[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziwiÄ™ ci siÄ™, ale...
LOTH
Już dobrze! Zrozumiałem!... Czy on...? czy nie można by?... nie można by nakłonić Hoffmanna...
żeby coś z tym zrobił? Może ty byś go namówił? Trzeba by ją wyciągnąć z tego bagna.
SCHIMMELPFENNIG
Hoffmann?
LOTH
Tak, Hoffmann.
SCHIMMELPFENNIG
To go nie znasz... Nie sądzę co prawda, by ją zdążył zdeprawować. Ale opinię, to jej już z pewnością
poderwał.
LOTH wybuchajÄ…c
Jeśli to prawda, to go zakatrupię... Naprawdę sądzisz?... Uważasz, że byłby zdolny?...
SCHIMMELPFENNIG
Do wszystkiego, do wszystkiego, w czym by znajdował przyjemność.
LOTH
Więc to najniewinniejsze stworzenie pod słońcem...
Loth sięga powolnym ruchem po kapelusz i laseczkę i przewiesza sobie torbę przez ramię.
SCHIMMELPFENNIG
Co zamyślasz robić, Loth?
LOTH
... nie spotykać się...!
SCHIMMELPFENNIG
JesteÅ› zdecydowany?
LOTH
Na co?
98
SCHIMMELPFENNIG
Zerwać ten stosunek.
LOTH
Jak mógłbym się nie zdecydować.
SCHIMMELPFENNIG
Mogę ci tylko powiedzieć jedno, że zdarzają się przypadki, że cechy dziedziczne się nie wykształcają, a
ty byś z pewnością wychowywał swoje dzieci na racjonalnych podstawach.
LOTH
Może są wyjątki.
SCHIMMELPFENNIG
Zachodzi dość duże prawdopodobieństwo, że...
LOTH
To nic nie ratuje, Schimmel. Rzecz wygląda tak: są trzy możliwości! Albo się z nią ożenię, i... nie,
takiej możliwości nie ma. Albo kula w łeb. No tak, i byłby spokój. Ale nie! Na tym etapie jeszcze
nie jesteśmy, jeszcze sobie na to nie można pozwolić a więc: żyć! walczyć! dalej walczyć! (Jego
spojrzenie zawędrowało na stół, gdzie leżą pozostawione przez Edwarda przybory do pisania. Siada,
chwyta za pióra, waha się, mówi) A może jednak?...
SCHIMMELPFENNIG
Przyrzekam ci, wyjaśnić jej wszystko jak najdokładniej.
LOTH
Tak, tak! Właśnie... nie mogę inaczej. (Pisze, adresuje i wkłada list do koperty. Wstaje i podaje
Schimmelpfennig owi rękę.) Poza tym zdaję się na ciebie.
SCHIMMELPFENNIG
Udajesz siÄ™ do mnie, tak? Woznica odwiezie ciÄ™ na miejsce.
LOTH
Jak myślisz, czy nie powinno się przynajmniej spróbować wyrwać ją z rąk tego... tego człowieka?...
Bo przecież stanie się niechybnie jego ofiarą.
SCHIMMELPFENNIG
Mój ty poczciwy biedaku! Mam ci coś poradzić? Niech ma przynajmniej to... co jeszcze po tobie
zostanie.
LOTH z ciężkim westchnieniem
Ból ponad... ale chyba masz rację tak, masz niewątpliwie.
Słychać, jak ktoś spiesznie zbiega po schodach, i w następnej chwili do pokoju wpada Hoffmann.
99
HOFFMANN
Panie doktorze, na litość boską... omdlała... bóle ustają... może by pan wreszcie...
SCHIMMELPFENNIG
Już idę. (do Lotha, znacząco) Do widzenia! (do Hoffmanna, który chce mu towarzyszyć) Panie
Hoffmann, bardzo proszę... odwracanie uwagi albo przeszkadzanie może mieć fatalne... wolałbym,
żeby pan został na dole.
HOFFMANN
Dużo pan żąda, ale... niech tam!
SCHIMMELPFENNIG
Nic to pana nie kosztuje.
Wychodzi. Hoffmann zostaje.
HOFFMANN zauważa Lotha
Cały się trzęsę ze zdenerwowania. A ty co, wyjeżdżasz?
LOTH
Tak.
HOFFMANN
Teraz, w środku nocy?
LOTH
Tylko do Schimmelpfenniga.
HOFFMANN
Ach tak! No... w sytuacji, jaka się wytworzyła, nie jest tutaj zbyt przyjemnie... więc wszystkiego...
LOTH
Dziękuję ci za gościnę.
HOFFMANN
A co z twoimi planami?
LOTH
Z planami?
HOFFMANN
Mam na myśli twoją pracę dotyczącą gospodarki w tym regionie? Muszę ci powiedzieć... Jako
przyjaciel chciałbym cię nawet gorąco prosić...
100
LOTH
Nie kłopocz się o to. Jutro będę już daleko.
HOFFMANN
To naprawdÄ™...
Urywa w pół słowa.
LOTH
Aadnie z mojej strony, chciałeś powiedzieć?
