[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i jął się zasuwy.
Kiedy eunuch drgnął po raz pierwszy, Conan pomyślał, że Shukeli jakimś cudem żyje jeszcze, ale
teraz nie mógł już wątpić: eunuch był martwy - martwy od wielu godzin.
Pelias wyszedł przez otwartą kratę, a ociekający zimnym potem Conan podążył za nim, uważając,
by nie dotknąć odpychającej postaci, słaniającej się na nogach, uczepionej furty, którą otworzyła.
Mag nie obejrzał się nawet za siebie, a Cymmeryjczyk sztywno kroczył jego śladem, wstrząsany
nudnościami; nim uczynił pół tuzina kroków, odwrócił się odruchowo, usłyszawszy głuche tąpnięcie
za plecami - zewłok eunucha leżał bezwładnie u stóp kraty.
- Wykonał swe zadanie i Piekło dopomina się o niego - rzucił zdawkowo ukontentowany Pelias,
przez grzeczność udając, że nie dostrzega silnego drżenia potężnych ramion Cymmeryjczyka.
Mag poprowadził na górę, po długich schodach i przez drzwi z brązu, wieńczone ludzką czaszką.
Conan poprawił miecz w garści, oczekując, iż lada chwila opadnie ich mrowie niewolników, ale nie
musiał używać oręża.
W cytadeli panowała cisza.
Minęli czarny korytarz i weszli do drugiego, zasnutego wonnym dymem nieprzerwanie
dobywającym się ze złotych kadzielnic; ciągle jeszcze nie natknęli się na nikogo.
- Niewolnicy i straże kwaterują w innym skrzydle cytadeli - rzucił Pelias obojętnie. - Dzisiejszego
wieczoru, gdy ich pan jest daleko, niechybnie leżą spojeni winem albo sokiem lotosu.
Conan wyjrzał przez wielkie ostrołukowe okno o szybach oprawnych w srebro i aż zaklął że
zdumienia: widział ciemnogranatowe, ugwieżdżone niebo. Wtrącono go do lochu wkrótce po
wschodzie słońca - teraz było dobrze po północy; nie mogło mu się pomieścić w głowie, iż był pod
ziemią aż tak długo; teraz dopiero poczuł pragnienie i głód szarpiący trzewia.
Pelias poprowadził go do komnaty o złotym sklepieniu i podłodze wyłożonej srebrem; ściany z
lapislazuli kontrastowały z czarnym granitem misternie rzezbionych portali.
Z westchnieniem ulgi Pelias rozciągnął się na krytym kosztowną tkaniną łożu.
- Nareszcie - znowu złoto i jedwabie! - powiedział. - Tsotha udaje, iż jest ponad ziemskie
rozkosze, ale jest on półszatanem; ja jestem człowiekiem, pomimo mej czarnoksięskiej sztuki;
kocham wygodę i dobrą zabawę - i przez to właśnie pojmał mnie Tsotha: wziął mnie, gdym leżał
bezradny - za sprawą wina. Wino to przekleństwo - na alabastrowe piersi Isztar, nawet gdy teraz o
nim mówię, ów zdradliwy trunek tu jest! Proszę cię, przyjacielu, napełnij mi puchar& ach, nie!
Zapomniałem, że jesteś monarchą - ja ci usłużę.
- Do diabła z tym - mruknął Conan, napełnił kryształowy puchar i podał go Peliasowi; sam
przechylił gąsior i pociągnął długi łyk wprost z szyjki pękatego naczynia i, podobnie jak Pelias,
westchnął z lubością.
- Ten pies zna się na winie - powiedział, wierzchem dłoni ocierając usta. - Ale, na Croma,
Peliasie, czy mamy tu siedzieć i czekać, aż zbudzą się jego knechci i poderżną nam gardła?
- Nie lękaj się, przyjacielu - odparł spokojnie Pelias. - Czy chciałbyś zobaczyć, jak fortuna
dopisuje Strabonusowi?
Błękitne skry trysnęły z oczu Conana i ścisnął rękojeść miecza tak mocno, że aż zbielały mu
kłykcie.
- Och, gdybym go miał na długość miecza! - warknął dziko.
Pelias podniósł z hebanowego stołu dużą, lśniącą kryształową kulę i rzekł:
- To kryształ Tsotha-lanti; dziecinna zabawka, ale pożyteczna, gdy nie dość jest czasu na
poważniejsze czary. Spojrzyj, Wasza Wysokość. - Tu mag położył kulę na stole, przed oczyma
Conana.
Król wejrzał w zamglone wnętrze kryształu, a ono zdawało się rozszerzać i pogłębiać; mgły
stopniowo rzedły, a spośród nich jęły się wyłaniać ostro skreślone obrazy; Conan poznawał już teraz
znajomy krajobraz: rozległa równina opadająca ku szerokiej, krętej rzece, poza którą płaski teren
przechodził nagle w labirynt niskich wzgórz; na północnym brzegu rzeki wznosiło się otoczone
murami miasto, okolone fosą, ta zaś oboma końcami łączyła się z rzeką.
- Na Croma! Toż to Shamar! Te psy oblegają je!
Najezdzcy przekroczyli rzekę; ich namioty stały na wąskim skrawku płaskiego terenu pomiędzy
wzgórzami a miastem; wojownicy tłoczyli się pod murami, a ich zbroje połyskiwały blado w świetle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]