając przyjaciół.
Muhbaras nie oczekiwał drugiego \ycia na innym świecie, poniewa\ przez zbyt długi czas
słu\ył zbyt wielu złym panom. Nie spodziewał się, by ktokolwiek mówił dobrze o jego
śmierci lub uło\ył na ten temat poemat, który będą śpiewać w halach khorajańskich mo\nych.
Wątpił tak\e, by jego śmierć mogła stanowić zadośćuczynienie dla duszy Danara. Tym, czego
Muhrabas nie wiedział o czarach, mo\na by zapełnić kilka długich zwojów. Wiedział jednak,
\e chłodna stal, taka jak ostrze miecza, mo\e zakłócić wiele zakląć.
Wszystkie te myśli przemknęły przez jego głowę w czasie krótszym ni\ uderzenie serca.
Chwilę pózniej język ognia strzelił do przodu, wytrącając miecz z jego dłoni tak gwałtownie,
\e rękojeść zraniła mu dłoń.
Ognisty język skręcał się w powietrzu niczym śmiertelnie ugodzony wą\. Pani Mgieł
rozstawiła szerzej nogi, starając się nie upaść. Muhbaras usłyszał, jak śpiewa, a potem
krzyczy tak głośno, \e jej głos przebił się nawet przez agonię Danara. Był jednak zbyt
Strona 40
Green Roland - Conan i mgły świątyni
zaskoczony faktem, \e jeszcze \yje, aby przyjrzeć się uwa\nie jej twarzy.
Spodziewał się, i\ to on umrze następny. Nie padł martwy w chwili, gdy jego miecz
przebił ogień. Obawiał się więc \e czeka go cierpienie, Przy którym męki Danara będą
wyglądały na łagodne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]