[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej spornÄ… ziemiÄ™.
Raine przez długą chwilę wpatrywała się w list. Nie wierzyła
własnym oczom.
- A więc miałeś go - wyszeptała chrapliwie. - Nie wiem,
skąd, ale miałeś go przez cały ten czas. Prawda?
- Tak.
Raine wpatrywała się w pieczęć i podpis notariusza. Potem
spojrzała na datę - dzień, w którym pochowano Papsa. Jakim
cudem list dostał się w ręce Luciena? Nie pojmowała tego.
Czuła, że to ją przerasta, że nigdy nie zrozumie dziwnego splotu
okoliczności, które na zawsze odmieniły jej życie. Jednak to
były niepodważalne fakty. Nie dało się im zaprzeczyć.
- Proszę, powiedz mi, że znalazłeś niedawno. - Usiłowała
SMAK CYTRYN
139
znalezć wyjaśnienie. - Powiedz, że twoja babcia wykradła ten
list. %7łe nie wiedziałeś o nim, kiedy zmusiłeś Nannę do oddania
ci ziemi - dokończyła z trudem.
- Dostałem go rok temu.
Nie mogła w to uwierzyć.
- A więc kłamałeś, mówiąc, że ta ziemia należy prawnie do
ciebie. Nic dziwnego, że czułeś się panem sytuacji, skoro jedyny
dowód twego oszustwa znajdował się w twoich rękach! Dopóki
ty miałeś ten list, Nanna nie mogła upomnieć się o swoją ziemię.
- Raine, to bardziej skomplikowane. Musisz...
Nie pozwoliła mu skończyć. Roześmiała się głośno.
- Bardziej? O nie, wszystko jest całkiem jasne! - Patrzyła
na niego z nieopisanym bólem i gniewem. - Jak mogłeś mi to
zrobić?! WykradÅ‚eÅ› nam ziemiÄ™ i odgrodziÅ‚eÅ› nas od niej kilo­
metrami drutów. OdciÄ…Å‚eÅ› nas od zródÅ‚a wody! Omal nie zruj­
nowałeś nas finansowo. Jak mogłeś! - krzyczała.
- Czy dasz mi szansę, żebym to wytłumaczył?
- A czy ty oddasz mi mojÄ… ziemiÄ™?
Pokręcił głową z rozpaczą.
- Wierz mi, nie mogÄ™.
- A więc nie mamy już o czym rozmawiać.
Raine próbowała przejść obok niego, ale złapał ją i mocno
przytulił. Nie była w stanie wyswobodzić się z tego uścisku.
Lucien najwyrazniej nie zamierzaÅ‚ grać fair i postanowiÅ‚ wyko­
rzystać przewagę fizyczną.
Jak kilka godzin może na wszystkim zaważyć, pomyślała
cierpko. Jeszcze niedawno te same ramiona dawaÅ‚y jej siÅ‚Ä™ i po­
czucie bezpieczeństwa. A teraz? Pokazywały jej, że jest mała
i bezradna. ByÅ‚y jej wrogiem. Jak mógÅ‚ wykorzystać jej bezsil­
ność i bezlitośnie uderzyć w najbardziej czuły punkt?
- Puść mnie, Kincaid.
- Jak to, Raine? Nie zadajesz żadnych pytań, nie masz żad-
140 DAY LECLAIRE
nych wątpliwości? Jestem winny i to wszystko? A może po
prostu szukasz wymówki, żeby postawić między nami kolejne
mury? Bo tak najłatwiej. - W jego oczach zalśnił gniew. A może
żal i rozczarowanie. - Ledwie udało mi się zniszczyć jeden mur,
już stawiasz następny. %7łebym tylko nie ośmielił się wkroczyć
na twoje terytorium?
- Właśnie! Dokładnie tak! Możesz mnie uważać za jeden
wielki znak  Wstęp wzbroniony!".
- Ty chyba nigdy nie spróbujesz mnie zrozumieć. Kiedy
zaczniesz mi ufać wbrew wszelkim poszlakom?
- Jak mogę ci ufać? Spójrz na siebie. Małżeństwo ze mną
rozwiązałoby wszystkie twoje problemy. Dostałbyś nie tylko
sporną ziemię, ale całą posiadłość Featherstonów. Super by
byÅ‚o, prawda? Ale nie ze mnÄ… takie gry, Kincaid. - Raine wy­
rwała się wreszcie z jego objęć i pobiegła w stronę drzwi.
Lucien ruszył za nią.
Na dole Raine chwyciła swój kapelusz, wcisnęła go na głowę
i podbiegła do Tickle. Jednym skokiem dosiadła klaczy. Nim
Lucien zdążył dobiec do Poke'a, klepnęła konia lekko, szepcząc
cicho:
- Do domu, Poke. Do domu.
Koń posłusznie ruszył galopem w stronę posiadłości Kincai-
dów. Lucien z wściekłością tupnął nogą, klnąc siarczyście.
Raine odwróciła się i siląc się na spokój, powiedziała:
- Zburzyłeś o jeden mur za wiele, Lucien. Ten powinien był
stać. Czasem lepiej jest zostawić niektóre sprawy niedopowie­
dziane, uwierz mi.
- Nanna uważa inaczej.
- Cóż, po raz pierwszy od siedemdziesięciu dwóch lat się
myli. Gdybym nie dowiedziała się o liście, pewnie dałabym się
przekonać i wyszłabym za ciebie za mąż. Urodziłabym ci tuzin
rumianych dzieciaków.
SMAK CYTRYN 141
- Na razie wolę myśleć o tym dziecku, które już jest - cicho
odparł Lucien.
Na to Raine nie potrafiła nic odpowiedzieć. Dała znak Tickle
i bez słowa ruszyła galopem. Klaczy udzieliły się chyba emocje
pani, bo pomknęła jak szalona w stronę drogi. Wkrótce zniknęły
za pagórkami.
Dopiero po chwili Raine ochÅ‚onęła i zdaÅ‚a sobie sprawÄ™ z ry­
zyka, na jakie naraża dziecko. Natychmiast zwolniÅ‚a, przeklina­
jąc swoją bezmyślność. Właśnie dojechała do rzeczki, do której [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl