[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zgiem i minutê póxniej oficer by³ ju¿ na nogach. Wtedy w³aSnie wpad³
zaniepokojony ¿o³nierz.
Do stoj¹cego na progu Jassina do³¹czy³ zaspany kapitan.
 Co siê sta&  pytanie zastyg³o na ustach dzisiejszego dowódcy
bramy.
Plac przed Po³udniowo-Wschodni¹ Bram¹ oSwietla³y pochod-
nie, umocowane w gniazdach na murach i na specjalnie w tym celu
wkopanych w ziemiê s³upach przed wartowni¹. Wymiana pochodni
równie¿ wchodzi³a w sk³ad obowi¹zków stra¿y. Teraz ich jaskrawe
Swiat³o pozwala³o zobaczyæ coS takiego, ¿e he³m z sobolimi frêdzla-
mi wypad³ z nagle os³ab³ych r¹k kapitana i potoczy³ siê po stopniach.
Przed bram¹ toczy³a siê bitwa. Z ciemnoSci bezszelestnie, w ab-
solutnym milczeniu wychodzi³y figury uzbrojone w siekiery i tarcze,
i atakowa³y próbuj¹cych sformowaæ szyk ¿o³nierzy.
 Nieludzie& Demony&  wydusi³ z siebie kapitan. Nawet nie
patrz¹c na niego, by³o wiadomo, ¿e jest bledszy od samej bladoSci.
Jak stworzeni z krzyków na wpó³ ob³¹kanych g³upków bo¿ych,
poroSniêci sierSci¹, z tr¹bopodobymi wyrostkami, z koScianymi na-
roSlami na czole, z Niewiadomego wy³onili siê wojownicy  po to,
¿eby zabijaæ. I zabijali. Zabijali.
Jassin zobaczy³, ¿e potwory przedar³y siê ju¿ do bramy i teraz
walcz¹ z ostatnimi obroñcami mechanizmów podnosz¹cych kratê.
Inne stwory zamykaj¹ szyk, podchodz¹ ze wszystkich stron, nie po-
zwalaj¹c ludziom uciec. Jassin nagle poczu³ lekkoSæ i radoSæ. Wszyst-
ko sta³o siê proste i zrozumia³e. Spad³ niewidoczny ciê¿ar przygnia-
taj¹cy go przez d³ugie lata. Nareszcie móg³ odetchn¹æ pe³n¹ piersi¹
i rozprostowaæ ramiona.
10  Conan i prorok ciemnoSci  145 
Wszystko jasne. Sta³o siê to, co musia³o siê staæ. Miasto, pogr¹-
¿one w brudzie i lenistwie, rozpuScie i pod³oSci, dostanie to, na co
zas³u¿y³o. Niebiosa obróci³y w koñcu swój gniew na tych, którzy hañ-
bi¹ ród ludzki. I on, Jassin, nied³ugo zginie razem ze wszystkimi. Ale
dano mu szansê uczyniæ to z honorem, jak przystoi mê¿czyxnie i wo-
jownikowi. Byæ mo¿e bêdzie mia³ szczêScie i znajdzie siê w ogrodach
Isztar, wSród bohaterów, wSród tych, którzy zginêli z broni¹ w rêku&
Ma³a chwytliwa rêka wpi³a mu siê w ramiê.
 Uciekajmy! Gdzie tu uciec? Gdzie siê schowaæ?  krzykn¹³
ktoS z boku.
Jassin strz¹sn¹³ rêkê, obrzuci³ kapitana pogardliwym spojrze-
niem. USmiech rozci¹gn¹³ wargi dowódcy stra¿y:
 Poszed³ won, padalcu, ³ajdaku, synu capa i dziwki!  potem
odwróci³ siê do ¿o³nierzy, zgodnie z regulaminem zastyg³ych przy
mechanizmie podnosz¹cym kratê i na ca³y g³os zawo³a³:  PodnieSæ
most! ¯eby mi ¿adna swo³ocz st¹d nie wysz³a i tu nie wesz³a!
I zapominaj¹c zupe³nie o istnieniu takiego p³aza jak ten kapitan,
Jassin zszed³ po schodach na dó³, na spotkanie Smierci. Pragn¹³ jak
najszybciej zmierzyæ siê z prawdziwym wrogiem. W walce przeko-
na siê, ile jest wart.
Jassin zabi³ dwóch nieludzi. Okazali siê Smiertelni, jak ludzie, tylko
skórê mieli grubsz¹, twardsz¹. Do walki z trzecim swoim przeciwnikiem
Jassin stan¹³ ju¿ ranny. Wojownicy wymienili siê ciosami. Po kolei i jed-
noczeSnie wzlatywa³y szabla i siekiera. Cia³a obu przeciwników pokryte
by³y niezliczonymi ranami.  Muszê poczekaæ, a¿ umrzesz!  zaciskaj¹c
zêby, vagarañski dowódca bramy zmusi³ siê do r¹bania i ciêcia.
 Koniec  uSmiechn¹³ siê Jassin, widz¹c mêtniej¹cym wzro-
kiem, jak jego nieludzki wróg pada ohydn¹ mord¹ na ziemiê.
Dowódca stra¿y Po³udniowo-Wschodniej Bramy run¹³ martwy
obok pokonanego przeciwnika. Dotykali siê g³owami.
Minê³o piêæ uderzeñ serca. Po Smierci Jassina brama zosta³a
zdobyta przez nieludzi i nowi stra¿nicy stanêli na posterunku u wyj-
Scia z miasta. Co prawda, potworom nie uda³o siê opuSciæ mostu i na
razie nie mogli wydostaæ siê z Vagaranu. Na razie.
