[ Pobierz całość w formacie PDF ]

RS
70
- Chyba utrzymujesz z nią kontakt? - zdziwił się Tim. - Przynajmniej
telefoniczny, skoro nie jezdzisz do Londynu. W końcu nie jesteśmy w
Mongolii.
- Czasami tak się czuję - zażartowała. - I nie chciałam się wtrącać.
Pomyślałam, że przez pewien czas pozwolę jej działać na własną rękę...
- Radzi sobie doskonale - nie dała jej dokończyć Nicky. - Wcale nie
potrzebuje twojej pomocy. Może nigdy jej nie potrzebowała. - Kate zrzedła
mina, co z kolei poprawiło humor Nicky. - A skoro już mówimy o ludziach
sukcesu, Joannie powodzi się doskonale. Ostatnia wystawa to przebój
sezonu. Połowę rzezb sprzedała pierwszego dnia. Wszyscy chcą mieć jej
dzieła. Pięciocyfrowy dochód to fajna sprawa, co, Alex? Przyda się, kiedy
dzieci pójdą do szkoły.
- Taak. Starej Jo się poszczęściło. Nigdy nie wątpiłem, że odniesie
sukces. Zawsze tylko na tym jej zależało.
Kate powoli odstawiła swój kubek. Postanowiła za wszelka cenę
zachować uśmiech na twarzy.
- O której macie jutro pociąg?
- Bladym świtem. - Serena stłumiła ziewnięcie. - Idę spać. - Inni poszli w
jej ślady. - Rano nie musicie z nami wstawać. Zamówiliśmy taksówkę,
będzie na nas czekać przed bramą.
Najwyższy czas, żeby sobie przypomnieli o dobrych manierach,
stwierdził Alex w duchu. Wkrótce zniknęli na piętrze. Kate i Alex zostali
sami. Przytulili siÄ™ do siebie.
- Nigdy więcej nie pozwól mi zgodzić się na ich wizytę - poprosiła.
Pocałował ją mocno.
- Z tym, moja droga, nie będzie problemów. Kłopot w tym, że przyjadą
tu po swój cholerny samochód. No cóż, może jeszcze jeden raz
wytrzymam... - Kate poruszyła się w jego ramionach. Uniosła ku niemu
twarz.
- %7łałujesz? - zapytała cicho.
- Jo...? - Znał ją na tyle, by wiedzieć, jak bardzo zabolały ją nowiny.
Roześmiał się. - Ani troszeczkę. Właściwie cieszę się, że odniosła sukces.
Teraz zajmie się sobą i da nam spokój. - Delikatnie uniósł jej brodę. - To
ciebie pragnę. To z tobą się ożeniłem. Jo nic dla mnie nie znaczy. Jasne?
Odetchnęła z ulgą.
- Jak słońce.
RS
71
RS
72
Rozdział ósmy
Niedzielny poranek był leniwy i ospały, zupełnie jak warkot samolotu
dochodzący z zewnątrz. Ciszę zakłócał jeszcze jeden dzwięk - radosne
świergotanie wróbli, którym Kate wysypała wieczorem okruszki, żeby
przetrwały mrozną noc. Co jakiś czas na strzelnicy rozlegał się huk
wystrzału. Kate dygotała za każdym razem, natomiast Alex w ogóle nie
zwracał na to uwagi. O tej porze Tim, Nicky i cała reszta na pewno już
dotarli do Dublina, przemknęło jej przez głowę. Na szczęście zeszli im z
oczu. Przytuliła się do Alexa. Co za cudowny niedzielny poranek; nie mają
nic do roboty, w końcu mogą zająć się sobą.
Spojrzała na zegarek. Prawie dziesiąta. Zwietnie. I nagle coś ją tknęło.
Usiłowała sobie przypomnieć, co też nie daje jej spokoju. Po chwili usiadła
gwałtownie, klnąc na cały głos.
- Co? - Alex poruszył się niespokojnie. Machinalnie naciągnął kołdrę na
głowę.
- Dzień Otwarty! A ja miałam upiec ciasto! - Niepokój narastał. - Do
tego muszę obsługiwać nasze stoisko od jedenastej. Boże drogi, co robić? -
Wyskoczyła z łóżka, nerwowo uwijała się po pokoju w poszukiwaniu ubrań.
Alex obudził się całkowicie.
- Kup ciasto - poradził lakonicznie. - Przecież nikogo nie obchodzi, czy
sama nad nim ślęczałaś, czy zrobił to ktoś inny. Ważne, żeby je sprzedać za
godziwÄ… cenÄ™.
- Co powie Amanda? - jęknęła z takim przerażeniem, że parsknął
śmiechem. Przypadło mu do gustu obserwowanie żony, nago uwijającej się
jak w ukropie; myła zęby, czesała się, wybierała ciuchy. Przy okazji
zauważył, jak rozkosznie podskakują te części jej ciała, po których się tego
wcale nie spodziewał. A za to, co Amanda miała do powiedzenia, nie dałby
złamanego grosza.
- Kogo to obchodzi? Popatrz na nią. W przeszłości takie zarozumiałe,
despotyczne baby budziły strach. Dzisiaj, przypuszczam, nie mają nad
nikim władzy tylko dlatego, że ich mężowie są wyżsi rangą. Wszyscy mają
w nosie, co myśli lub mówi. Moja kariera nie załamie się gwałtownie z tego
powodu, że moja żona zapomniała upiec ciasto! - Roześmiał się głośno.
Kate przestała wpychać koszulę do dżinsów.
- Naprawdę? - upewniła się.
RS
73
- Naprawdę. Więc nie panikuj.
- Aatwo ci mówić. Nie ty będziesz miał z nią do czynienia - mruknęła.
Wsunęła stopy w miękkie skórzane mokasyny, narzuciła na ramiona różowy
sweter i pocałowała męża na pożegnanie. - Muszę lecieć. Spotkamy się na
miejscu, tak?
- Uspokój się, kochanie. - Jej zdenerwowanie nie uszło jego uwadze. - I
nie zapomnij o paradzie o pierwszej, jeśli zdążysz.
- Tak, tak, na pewno. - Uśmiechnęła się z roztargnieniem i już jej nie
było. Zanim w szaleńczym tempie dotarła do supermarketu Stewarta, gdzie
kupiła najapetyczniej wyglądające ciasto, jakie udało się jej znalezć, i
wróciła do koszar, była za kwadrans jedenasta. Wahała się przez chwilę, czy
nie przełożyć ciasta na półmisek z porcelany, ale odrzuciła ten pomysł. Tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl