[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długą jazdą i szczekaniem.
Spotkanie Setha z rodzicami, które nastąpiło jakieś dziesięć minut po naszym przybyciu,
było bardzo wzruszające. Państwo Blumenthal płakali ze szczęścia, widząc syna żywego i w
jednym kawałku. Objęli mnie czule, choć zapewniałam ich, że moja rola w uwolnieniu Setha z
łap paramilitarnej bandy była niewielka.
Gdy Seth wyjaśniał rodzicom, kim są Prawdziwi Amerykanie i pokazał im znak na dłoni,
natychmiast zaprowadzili chłopca do gabinetu, gdzie zajęto się oparzeniem.
Zostałam w poczekalni tylko z Chiggerem.
W końcu pojawili się moi rodzice wraz z Douglasem, Mikiem i Claire (ci dwoje są
połączeni na poziomie kości biodrowej) i odbyło się wzruszające spotkanie rodzinne. W
każdym razie mama płakała. Właściwie tylko ona. Płakała, bo okazało się, że ciotka Rose nie
miała racji. Przez cały czas, kiedy mnie nie było, wygadywała na prawo i lewo, że pewnie
uciekłam do Vegas, żeby się utrzymywać z hazardu. Widziała w telewizji program Opry o
młodocianych hazardzistach.
Ciotka Rose, oświadczył tata, wyjedzie następnego dnia pierwszym porannym
autobusem, bez względu na to, czy miała taki zamiar, czy nie.
Wkrótce pózniej przybyła pani Wilkins. Zadzwoniłam do niej, gdy tylko zawiadomiłam
rodziców. Pozwolono jej wejść na oddział, gdzie leżał Rob, więc nie mieliśmy okazji z nią
porozmawiać. Wyszła tylko raz, żeby mi powiedzieć, że według lekarzy z Robem będzie
wszystko w porządku. Miał wstrząs mózgu, ale nie będzie musiał zostać w szpitalu dłużej niż
dzień czy dwa, jeśli do rana odzyska przytomność. Tata powiedział pani Wilkins, żeby się nie
martwiła swoimi zmianami w restauracji podczas rekonwalescencji Roba.
O jedno nie zapytał - żaden z członków mojej rodziny tego nie zrobił - a mianowicie, jak
to się stało, że Rob i ja zajęliśmy się ratowaniem Setha Blumenthala i walką z Prawdziwymi
Amerykanami. Mike i Claire oraz Douglas już wiedzieli, ale moim rodzicom, po prostu nie
przyszło do głowy, żeby spytać. Dzięki Bogu.
Wszystko, czego chcieli się dowiedzieć, to czy dobrze się czuję i czy zaraz wrócę do
domu.
Powiedziałam, że nic mi nie jest. Ale nie mogłam jechać do domu. Nie, dopóki - jak im
oświadczyłam - nie usłyszę, że doktor Krantz pomyślnie przebył operację.
Jeśli nawet uznali to za dziwne, nie okazali tego. Pokiwali tylko głowami i poszli po kawę
z automatu koło kafeterii, która o tak póznej porze była, niestety, zamknięta. Zgłodniałam - od
pory lunchu nie miałam nic w ustach - więc pobuszowaliśmy trochę po automatach ze
słodyczami. Zjadłam przyzwoitą kolację złożoną z szarlotki i chipsów, w zjedzeniu, których
pomógł mi Chigger. Chigger zachowywał się czarująco, obwąchując starannie każdego w
poszukiwaniu ukrytej żywności, ale rodzina nie przyjęła go z entuzjazmem. Mama wyglądała na
zdziwioną, kiedy zapytałam, czy mogę zatrzymać psa. Zmiękła, gdy powiedziałam, że policja
rekwiruje zwierzęta należące do przestępców, a potem je usypia.
Poza tym nie dało się zaprzeczyć, że Chigger jest doskonałym psem obronnym. Nawet
gliniarze, zadajÄ…c mi pytania, omijali go szerokim Å‚ukiem.
Jakąś godzinę pózniej w izbie przyjęć pojawiły się pierwsze ofiary bitwy wsioków z
Prawdziwymi Amerykanami. Nie jestem pewna, ale chyba mniej więcej w tym momencie moi
rodzice zaczęli podejrzewać, że prawdziwym motywem, dla którego upieram się siedzieć w
szpitalu, nie jest troska o nogę doktora Krantza. Mieli rację. Tak naprawdę to chciałam być
obecna, kiedy przywiozą Jima Hendersona. Naprawdę strasznie mi na tym zależało.
Nie dlatego, że miałam mu coś do powiedzenia. Co można powiedzieć komuś takiemu
jak on? Nigdy do niego nie dotrze, że my mamy rację, a nie on. Ludzie pokroju Jima
Hendersona nie są w stanie zmienić sposobu myślenia. Tkwią w swoich kretyńskich
przekonaniach aż po grób i nic ani nikt nie zdoła im uświadomić, że się mylą.
Chciałam zobaczyć Jima Hendersona, bo pragnęłam się upewnić, że go złapali. %7łe się nie
wymknął, nie zaszył głębiej w górach albo nie uciekł do Kanady. Chciałam, żeby trafił we
właściwe miejsce, to znaczy do więzienia.
Albo żeby umarł. To też nie byłoby złe rozwiązanie. Chociaż wolałam to pierwsze.
Wwiezieniu przynajmniej wiedziałabym, że cierpi. Zmierć wydawała się za łagodną karą dla
takich jak on.
Przywieziono wielu ludzi, których rozpoznałam jako Prawdziwych Amerykanów -
wszystkich mężczyzn, łącznie z dwoma, którzy nas ścigali samochodem, i Czerwoną Kurtką z
raną postrzałową uda - ale żaden z nich nie okazał się Jimem Hendersonem. To było przykre,
lecz nie takie znowu zaskakujące. Można było się spodziewać, że zwieje. Nie ucieknie jednak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]