HOFFMANN
To znaczy tak pod pewnym względem; zresztą wybacz, jestem zbyt zdenerwowany. Możesz na
mnie liczyć! Wiesz, że nie ma jak stary przyjaciel. %7łegnam, żegnam.
Wychodzi środkowymi drzwiami.
LOTH odwraca się jeszcze od drzwi i przebiega po domu oczyma, jakby chciał wszystko, co tu przeżył,
wryć sobie w pamięć. Po czym, do siebie: To by można było iść. Rzuca ostatnie spojrzenie i wychodzi.
Przez kilka chwil pokój pozostaje pusty. Słychać zduszone wołania i odgłosy kroków, po czym zjawia się
znów Hoffmann. Wyciąga stosunkowo spokojnie swój notes i coś tam wylicza, przerywa, nasłuchuje,
coraz bardziej niespokojny, podchodzi do drzwi i nasłuchuje znowu. Ktoś nagle zbiega po schodach,
wpada Helena.
HELENA jeszcze zza drzwi
Szwagrze! (W progu) Szwagrze!
HOFFMANN
Co co się stało?
HELENA
Przygotuj się: urodziło się nieżywe!
HOFFMANN
Jezu Chryste!!!
Rzuca siÄ™ do drzwi.
HELENA sama, rozgląda się i cichutko woła: Alfred! Alfred! (Nie doczekawszy się odpowiedzi, raz za
razem) Alfred! Alfred! (Podbiega aż do drzwi ogrodu zimowego i wygląda przez nie. Znika w ogrodzie.
Po chwili wraca.) Alfred! (W coraz większym zdenerwowaniu, woła przy oknie) Alfred! (Otwiera okno
i staje w nim na krześle. W tym momencie z podwórza dobiegają pijackie zawodzenia jej ojca,
wracającego z gospody: Hola hę! niie galanty ze mniie chłoop? Niie mam kobiity, jak się patrzy? Nie
101
ładne moje dziewuchy? Hola hę? (Z piersi Heleny wyrywa się urywany krzyk. Biegnie, jakby chciała
przed kimś uciec, do środkowych drzwi. Spostrzega teraz list, który Loth zostawił dla niej na stole, rzuca
się nań, rozrywa kopertę i przebiega pismo oczyma, głośno wyrzucając z siebie poszczególne słowa) Nie
do pokonania!... Już nigdy!... (Upuszcza list. Słania się.) Koniec! (Zbiera wszystkie siły. Chwyta się
oburącz za głowę. Wydaje krótki, przejmujący krzyk) Ko-niec! Wypada za środkowe drzwi. Chłop z
podwórza, już z dalszej odległości: Hola hę, nie moja to ziemia? Nie mam kobity jak się patrzy? Nie
galanty ze mnie chłop?
HELENA wciąż jeszcze szukając, wraca półprzytomna z ogrodu zimowego, spotyka Edwarda, idącego
po coÅ› do pokoju Hoffmanna. Zwraca siÄ™ do niego: Edwardzie!
EDWARD odpowiada
SÅ‚ucham?
HELENA
Szukam... szukam pana doktora Lotha...
EDWARD
Pan doktór Loth zabrał się z panem doktorem Schimmelpfennigiem i odjechał jego bryczką!
Znika w pokoju Hoffmanna
HELENA
Prawda!
Wykrztusza to z siebie i chwilę walczy o utrzymanie równowagi. W następnej chwili wstępuje w nią
jakaś energia, płynąca z rozpaczy. Biegnie na przód sceny i chwyta nóż myśliwski razem z zawieszeniem,
umieszczonym przy rogach jelenich nad sofą. Chowa go i odczekuje, stojąc cicho, w mroku, póki Edward
nie wróci z pokoju Hoffmanna. Głos gospodarza, coraz donośniejszy: Hola hę, nie galanty ze mnie
chłop? Ten dzwięk, jak sygnał, podrywa Helenę; ucieka do pokoju Hoffmanna. Główny pokój jest
pusty, ciągle jeszcze dochodzi tu głos gospodarza: Hola hę, nie mam to najśliczniejszych zębów, hę?
Nie śliczny mój dobytek?
MILA wchodzi środkowymi drzwiami. Rozgląda się i woła: Panienko! Panienko! I znów po chwili
Panienko!
Między jej wołanie wdziera się głos chłopa: Pieniądze moje są-ą! Teraz Mila wchodzi nie
zastanawiając się dłużej do pokoju Hoffmanna, zostawiając drzwi otwarte. Za moment wypada
stamtąd z wyrazem obłędnego strachu; krzycząc wybiega środkowymi drzwiami. Jej krzyk, słabnący w
miarę oddalania, nie milknie jeszcze przez dobrych kilka chwil. Słychać teraz, jak otwierają się ciężkie,
wejściowe drzwi i zatrzaskują z brzękiem; odgłos kroków zataczającego się w korytarzu gospodarza, w
końcu jego szorstki, nosowy, przepity głos rozlegający się całkiem blisko: Hola hę, nie ładne moje
dziewuchy?
Kurtyna szybko opada.
102
[ Pobierz całość w formacie PDF ]