[ Pobierz całość w formacie PDF ]

recepcjonista, by poinformować mnie ozięble, jakby to była moja wina, że pokój nie jest jeszcze
przygotowany. Przesuwam w jego stronę zwitek banknotów porzucony na kontuarze, żeby
przynajmniej zadbał o bagaż do mojego powrotu. Jego podziękowaniom towarzyszy stukot
obcasów, a ja opuszczam ten dom starców z mieszanymi uczuciami. Po raz pierwszy od czasu
pobytu w Afryce odczuwam to wrażenie skrywanej wrogości i podniecenie, które mu
towarzyszy. Ale wtedy, w buszu, ryzykowałam życie w słusznej sprawie i w imię wyższej
konieczności. A teraz ze strachu udałam, że akceptuję łapówkę: naprawdę nie ma z czego być
dumnÄ….
 Aleja Talara?  rzuca mi Silvia na powitanie, między dwoma kęsami ogromnej kanapki,
z której wypadają przeróżne składniki.
Zajmuję miejsce na tylnym siedzeniu, a ona znów wprawia w ruch swój mikser kuchenny
i wbijamy się w spaliny, które już zakorkowały szczelnie ulicę biegnącą na północ.
 To nie jest miejsce dla turystów. Co pani ma zamiar robić w Centro de Estudios?
Odpowiadam, że jestem dziennikarką i zbieram materiały do tekstu o Matce Boskiej.
 Niech pani tylko nie pisze o tym, że Antonio Patrugas spotkał kosmitów! Albo niech pani
zmieni jego nazwisko: jego żona o tym nie wie.
 Proszę na mnie liczyć.
Czterdzieści minut po ustalonej godzinie spotkania wysiadam w eleganckiej dzielnicy
mieszkaniowej. W cieniu eukaliptusów młodzi chłopcy czatują nie wiadomo na co, oparci
plecami o ogrodzenia willi zamkniętych na kłódkę. Pod numerem 133 stoi dwupiętrowy dom:
ma okna zakryte okiennicami, na głucho zamknięte drzwi i przepełnioną skrzynkę na listy,
z której wysypują się gazety. Tabliczka  Centro de Estudios Guadalupanos nie podaje godzin
otwarcia. DzwoniÄ™ parÄ™ razy, po czym wracam do samochodu.
 Może poczekamy na nich trochę?  proponuje nieśmiało Silvia.
Uśmiecham się na znak, że przywykam powoli do panujących zwyczajów, że się
aklimatyzuję. Wydaje się szczęśliwa, widząc mnie ciut mniej zestresowaną, nie zdając sobie
sprawy, jak bardzo jestem zagubiona i pozbawiona wszelkich punktów orientacyjnych. Nigdy
nie wyjeżdżam na wakacje i każda wolna godzina w rozkładzie dnia jest dla mnie zawsze
zródłem niepokoju. Skuteczność w działaniu, zadowolenie z życia, wrażliwość na cudze
problemy osiągam tylko wtedy, gdy jestem zawalona pracą. Boję się tych otchłani pustki i pytań
o celowość moich poczynań, w których tonę w rzadkich chwilach bezczynności. I skąd coraz
trudniej jest mi się wydostać....
 Daleko do bazyliki?
 Na planie? Nie.
Na ogromnej esplanadzie setki parasoli osłaniają handlarzy pamiątkami i sprzedawców
pączków. Przy jej końcu wznoszą się kolejne nieczynne kościoły o dziwacznych kształtach,
zamurowywane, w miarę jak robiły się za małe lub zbyt niebezpieczne. Tabliczki w trzech
językach na murach budowli, umieszczone między jednym a drugim zakazem parkowania,
przypominają i polecają pamięci niebios pielgrzymów, którzy padli ofiarą ostatniego trzęsienia
ziemi.
Gdy chowam resztę do portfela, jakiś policjant niemal wyrzuca mnie z taksówki, sadowi się
na moim miejscu, wykrzykuje polecenia. Silvia obraca siÄ™ ku mnie z przepraszajÄ…cym wyrazem
twarzy, puszcza oko i odpala silnik. Prześlizguję się między autokarami stojącymi rzędem przed
tym, co nazywa siÄ™ Nueva basilica: jest to rodzaj krytego stadionu z betonu odpornego na
wstrząsy sejsmiczne, z dachem przypominającym sombrero i umieszczonym na nim krzyżem
wpisanym w literÄ™ M.
Gwizdy, nawoływanie grup przez megafon, woń kadzidła i smażonych kiełbasek...
Przenośne barierki pozwalają zapanować nad kolejkami, które wiją się niczym w Disneylandzie.
Słupy informacyjne z piktogramami bez podpisu dzielą tłum na dwa rodzaje: ludzików na
kolanach lub z aparatem fotograficznym. Ustawiam siÄ™ w kolejce tej drugiej kategorii, gdzie
turyści w żółwim tempie posuwają się do przodu po platformie lekko nachylonej w stronę
podziemnego wejścia, podczas gdy pielgrzymi cierpliwie oczekują obok dwuskrzydłowej bramy
pilnowanej przez strażników.
Potem, pod sklepieniem z betonu, wędrujemy w bladym świetle krętym szeregiem, krok za
krokiem, po posadzce wykładanej kamiennymi płytami, wyślizganej przez miliony stóp.
Ułożono ją mniej niż trzydzieści lat temu, a już została wypolerowana jak rzymska droga.
Podczas gdy chłód nasila się, w miarę jak schodzimy w głąb, lekko przytłumiony anielski głos,
na tle muzyki organowej, monotonnie recytuje rozmaite zakazy i nakazy dotyczÄ…ce
bezpieczeństwa. Powietrze rzednie, światło przygasa, zapada cisza. I nagle zakrzywiony korytarz
kończy się ścianą z drewna i miedzi, na której, na wysokości dziesięciu metrów nad ziemią, pod
szkłem, zawieszony jest obraz. Aby turyści z kamerami i aparatami fotograficznymi nie
powodowali zatorów, trzy ruchome chodniki przewożą ich pod tilmą, a czwarty dowozi do
miejsca, skąd wyruszyli. Tak więc kręcą się jak na karuzeli, z okiem w wizjerze, potykają się,
dojeżdżając, skręcają kostkę i proszą Juana Diega, by uleczył ich w czasie następnej rundki.
Obserwuję z konsternacją tę gorliwość rutynową i dziecinną, ten obowiązkowy ruch okrężny
zoomów, lornetek i fleszy, powiewające szorty, żylakowate uda i włochate łydki, opasłe
brzuszyska wypięte do przodu i znaki krzyża robione po każdym ujęciu. A potem nagle sama
znajduję się na ruchomym chodniku, unoszę głowę ku rozmodlonej Dziewicy i z ust wymyka mi
się przekleństwo. Ona ma zamknięte oczy! Każą mi targać oftalmoskop aż do Meksyku, żeby
zbadać wzrok Madonny o spuszczonych powiekach! Co to  kpiny? O co im chodzi? Mam
zdrapać warstwę farby, żeby obejrzeć oczy?
Zahaczam obcasem o podłogę w miejscu, gdzie kończy się ruchomy chodnik, chwytam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl