[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cztery lata, przyszła pani doktor i stwierdziła świnkę. Pracowałam już wtedy, z żywą radością
przyjęłam zwolnienie lekarskie na sześć tygodni, a własną opinię o chorobie starannie
ukryłam. Doskonale wiedziałam, że to nie jest świnka. Rujnując sobie budżet, ściągnęłam
prywatnego pediatrę w nieco starszym wieku niż pani doktor z przychodni, chyba tego
samego, który leczył dziecko trzy lata wcześniej, i oczywiście okazało się, że jest to znów
zapalenie gruczołów chłonnych. Możliwe, że doszły migdałki i angina, migdałki mu w końcu
wycięto, po rzekomej śwince wyzdrowiał w ciągu tygodnia, a ja miałam nadprogramowy
urlop. Szkarlatyna o mało mnie nie wpędziła do grobu. Kiedy kolejna pani doktor, znów z
przychodni rejonowej, a tak to było świetnie urządzone, że za każdą chorobą przychodziła
inna, po raz czwarty stwierdziła u mojego syna szkarlatynę, uznałam, że to chyba przesada.
Szkarlatynę miewa się raz, w ostateczności, w drodze wyjątku, w wyniku działania jakichś
nie znanych mi czynników, da się ją może mieć dwa razy. Już przy trzecim mocno wątpiłam,
a czwarty mnie zdenerwował.
Znów to samo, prywatny pediatra& Oczywiście, rychło wyszło na jaw, że dziecko jest
uczulone na sulfamidy i dostaje po nich wysypki, a sulfathiasol ordynowano wtedy
nagminnie. Przestał go dostawać i szkarlatyny pozbył się na zawsze.
Lekarza zakładowego w Energoprojekcie obecnie wspominam z rozczuleniem, w
tamtych czasach zgrzytałam na niego zębami, tak samo jak cały personel. Miał obsesję na tle
przewodu pokarmowego i bez względu na rodzaj choroby zadawał jedno zasadnicze pytanie:
A stolec codziennie?
Trzeci raz w życiu dostałam wysięku w kolanie, raz mnie to szczęście spotkało w
dzieciństwie, drugi raz w czasie klauzury dyplomowej, a trzeci właśnie w Energoprojekcie .
Niby nic takiego, ale boli cholernie i ciężko zginać nogę. Poszłam po zwolnienie, pokazałam
kolano.
A stolec codziennie? spytał doktor surowo.
Panie doktorze, mnie idzie o kolano! Nie mogę zginać, nie daję rady chodzić po
schodach!
68
To się wygimnastykuje odparł doktor i zapisał mi środek roślinny, łagodnie
przeczyszczajÄ…cy.
Zrodek wyrzuciłam, a co do kolana, miał rację, rzeczywiście się wygimnastykowało.
O moim ojcu już pisałam, miał wylew, pani doktor rejonowa rozpoznała anginę, nie
uwierzyłam jej, poprosiłam o wizytę lekarza ze spółdzielni, przyszedł i jeszcze tego samego
wieczoru wyekspediował ojca do szpitala. U Lucyny przez pięć miesięcy nie rozpoznano
nowotworu złośliwego. A zwracam uwagę, że są to przypadki tylko w jednej rodzinie,
znajomych do tego nie wtrÄ…cam.
Generalnie lekarze w ogóle już przestali stawiać diagnozę bez badań laboratoryjnych.
Kiedyś tych ułatwień nie mieli i jakoś dawali sobie radę, potrafili odróżnić woreczek
żółciowy od zapalenia stawów, obecnie człowiek przy byle chorobie musi im przynieść
wyniki wszelkich analiz z sondowaniem żołądka włącznie. Nie, nie zgłupiałam zupełnie,
zgadzam się w pełni, iż są to informacje bezcenne, dawniej również popełniano mnóstwo
pomyłek, elektronika i chemia udzielają ścisłych odpowiedzi, stanowią olbrzymi postęp, ale
to tym bardziej stawianie diagnozy i rozpoznawanie choroby powinno przebiegać
koncertowo. A przebiega tyłem i na czworakach.
Musiałam sobie zmienić okulary. Było to ładne parę lat temu, kiedy obecne luksusy
okulistyczne nie istniały nawet w marzeniach. Szukałam dobrego okulisty, Lucyna
zaprotegowała mnie do znajomej pani doktor w którymś szpitalu, może na Banacha, może na
Wolskiej, a może na Barskiej, wcale nie chciałam za darmo, chociaż mi przysługiwało,
chętnie bym zapłaciła, ale nie było takich szans. Nie wiem, co doktor robiła przez cały dzień i
wieczorem, w każdym razie mogła przyjąć wyłącznie o wczesnym poranku, wpół do ósmej.
Awanturowałam się i błagałam, żeby nieco pózniej, o tej porze mój organizm nie działa, nic z
tego, Lucyna kazała mi przestał grymasić i poddałam się. Badanie wykazało chyba, że jestem
zupełnie ślepa, bo okulary, jakie wówczas dostałam, do dziś leżą bezużytecznie. Nie nadają
się do niczego i nie powiem, co w nich widzę. A mówiłam, że trzeba mi sprawdzić wzrok, nie
zaś umiejętność dojenia krów!
Z rozpaczy poszłam na żywioł i na chybił trafił wybrałam okulistę w spółdzielni.
Przyjmował o osiemnastej i miał charakter ugodowy.
Dwie dioptrie& zaczÄ…Å‚.
Wykluczone! zaprotestowałam gwałtownie. Miałam pół, najwyżej jedna!
Pozastanawiał się chwilę.
No dobrze powiedział. Krakowskim targiem, półtorej.
Po namyśle wyraziłam zgodę. Te okulary doskonale służą mi do tej pory.
69
Krótko potem dostałam czegoś na twarzy, zaczerwienienie i lekka opuchlizna pod oczami,
wyglądało to na jakieś uczulenie. Poszłam, już od razu do spółdzielni, do pani doktor
skórno prawdopodobnie wenerycznej, bo u nas to jakoś idzie w parze. Nie wiem, jak gdzie
indziej. Pani doktor postawiła diagnozę od razu.
Trądzik rzekła lekceważąco i omal nie spytałam, czy młodzieńczy.
Nie wzbudziła we mnie zaufania, udałam się do kosmetyczki. Stwierdziła uczulenie,
kazała mi zmienić mydło, sprawdzić, co nowego sobie przyłożyłam na twarz, wyrzucić to,
dała jakieś medykamenty, zmieniłam oprawkę od okularów i po dwóch tygodniach
obrzydliwość znikła całkowicie. Proces znikania rozpoczęła już trzeciego dnia.
Pózniej spotkało mnie coś zupełnie okropnego i chyba wdam się w te intymne szczegóły,
bo i tak modnej współcześnie literaturze do pięt nie sięgają, a zawsze mały kawałek pójdę z
duchem czasu.
Otóż wpadło mi kiedyś do głowy, już dość dawno temu, że właściwie mam życiowe
zmartwienie. Co by było, gdyby umarł mój pierwszy mąż, ojciec moich dzieci? Powinnam iść
na jego pogrzeb czy nie? Wiedziałam doskonale, że on by sobie tego nie życzył za żadne
skarby świata, ale znów z drugiej strony dla moich synów jest to człowiek najbliższy, własna
matka nie wezmie udziału w pogrzebie ich najbliższego człowieka& ? Niedobrze. Komuś
zrobię świństwo w każdym wypadku, albo im, albo jemu.
Wszyscy uważali moją rozterkę za głupi dowcip, tymczasem mój pierwszy mąż
rzeczywiście umarł. Na cukrzycę. Problem stanął nagle przede mną w praktyce,
zdenerwowałam się, co mam zrobić, do licha?! Po krótkim namyśle postanowiłam dać
pierwszeństwo dzieciom, życzy on sobie czy nie, na ten pogrzeb pójdę. W dodatku Robert,
siedzący w Kanadzie, nie mógł przyjechać i należało go jakoś zastąpić, załatwiając także
kwiaty. W porządku, załatwiłam i poszłam.
No i od razu ujawniło się, w jakim stopniu mój mąż sobie tego nie życzył, na tym jego
pogrzebie dostałam półpaśca. Na tyłku, jakby nie istniały w człowieku inne miejsca. A mógł
w końcu uwzględnić, że robię to nie jemu na złość, tylko dla dzieci!
Oczywiście w pierwszej chwili nie wiedziałam, co mi jest, dolegliwość wydała mi się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]