Czarna galareta, winna Smierci Sdemaka i Haszyda i ¿¹dna no-
wych ofiar, porzuci³a martwy pa³ac i teraz powoli rozp³ywa³a siê po
mieScie. Ofiary czeka³y na ni¹: setki, tysi¹ce ¿ywych istot, zamiesz-
kuj¹cych skazane miasto Vagaran.
 146 
B³êkitnobia³e widmowe Swiat³o ksiê¿yca miesza³o siê z purpu-
rowym odblaskiem po¿ogi i zmienia³o gin¹ce miasto w pó³realny
Swiat, zrodzony w otumanionym umySle palacza czarnego lotosu.
Skoml¹c ze strachu jak pies, potykaj¹c siê na ka¿dym kroku, cz³o-
wiek w porwanej, pokrwawionej szacie taksatora drogocennoSci bieg³
ulic¹. Ale nie dane mu by³o daleko uciec: rzucona siln¹ rêk¹ siekiera,
zalSni³a czerwieni¹ jak ra¿¹cy piorun, zasycza³a w locie i wbi³a siê
nieszczêsnemu w krêgos³up. Cz³owiek wyda³ s³aby okrzyk, upad³ na
ziemiê, jego cia³em przez chwilê wstrz¹sa³y drgawki. W koñcu ucich³.
Monstrum z tarcz¹ podesz³o do niego niespiesznie. Jednym szarpniê-
ciem wyrwa³o swoj¹ groxn¹ broñ z pleców martwego cz³owieka i w po-
szukiwaniu nowych ofiar rozejrza³o siê po pustej ulicy.
Orlandar skry³ siê za rogiem budynku, ¿eby go nie zauwa¿ono
i bez si³ przywar³ do brudnej kamiennej Sciany.
 Ju¿ nie mogê, czarowniku  zajêcza³.  Nie mogê. Schowaj-
my siê gdzieS, przeczekajmy&
 Trzeba iSæ, Mistrzu  odpowiedzia³ stoj¹cy obok niego Aj-
-Berek.  Ju¿ niedaleko. Czujê Conana. Jest gdzieS obok. GdzieS siê
tu zaczai³.
 Przecie¿ nas zabij¹! Twojej magii nie starczy, ¿eby nas ochro-
niæ! Widzia³eS, ilu ich jest? Ca³e legiony!&
 Nie. Mówi³eS, ¿e jest ich tylko dziesiêæ tysiêcy.
Orlandar potrz¹sn¹³ g³ow¹, zlepione kosmyki rudawych w³osów
zalata³y po chudych ramionach.
 To niemo¿liwe& Staro¿ytni tacy nie s¹& Staro¿ytni s¹ piêk-
ni, m¹drzy, dobrzy. Tylko nienawidz¹ ludzi. A oni& oni& nawet nie
wiem, kim oni s¹&
 W takim razie mo¿e wiesz, jak wygl¹daj¹ ci twoi Staro¿ytni?
 wysycza³ przez zêby Aj-Berek.  Widzia³eS ich kiedyS? Czy ktoS
z tego twojego durnego zakonu rozmawia³ z nimi?& Nie, wy wbili-
Scie sobie do g³owy, ¿e ludzie to dzikusy, ¿¹dni Smierci wszystkiego,
co napotkaj¹ na swojej drodze, ¿e ci, którzy ¿yli przed ludxmi mu-
sieli byæ czySciejsi, jaSniejsi, m¹drzejsi i lepsi; ¿e wraz z powrotem
Staro¿ytnych na Ziemi zapanuje pokój, dobro i sprawiedliwoSæ&
Ale kto wam to powiedzia³?!
Mistrz zap³aka³ ze smutku i bezsilnoSci.
 Czarowniku, mylisz siê. To na pewno nie s¹ Staro¿ytni. Mo¿e
to ci& id¹cy Sladem& synowie Ciemnych Mocy&
 Tak? A he³my na ich g³owach widzia³eS? Prawie takie same,
jak ten u martwego gladiatora, który powinien stan¹æ na czele Sta-
 147 
ro¿ytnych! Czarne drañstwo, które wy³azi ze wszystkich szczelin
i wkrótce poch³onie ca³e miasto, to s¹ w³aSnie id¹cy Sladem. Tamten
Rwiat w ca³ej okaza³oSci, który teraz przenika na ziemiê i pokrywa
sob¹ wszystko wokó³. Zajrzyj w swoje serce i pojmiesz, ¿e mam
racjê.
Mistrz nie przestawa³ p³akaæ w milczeniu. Sam siê ju¿ domySli³
(tylko ba³ siê do tego przyznaæ), ¿e Staro¿ytni okazali siê byæ dziki-
mi, bezmózgimi bydlêtami, poch³oniêtymi tylko jednym pragnieniem
 Slepym pragnieniem zabijania; ¿e zakon w ci¹gu dwustu piêædzie-
siêciu lat myli³ siê, s¹dz¹c, ¿e przyjScie Staro¿ytnej Rasy na Ziemiê
przywróci sprawiedliwoSæ i pozwoli zaginionej cywilizacji osi¹gn¹æ
utracone z winy ludzi wy¿yny w nauce, sztuce i rzemios³ach& Ro-
zumia³, ¿e przeklêty czarownik ma racjê, ale nie móg³ siê z tym po-
godziæ.
 Chodxmy wreszcie  pogania³ go Aj-Berek.  Jeszcze nie
wszystko stracone. Jeszcze mo¿emy powstrzymaæ Staro¿ytnych
i id¹cych Sladem. Ju¿ nied³ugo. Czujê obecnoSæ Conana. Jest gdzieS [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl