[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chana. ChciaÅ‚a Philipa, a zarazem go nie chciaÅ‚a. Gdy­
by miaÅ‚ pozostać takim, jaki jest - woli o nim nie sÅ‚y­
szeć. Gdyby jednak się zmienił zgodnie z jej życzeniem,
mógÅ‚by jÄ… dostać. Na razie nie należaÅ‚a do żadnego męż­
czyzny i żaden mężczyzna nie miał prawa jej strofować.
Philip popełnił w swoich zalotach ten błąd, że nie krył
przed nią, iż uważa ją za swoją własność. W ten sposób
mimowolnie ukręcił sobie sznur na szyję.
Pan Bancroft, choć próżny i afektowany, gładkimi
frazami i elegancją przyćmił Philipa z jego szorstką
manierÄ…. Philip zamykaÅ‚ siÄ™ w uporczywym milcze­
niu, pozwalając panu Bancroftowi jaśnieć w glorii
zwycięzcy. Mężczyzna, którego Cleone zdecyduje się
poÅ›lubić, bÄ™dzie musiaÅ‚ każdemu sprostać, i to zarów­
no sÅ‚owem, jak i ostrzem. Dlatego Cleone nie przesta­
wała uśmiechać się do pana Bancrofta.
Pod koniec tygodnia miaÅ‚o miejsce przykre zdarze­
nie. W ogrodzie Sharley House, w obecności Cleone,
Philip stał się obiektem zawoalowanych kpin i niemal
jawnych szyderstw pana Bancrofta, który, sam grzecz­
ny i uśmiechnięty, nie przestawał naigrawać się z braku
ogłady młodzieńca.
63
Cleone rozpoznaÅ‚a bÅ‚ysk w oku Philipa i, lekko za­
trwożona, próbowała zażegnać burzę. Gdy w chwilę
pózniej postanowiła wrócić do domu, Philip zatrzymał
idÄ…cego za niÄ… pana Bancrofta.
- Jedno słowo, sir, za pozwoleniem.
Bancroft odwrócił się, unosząc brwi. Usta wykrzywił
mu pogardliwy grymas.
Philip stał dumnie wyprostowany, z uniesioną głową.
- Pan pozwolił sobie ze mnie szydzić...
- Ja? - przerwaÅ‚ mu przeciÄ…gle Bancroft. - Mój dro­
gi panie!
- ...a ja tego nienawidzÄ™. ProtestujÄ™ przeciwko takim
manierom.
Brwi Bancrofta uniosły się jeszcze wyżej.
- Pan protestuje... - zawtórował cicho.
- Ufam, że wyraziłem się jasno - warknął Philip.
Bancroft uniósł lornion i zlustrował Philipa od stóp
do głów.
- Czy to możliwe, że zażąda pan satysfakcji? - rzucił
kpiÄ…cym tonem.
- Więcej nawet - odparował Philip. - To pewne.
Pan Bancroft znów zmierzyÅ‚ go pogardliwym wzro­
kiem i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nie bijÄ™ siÄ™ z uczniakami.
Philip oblał się rumieńcem.
- Może dlatego, że siÄ™ pan boi - rzuciÅ‚, starajÄ…c siÄ™ po­
wściągnąć gniew.
- Może - pokiwał głową Bancroft. - A jednak nie
mam reputacji tchórza.
64
Philip zaatakował go jak sęp:
- O ile mi wiadomo, ma pan reputacjÄ™ libertyna!
Teraz z kolei to Bancroft poczerwieniał.
- O! Bardzo przepraszam!
-I jest za co. - Philip skłonił się, po raz pierwszy od
wielu dni rozbawiony.
- Ty... bezczelny chłystku! - wysapał Bancroft.
- Wolę to, niż być bezczelnym wypacykowanym fir-
cykiem.
Pod grubą warstwą pudru twarz pana Bancrofta płonęła.
- Sam pan tego chciaÅ‚, panie Jettan. Spotkam siÄ™ z pa­
nem. Kiedy i gdzie tylko pan sobie życzy.
Philip poklepaÅ‚ rÄ™kojeść szpady, a pan Bancroft do­
piero wtedy zauważył, że młody Jettan nosi szpadę.
- Panie Bancroft, zauważyÅ‚em, że ma pan zwyczaj no­
sić szpadę, więc, przezornie, i ja wziąłem swoją.  Kiedy"
to teraz, a  gdzie" to tutaj! - WskazaÅ‚ zagajnik za ota­
czającym ogród żywopłotem. Efekt był bardzo teatralny
i Philip poczuł zadowolenie.
Bancroft prychnÄ…Å‚ pogardliwie:
- Dosyć to prostackie, panie Jettan. Czy proponuje
pan, by zrezygnować z tak niepotrzebnych formalności,
jak sekundanci?
- MyÅ›lÄ™, że możemy sobie zaufać - stwierdziÅ‚ wspa­
niałomyślnie Philip.
- Prowadz pan. - Bancroft skłonił się uprzejmie.
To, co pózniej nastÄ…piÅ‚o, nie wyglÄ…daÅ‚o już tak elegan­
cko. Bancroft bardzo wprawnie wÅ‚adaÅ‚ szpadÄ…, Philip na­
tomiast jeszcze nigdy w życiu się nie bił. Fechtunek ni-
65
gdy go nie interesował i sir Maurice dawno już stracił
nadziejÄ™, że zdoÅ‚a nauczyć go czegoÅ› wiÄ™cej, oprócz pod­
staw. Philip byÅ‚ jednak bardzo rozgniewany i nieostroż­
ny i zadawał pchnięcia tak gwałtownie i po wariacku, że
Bancroft, który zamierzał się z nim trochę zabawić, ani
się obejrzał, jak otrzymał sztych w ramię. Potem walczył
już uważniej i szybko trafił celnie Philipa powyżej łokcia.
Ręka dzierżąca oręż zadrżała, szpada upadła na ziemię.
Bancroft otarÅ‚ chusteczkÄ… swojÄ… broÅ„, schowaÅ‚ jÄ… do po­
chwy i ukłonił się.
- Niech to będzie dla pana nauczka - powiedział,
po czym się oddalił, zanim Philip zdołał podnieść
szpadÄ™.
DwadzieÅ›cia minut pózniej Philip wkroczyÅ‚ do ho­
lu Sharley House, z ramieniem owiÄ…zanym chusteczkÄ…,
i zapytał o pannę Cleone. Gdy mu powiedziano, że jest
w saloniku, pomaszerował wprost do niej.
Na widok jego skaleczonego ramienia Cleone wydała
cichy okrzyk i poderwała się z fotela.
- Och! Co... co ci się stało? Jesteś ranny!
- To drobnostka. Nie ma o czym mówić - odparł
Philip. - Odpowiedz mi szczerze, Cleone. Kim jest dla
ciebie ten jegomość?
Cleone znów usiadła. Biedny Philip nigdy nie był
bliższy klęski.
- Absolutnie pana nie rozumiem - odparła oficjalnym
tonem.
- Czy kochasz tego... tego nadÄ™tego durnia? - zapy­
tał Philip.
66
- Co za impertynencja! - wykrzyknęła Cleone. - Kto
dał panu prawo, by pytać mnie o takie rzeczy?
- Kochasz go? - powtórzył Philip, marszcząc groznie
brwi.
- Nie, nie kocham! To znaczy... Och, jak pan śmie!
Philip podszedł bliżej. Srogi mars zniknął z jego
czoła.
- Cleone... czy ty... czy mogłabyś mnie... pokochać?
Cleone milczała.
Philip podszedÅ‚ jeszcze bliżej i przemówiÅ‚ schrypniÄ™­
tym głosem:
- Wyjdziesz za mnie?
Nadal cisza, ale błękitne oczy spoglądały teraz w dół.
- Cleone! - wybuchnÄ…Å‚ Philip - Nie chcesz chyba ja­
kiegoÅ›... mizdrzÄ…cego siÄ™, upudrowanego... franta?
- Nie chcÄ™... nieokrzesanego... wiejskiego... prostaka
- zabrzmiała okrutna odpowiedz.
Philip żachnął się.
- Tak o mnie myślisz?
Jakaś nuta w jego głosie sprawiła, że łzy napłynęły
Cleone do oczu.
-Ja... nie... ja... och, Philipie, nie mogÅ‚abym poÅ›lu­
bić cię takim, jaki jesteś!
- Nie? - zapytał bezdzwięcznie. - Gdybym jednak
stał się podobny do... twego ideału... mogłabyś wyjść
za mnie?
- Ja... ach, nie powinieneś... zadawać takich pytań.
- Nie chcesz mnie takim, jaki jestem. Nie chcesz miÅ‚o­
ści szczerego, uczciwego mężczyzny. Pragniesz gładkich
67
komplementów jakiegoś eleganta. Jeżeli nauczę się być...
elegantem, wtedy zgodzisz się mnie poślubić. W takim
razie się nauczę. Nie będę cię już więcej zanudzał swoją
szczerą miłością. Pojadę do Londynu... i pewnego dnia
wrócę. %7łegnaj.
- Och, mój Boże - zająknęła się Cleone. - A więc...
wyjeżdżasz do miasta?
- Tak, skoro takie jest twoje życzenie.
Podała mu rękę, a kiedy ją ucałował, jej palce ścisnęły
przelotnie jego dłoń.
- Wróć do mnie - wyszeptała.
Philip skłonił się, wciąż trzymając jej rękę, a potem
puścił ją bez słowa i odmaszerował z godnością. Efekt
miał być w zamierzeniu tragiczny, ale ledwie drzwi się za
nim zamknęły, Cleone wybuchnęła histerycznym Å›mie­
chem. ByÅ‚a tym wszystkim zdumiona i lekko zaniepo­
kojona.
Rozdział piąty
W którym Philip dokonuje odkrycia, że jego wuj jest
znacznie bardziej sympatyczny niż jego ojciec
Przez całą drogę do domu Philipem targały sprzeczne
uczucia. ByÅ‚ zÅ‚y na Cleone, ubodÅ‚a go też jej pÅ‚ochość. Jed­
nak byÅ‚a zarazem taka urocza i wciąż nieskoÅ„czenie uprag­
niona. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest mu
potrzebna do szczęścia. Ona jednak nie poślubi go, póki
on się nie zmieni i nie nauczy się być takim jak Bancroft.
A więc o to jej chodzi! Nie kocha go takim, jaki jest; chce
ogłady, falbanek i koronek. W takim razie będzie je miała,
uznał, zaciskając usta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl