[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miotełką musiała gospodarować wiewiórka lub jok. Wszędzie też było pełno cienkich znaków
pozostawionych przez ptasie łapki. Promień podążył za zającem, ale niemal natychmiast natknął się
118
na zadeptane miejsce i pojedynczy kleks szkarłatu, gdzie zwierzę oddało życie w paszczy jakiegoś
drapieżnika. Sądząc z odcisków łap, mógł być to jakiś duży kot. Myśliwy cofnął się do wilczego
tropu. Szedł za nim dłuższy czas, gdy raptem wilcza ścieżka skrzyżowała się z odciskami butów.
Dwóch ludzi nadeszło od strony zachodniej, zastanawiali się chyba chwilę nad zmianą kierunku, bo
ślady raptem splątały się, jakby ktoś postąpił parę kroków w bok, rozglądał się może, a potem wrócił
na starą drogę i dwie pary nóg podjęły marsz. Zaciekawiony Promień zapomniał o wilku i podążył
w nowym kierunku.
* * *
Pora dnia była dobra na polowanie. Wystarczająco wczesna, by drobna zwierzyna jeszcze drze-
mała w norach i pod niskimi daszkami zaśnieżonej choiny. Natomiast wystarczająco pózna, aby
niebezpieczne zombaki znalazły sobie już miejsca dziennego odpoczynku. A Rijen i Marake byli na
tyle doświadczonymi łowcami, by nie zakłócać ich spokoju. Kierowali się ku łowieckiej platformie
zbudowanej między gałęziami potężnego drzewa na skraju karczowiska. Tam gdzie brakło drzew,
pieniły się bujnie krzewy garbunka, lubiące słoneczne światło miotlacze i ognichy o słodkich ser-
cach, które można było wydobyć z ziemi, jeżeli umiało się uniknąć parzących skórę witek. Liczyli,
że przyjdzie do tej spiżarni przynajmniej kilka saren, by wygrzebać jakiś przysmak spod śniegu.
119
Tymczasem po drodze Rijen dostrzegł wysoko na pniu kępy dorodnych grzybów.
Zamrozki! ucieszył się. Będzie dziś dobra wieczerza, Marake!
Wysoko skrzywił się jego towarzysz, ale Rijen już zrzucał kołczan z ramienia i wierzchnie
okrycie. Ostrożnie zdjął wysokie buty, stając na płaszczu, by nie oblepić śniegiem grubych skarpet.
Marake pomógł mu zrobić pętlę, opasującą pień i talię wspinacza. Aowca, zgrabnie jak prawdziwa
wiewiórka, zaczął piąć się w górę, zapierając stopami w pofałdowaną korę i wyćwiczonymi ruchami
przesuwając sznur coraz wyżej. Miodowo żółte grzyby, podobne do mięsistych krowich języków, aż
do pierwszych śniegów rosły sobie spokojnie w głębokich spękaniach kory. Dopiero po przemroże-
niu nabierały charakterystycznego, pikantno-słodkawego smaku i miłego aromatu. Były ulubionym
dodatkiem do wielu dań mięsnych. Rijen odcinał każdy kapelusz osobno i zrzucał wprost do rąk
kolegi. Rozglądał się przy okazji z osiągniętej wyżyny. Szare oczy zwęziły się, gdy dostrzegły nikły
ruch między drzewami oddalonymi o kilkadziesiąt kroków. Ktoś tam był i obserwował ich z ukrycia.
Mamy gościa mruknął Rijen, gdy zsunął się z powrotem w dół. Za nami. Nie oglądaj
siÄ™.
Tylko jeden?
120
Jeden potwierdził obserwator. Na razie udawajmy, że nic nie wiemy. Do polany blisko.
Jeden wlezie na wierch, a drugi go z tyłu zajdzie. Zobaczymy, co to za szperacz.
Jednak kiedy dotarli do celu, ich plany musiały ulec raptownej zmianie.
* * *
Promień rozpoznał Rijena dopiero wtedy, gdy ten zdjął płaszcz. Z podziwem obserwował, jak
chłopak błyskawicznie wdrapuje się po pniu. Coś mu szeptało za uchem, że powinien podejść wprost
do tamtej dwójki, ale został na miejscu ciekaw, co jeszcze mu pokażą tutejsi myśliwi. Kiedy za-
częli skradać się pod wiatr, naśladował ich, rozsądnie uznając, że lepiej od niego znają teren i szyb-
ciej trafią na zwierzynę. Zorientował się, że w przedzie widać prześwit, jakby znajdowała się tam
wolna przestrzeń, więc odbił w bok. Wyszedł na skraj wyrębu w zupełnie innym miejscu niż je-
go przewodnicy. Przytaił się między dwoma młodymi świerkami, które wyrosły tuż obok siebie.
Pomiędzy karczami i kępami bezlistnych zarośli przesuwały się z wolna popielate grzbiety dużych
zwierząt. Na pierwszy rzut oka stado liczyło co najmniej kilkanaście sztuk i Promień poczuł dreszcz
podniecenia. Wiatr mu sprzyjał. Aowy będą udane! Bez pośpiechu wybrał odpowiednią strzałę i cze-
kał na okazję, by ją wypuścić. Stado żerowało spokojnie, chrupiąc podmarzniętą trawę. Bure kształty
przemieszczały się niespiesznie. Tu i ówdzie unosiła się w górę ciemna głowa o tępym pysku, z noz-
121
drzy buchała para, a uszy nasłuchiwały podejrzliwie. Promień szukał w pamięci dawno oglądanych
rycin. Przeglądał w myślach rodowe trofea. Nie były to jelenie, a już na pewno nie sarny. Wyglądały
raczej jak krewni mocno zbudowanych koni roboczych.
Zza zaśnieżonego krzaka wyłonił się masywny łeb zwieńczony wspaniałym, wygiętym rogiem,
który przypominał nieco gigantyczny cierń róży. Chłopcu aż zaparło dech. Jednorożec! Stado jed-
norożców! Potężny ogier potrząsnął łbem, zlustrował okolicę, a potem rozrył rogiem ziemię i zaczął
wybierać ruchliwymi wargami jakieś korzonki. Pozycja do strzału nie była idealna, ale Promień bał
się ruszyć z miejsca, by nie spłoszyć wspaniałej zdobyczy. Nic dziwnego, że nie poznał w pierwszej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]