[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ścinny. I.I.I. - Przeciągnął palcami po włosach. - A ponieważ on jest moim pracowni-
kiem, muszę jej pomóc zostać boginią gościnności.
Emily wstała. Wciągnęła rękę w rękaw bluzki i zsunęła z niej ramiączko rozpiętego
stanika.
- Dużo bym zapłaciła, żeby zobaczyć cię w fartuchu - rozmarzyła się.
- Tak? - spytał. - I w czymś jeszcze?
- Tylko w fartuchu.
Mrugnął szelmowsko i roześmiał się.
- Na to mogę przystać - powiedział.
Roześmiała się także. Wyciągnęła stanik spod bluzki i rzuciła na stolik między ni-
mi. Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Ile czasu trzeba, żeby upiec ciasto i zmienić ręczniki? - spytał, nie odrywając
oczu od skrawka na pół przezroczystej bielizny.
- Więcej, niż ci się marzy - odparła. Podeszła do drzwi. - Ale dam ci dzisiaj prome-
sÄ™. Do realizacji w dowolnym momencie.
Wymamrotał coś niezrozumiale.
- Proszę. - Otwarła drzwi i wręczyła mu kluczyk do samochodu. - Wez rovera. Jeśli
pójdziesz pieszo, przemokniesz. Możesz oddać mi go rano.
- Dzięki.
Patrzył na nią z wahaniem. Przez moment pomyślała, że ją pocałuje.
- Do jutra - powiedziała.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł.
- Naprawdę nie mogę się już doczekać - rzucił przez ramię.
R
L
T
Zamknęła drzwi i oparła głowę o chłodne drewno. Jutro. Zaczekam, pomyślała.
Dam radę. Musiała. Gdyby bowiem Ida przyłapała ją na wspinaczce przez okno do sy-
pialni jej wnuka, jej kruche, stare serce mogłoby tego nie wytrzymać.
ROZDZIAA CZWARTY
Emily popatrzyła na szare niebo za oknem i rozmasowała obolałe ramiona. Miała
za sobą ciężką, nieprzespaną noc. Rano dobrą godzinę usuwała wodę sprzed frontowych
drzwi. Pózniej musiała odpowiadać na miliony pytań od pięciu elektryków naraz.
Koszmar.
Popatrzyła na zegarek i westchnęła. Siedem minut. Tyle minęło od czasu, kiedy po
raz ostatni sprawdzała czas. Zastanawiała się, kiedy przyjedzie Cole.
- %7ła... łos... ne - mruknęła. Zdjęła zegarek i położyła na otwartej pokrywie skrzynki
z narzędziami. - Będzie, kiedy będzie. Ani sekundy wcześniej. Nie marudz, tylko wez się
do roboty. Nie ma nic bardziej żenującego niż siedzenie przy telefonie i czekanie, aż za-
dzwoni.
W zamyśleniu przyglądała się leżącemu przed nią na stole warsztatowym witrażo-
wi. Dopasowywała w myślach brakujące kawałki szkła. Sięgnęła po narzędzia.
Ostrożnie przytknęła rozgrzany grot lutownicy do miejsca, w którym stykały się
trzy kawałki szkła. Srebrna kropla spoiwa spadła na rozłożoną poniżej blachę i sczernia-
ła, stygnąc. Przesunęła narzędzie do następnego miejsca i powtórzyła operację. Pracowa-
ła powoli, systematycznie. Krok po kroku. Uwalniała zabytkowy kawałek szkła ze
skomplikowanych kształtów oprawy wykonanej przez nieznanego artystę ponad sto lat
wcześniej.
Po kilku minutach usunęła cały metal łączący szklany kawałek. Odstawiła lutowni-
cę na stojak i ostrożnie wyjęła szkło z ramy. Oczyściła je i uniosła do światła.
%7ładnych pęknięć, żadnych skaz.
- Czwarty gotowy - skwitowała. Specjalnym mazakiem napisała cyfrę na szkle. -
Jeszcze siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt kilka przede mną. - Naniosła cy-
frÄ™ na przygotowanym na pergaminie szablonie.
R
L
T
- Przepraszam, że przeszkadzam, panno Raines.
Odwróciła się, uśmiechnęła do elektryka... Mike'a?
- Nic się nie stało. W czym mogę pomóc? - spytała.
- Czy w stolarni chce pani mieć dwa, czy cztery gniazdka?
- A pan co by radził?
- Moim zdaniem powinny być cztery.
- Zatem cztery.
- Dobrze. - Zapisał coś w notesie. - Niech sprawdzę... %7łebym znowu pani nie mu-
siał przeszkadzać.
Podczas gdy on przeglądał notatki, Emily pochyliła się nad stołem.
- Wydawało mi się, że miałaś dzisiaj szlifować podłogę.
Cole! Pojaśniała na twarzy.
- Dzień dobry - przywitała go. Ciekawe, czy kiedykolwiek pomyślał o tym, żeby
zostać modelem. Przyglądała mu się, odkładając narzędzia do skrzynki.
- Dobry - rzucił.
Położył na blacie kluczyki od jej auta.
- Nic tu więcej nie widzę, panno Raines. Dziękuję - powiedział Mike.
- Proszę pytać, jeśli tylko będzie potrzeba - zawołała za odchodzącym elektrykiem.
- Kiedy rano zlikwidowałam basen we frontowym pokoju - zwróciła się do Cole'a - włą-
czyłam szlifierkę na próbę. Nic z tego. Drewno było zbyt mokre. Pył jest okropny, ale
taka kleista maz jest jeszcze gorsza. Podobno jutro po południu pogoda ma się poprawić.
Dopóki wszystko nie wyschnie, nie można cyklinować, malować, bejcować ani nawet
piec bez.
- Bez?
- Takich ciastek z ubitych białek - wyjaśniła
- Kiedy jest tak duża wilgotność, białka zle się ubijają. Nie da się też zrobić sied-
miominutowego lukru. Choć muszę ci powiedzieć, że nawet przy najlepszej pogodzie
nigdy nie zdołałam zrobić siedmiominutowego lukru szybciej niż w kwadrans. Wysoko
uniósł brwi.
- Sądzisz, że kiedykolwiek zetknąłem się z siedmiominutowym lukrem? - spytał.
R
L
T
- Bywa często na babkach drożdżowych. Jasny, delikatny. Smakowity.
- Człowiek każdego dnia dowiaduje się czegoś nowego. - Popatrzył za siebie. Je-
den z elektryków wszedł, odwijając z dużej szpuli żółty kabel. - Im wilgoć nie przeszka-
dza.
- Dzisiaj robią nową instalację. Przysięgli, że pogoda nie ma dla nich znaczenia.
- A ty nad czym pracujesz? - Podszedł do stołu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl