[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrzyżowania dróg.
- Nie lubię tych drzew - powiedziałem. - Nie wiem, co pani odpowiedzieć. Postanowiłem
poświęcić życie głupstwu... Czy pani patrzy na mnie?
- Tak.
- Czy oczy moje są puste? - Tak. Proszę mówić.
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć; o mało nie wyrwało mi kierownicy z rąk; całe szczęście,
iż trzymałem ją mocno i udało mi się ją odepchnąć od siebie; zjechałem na bok i
popatrzyłem na Weronikę. Była blada, lecz trzymała się dzielnie.
- Guma poszła - powiedziałem. - Szczęście, że nikt nie nadjeżdżał, bo rzucało mną.
Dziękuję pani.
- Za co?
- %7łe nie chwyciła mnie pani za rękę. Byłoby z nami kiepsko. A w ogóle mało jest zajęć
dla dorosłych ludzi.
- Tego już nie rozumiem.
- Pani mnie pytała, dlaczego wziąłem się do pisania. Być może, iż mogłem tego nie robić.
Tak czy owak teraz jest zbyt pózno. aby' o tym mówić.
Wysiadłem z wozu i od razu dostrzegłem, co się stało; jakiś koń zgubił podkowę z
hacelami; podkowa tkwiła teraz w mojej przedniej gumie. Wyrwałem podkowę i pokazałem
jÄ… Weronice.
- Zmiało - powiedziała. - Zaczynaj pan.
- Powiadają, że podkowa przynosi szczęście. Czasem to różnie wygląda.
- Mogłoby być gorzej.
- Ale zawsze się tak przecież mówi w takich wypadkach. Zdjąłem marynarkę i rzuciłem
ją na siedzenie; otworzyłem bagażnik, i wyjąłem stamtąd zapasowe koło i lewar. ,
- Nie musi pani wysiadać - powiedziałem. - Za pięć minut jedziemy dalej. .
- Niech pan wezmie rękawice -. powiedziała. . Podszedłem do niej i wziąłem grube,
skórzane rękawice; wciągnąłem je, lecz nie umiawszy poradzić sobie z zatrzaskiem,
wyciągnąłem ku niej ręce.
- Proszę zapiać - powiedziałem.
Patrzyła na mnie i twarz jej nagle stała się biała, a ja wciąż
jeszcze .stałem z wyciągniętymi rękami. .
- Już po wszystkim - powiedziałem. - Nie musi się pani bać. Najważniejsze, że nikt nie
nadjeżdżał z przodu.
- Dlaczego pan chciał zostać aktorem?
31
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
- %7łeby się schronić przed ludzmi - powiedziałem. - Nie wiem, dokąd przed nimi można
uciec, a boję się żyć z tymi ludzmi.
- Dlaczego? ,
- Są tacy jak ja - powiedziałem. - Proszę zapiąć te zatrzaski.
Wróciłem do bagażnika i wziąłem stamtąd korbę od lewara; a potem, kiedy zmieniłem już
koło i zamknąłem bagażnik, usiadłem przy Weronice i począłem ściągać rękawiczki.
- Proszę nie ściągać rękawic - powiedziała Weronika. Niech Pan prowadzi wóz w
rękawicach.
- SÄ… brudne.
-To bez znaczenia. W rękawicach lepiej prowadzić. Kierownica nie wyslizguje się z rąk.
- Baśnie. To może ważna rzecz dla kierowców wyścigowych, ale mnie nie wolno jechać
więcej niż siedemdziesiąt. Pobrudzę kierownicę i właściciel zrobi mi piekło. Nawet nie
wiem, kto to jest.
- Nikt panu nie zrobi piekła. Ten wóz jest mój. - Dlaczego pani sama nie prowadzi?
- Nie nauczyłam się nigdy. Uważałam, że tak jest zabawniej. Położyłem ręce na
kierownicy i wtedy znów dojrzałem jej wzrok, i ten dziwny wyraz nienawiści w stosunku do
mnie, a przecież znaliśmy się tylko od dwóch godzin i jadąc teraz, i rozmawiając z nią
myślałem, że jest wszystko w porządku.
- Dlaczego pani na mnie patrzy tak cholernie? - zapytałem. - Nie jestem przecież
inspektorem z urzędu podatkowego. A w dodatku pani wcale nie ma pieniędzy.
Uśmiechnęła się.
- Ten uśmiech też już znam - powiedziałem. - Znam człowieka, który uśmiecha się cały
czas tak jak pani, kiedy na mnie patrzy. Nie wiedziałem, że jestem aż tak zabawny.
Dotychczas mówiono mi co innego.
- Panu się zdaje - powiedziała. - Jedzmy już.
- Nic mi się nie zdaje. Nie wiem, co jest pomiędzy panią a Samsonowem. Nie wiem,
dlaczego patrzycie na mnie tak, jakbyście mieli jedną parę oczu do spółki. Wiem natomiast
co innego: nic mnie to wszystko nie obchodzi.
- A więc proszę się nie zajmować moją osobą - powiedziała. - Pańska rzecz to
prowadzenie samochodu. Za to właśnie będzie pan płacony.
Wyszedłem z samochodu i zatrzasnąłem drzwi; przeszedłem na drugą stronę i usiadłszy
tam na kamieniu, zapaliłem papierosa. - Zabiorę się jakoś do Wrocławia - powiedziałem. -
Kapitanowi powiem, gdzie pani stoi. Na wieczór panią ściągnie.
Z daleka nadjeżdżała jakaś ciężarówka; stanąłem na skraju drogi i podniosłem rękę.
Wtedy Weronika wyszła z samochodu i podeszła do mnie.
- Proszę mi poprawić włosy - powiedziała.
Poprawiłem jej włosy; ten kosmyk, który wymykał się wciąż spod chustki. Kierowca
ciężarówki zahamował.
- Nawalił panu wóz? - zapytał.
- Nie. Pokłóciłem się z żoną. A teraz już jest wszystko dobrze. Na jakiś czas,.
- Babę trzeba trzymać krótko przy zębach - powiedział kierowca i odjechał.
- Pani ma ładne włosy - powiedziałem. - Wiem o tym.
- Wszyscy mówią to samo? - Tak. Jedzmy dalej.
- A ja mam prowadzić w rękawiczkach?
Wiatr od pola rozrzucił włosy Weroniki i pochyliła się ku mnie; więc poprawiłem znów
jej włosy i staliśmy przez chwilę naprzeciw siebie, a potem znów nadeszła fala wiatru.
- Pobrudzę pani włosy - powiedziałem. - Czy on zawsze robił tak samo?
- Jedzmy już - powiedziała. - Przykro mi, że się uniosłam. Nie odpowiedziałem i nie
rozmawialiśmy już, a ja przez cały czas czułem jej wzrok na moich rękach opartych na
kierownicy i tak przyjechaliśmy do tego miasta, które zostało zburzone podczas wojny i
32
Marek Hłasko Sowa, córka piekarza
którego nie odbudowano jeszcze. W środku miasta, gdzie niegdyś znajdował się rynek,
umiejscowił się jakiś przejezdny cyrk i przejeżdżałem teraz obok karuzeli. Dyrektor cyrku
doszedł do przekonania, iż miasto jest tak czy owak nędzne, i nie obudował karuzeli; w takt
hałaśliwej muzyki okręcał się szkielet.
- Dobre - powiedziałem. - Jak się nazywał ten, który malował pijanych ślepców?
- Breugel?
- Jego tu trzeba. Gdzie jedziemy?
- Przy końcu ulicy jest gospoda - powiedziała. - Tam jest zawsze jeden pijany ślepiec. To
pana zabawi na jakiÅ› czas.
- Jak długo mam na panią czekać? - Wrócę wieczorem.
- Będę się świetnie bawić - powiedziałem. - Nawet nie wziąłem niczego do czytania.
- Tak czy owak spędzi pan miło czas.
- Nie będę pić z tym ślepcem, jeśli o to pani chodzi. A po za tym mam uważać na panią.
- Nie myślałam o wódce.
- Rozumiem. Mam z nim grać w szachy. A w ogóle nie powinienem za dużo wiedzieć,
prawda?
Zatrzymałem samochód przed gospodą; ona odeszła. Zamknąłem dach i drzwi, potem
wszedłem do gospody. O tej porze było tu pusto; w kącie przy stoliku spał jakiś staruszek z
głową wspartą na pięściach. Podeszła do mnie kelnerka.
- Macie tutaj porter? - zapytałem. - Na pewno nie macie porteru. A najlepszy harmonista
[ Pobierz całość w formacie PDF ]