[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podpisów na tydzień.
- Człowieku, wykluczone, żebym tyle zebrał w tygodniu - zauważyłem profesjonalnie.
Zgodził się ze mną skinieniem głowy.
- Carl wyciąga czterdzieści pięć, co najmniej czterdzieści pięć każdego tygodnia. Nie
uda ci się dojść do czterdziestu pięciu, prawda?
- Carl w Toledo. Carl, kiedyś pilot marynarki, był butnym pyszałkiem. Bruce zachował
się sprytnie, odwołując się do mojego niezdrowego ducha rywalizacji. W żadnym razie nie
zamierzałem pozwolić, żeby Carl był lepszy ode mnie. Do czterdziestu pięciu? Tak, mogę
mieć czterdzieści pięć podpisów -powiedziałem nonszalancko.
Chociaż Bruce miał już mnie w garści, postanowił posunąć się dalej.
- Coś ci powiem. Jeżeli zbierzesz czterdzieści pięć podpisów w przyszłym tygodniu,
pozwolę ci kupić z konta służbowego okulary przeciwsłoneczne firmy Revo.
Do tego ranka nie widziałem pary okularów Revo na nikim ze znajomych. Kiedy
wjechaliśmy w pełne słońce, ja i Bruce równocześnie sięgnęliśmy po okulary
przeciwsłoneczne, z tym, że on wyciągnął szykowną parę, ja zaś kupioną na przecenie w
domu towarowym. Aż do końca dnia, kiedy spoglądałem w prawo, widziałem drwiącą ze
mnie nazwę firmy Revo wybitą elegancką czcionką na okularach Bruce a. Kiedy szef rzucił
mi wyzwanie zebrania takiej liczby podpisów jak Carl w Toledo, wiedziałem, że zrobię to
ze względu na swój honor, a nowa para okularów przypieczętowała umowę.
W następnym tygodniu zebrałem czterdzieści pięć podpisów i udałem się w piątek
wieczór do sklepu z okularami, w którym spędziłem siedemdziesiąt pięć pełnych udręki
minut, mierząc wszystkie dostępne pary okularów Revo. W końcu koleżanka z lat
szkolnych, która zgodziła się mi towarzyszyć i służyć radą, powiedziała, że musi iść do
domu i zrobić mężowi kolację, wybrałem więc elegancką parę metalowych prostokątnych
okularów. Włożyłem je na nos, wychodząc ze sklepu, tak jak zrobiłem kiedyś w szkole
podstawowej z nowymi butami do koszykówki. Nie mogłem uwierzyć, że właśnie kupiłem
okulary przeciwsłoneczne za cenę stu osiemdziesięciu dziewięciu dolarów. Bruce też nie
mógł w to uwierzyć.
-Jamie, czy nie mówiliśmy o limicie siedemdziesięciu pięciu dolarów! - bardziej
stwierdził, niż zapytał. Zatelefonowałem bowiem do niego tego samego wieczoru, żeby mu
podziękować za gwałtowne podniesienie poprzeczki mojego szpanu, choć siedząc na
kanapie w cennym nabytku, z trudem rozróżniałem cyfry na tarczy aparatu.
Poinformowałem go, że nie wspominał nic o pieniądzach, bo z pewnością nie wydałbym
sumy przekraczającej wyznaczony limit. Bruce wykonał długi wydech i wyjaśnił, że  my
będziemy musieli dokonać poważnych manipulacji na koncie wydatków służbowych, żeby
ukryć tę katastrofę. Upomniał, żebym nikomu z zespołu nic o tym nie mówił, bo nie
zrozumieliby, dlaczego dostałem nagrodę za wykonywanie obowiązkowej pracy.
Przeprosiłem nieszczerze za nieporozumienie co do ceny i rozłączyłem się. Natychmiast
poczułem ból głowy, którego zródłem były punkty nad uszami, w miejscach gdzie dotykały
okulary.
Ten ból pojawiał się za każdym razem, kiedy wkładałem okulary, co było dziwne jak
na faceta, który rzadko miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Pomyślałem, że muszę
cierpieć za świeżo odkryty materializm, i przestałem zawracać sobie głowę przyczyną
narastającego bólu. Dwa tygodnie pózniej, wjeżdżając na parking, nie mogłem dłużej
znieść bólu i gwałtownie zerwałem okulary z nosa. Spojrzałem w lusterko i po raz
pierwszy zauważyłem dwa wgłębienia wyżłobione po obu stronach głowy. Moje wytworne
okulary zbyt mocno przylegały i zauszniki ściskały mi czaszkę jak kleszcze. Sprzedawca w
sklepie z okularami nie był zachwycony moim widokiem, więc nawet nie poprosiłem o
inną parę Revo. Zamieniłem je na wygodne Ray-Bany za sto piętnaście dolarów. Zgubiłem
je trzy tygodnie pózniej.
Zdobycie okularów przeciwsłonecznych wiązało się ze zdobyciem czterdziestu pięciu
podpisów, co było dla mnie udręką. Musiałem wstawać przed dziewiątą rano, a potem
pracować przez pięć do sześciu godzin przez całe pięć dni. Nie miałem dobrej sytuacji
również dlatego, że znałem nie więcej niż sześćdziesięciu lekarzy (cały region obejmował
dwustu pięćdziesięciu klientów). Był to okres wakacji i część ich wyjechała. W rezultacie
w piątek po południu, kiedy nie zostało wiele czasu, musiałem jakoś nakłonić jednego
pediatrę, żeby podpisał jeszcze za dwóch nieobecnych partnerów. To doświadczenie, ku
memu zmartwieniu, uzasadniało żądanie szefostwa, żeby przedstawiciel mający wykonać
normę wizyt pracował codziennie. Niestety istniał jeszcze jeden dowód uzasadniający
idiotyczny pomysł norm, żyjący dowód: Mistrzowie Pfizera.
Aby przywdziać zieloną marynarkę, noszoną jedynie przez Mistrzów, przedstawiciel
musiał spełnić dwa warunki. Po pierwsze, liczba lat pracy dla Pfizera i jego wiek musiały
łącznie wynosić co najmniej sześćdziesiąt pięć, po drugie, musiał mieć wybitne
osiągnięcia w sprzedaży. Taki sprzedawca nie był chwilową gwiazdą, co roku zapraszano
go na zebranie w luksusowym hotelu. Były wśród Mistrzów kobiety, choć pamiętam, że
nieliczne. Większość ich nadal czesała się tak samo, czyli tak jak wtedy, gdy po raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl