[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potomka.
Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka.
Dom był taki jak jego właściciel - ciemny i tajemniczy. Na
drewnianych podłogach leżały dywany Indian z plemienia
Nawaho. Błyszczące antyki przeplatały się z prostymi,
samodzielnie wykonanymi meblami.
Prawdę mówiąc, pomieszczenie było nieskazitelne.
Nie zbierał bibelotów, niczego, co mogłoby gromadzić
kurz, wprowadzać romantyczny nastrój. Odniosła smutne
wrażenie, że Bobby Elk raczej wegetował, niż żył.
- Jest jedna sypialnia i jedna łazienka. - Wskazał na
kuchnię. - Lodówka jest prawie pusta, ale zapełnię ją.
- Dziękuję, Bobby. To miło z twojej strony.
- Nie ma sprawy. - Postawił torbę na skórzanym krześle w
salonie. - Muszę spakować kilka rzeczy, żeby wziąć je do
Michaela.
- Jasne. - Czując się jak intruz, cofnęła się. Po kilku
minutach był już z powrotem.
- Chciałabyś zjeść coś porządnego? - zapytał.
- Nie, jeszcze nie teraz. - Musiała strawić krakersy.
- Niedługo znikniesz, Julianno. Uśmiechnęła się,
wzruszona jego troskÄ….
- Wkrótce zacznę tyć.
Spojrzał na jej brzuch, potem znów na twarz.
- Trudno to sobie wyobrazić.
Wiedziała, że ma na myśli dziecko. %7łycie, które
zapoczątkował.
Przez chwilę patrzyli na siebie, trwając w niezręcznym
milczeniu.
Bobby zabrał się do parzenia kawy.
- Pewnie nie masz ochoty.
- Nie, dziękuję. Masz herbatę? Dobrze działa na mój
żołądek.
Potrząsnął głową.
- Nie mam, ale zaraz zrobię listę zakupów. - Nalał czarną
kawę do solidnego kubka i wypił.
Jego włosy, jak zwykle, splecione były w warkocz,
bokobrody równo przystrzyżone, twarz ogolona.
Miał na sobie zielony T-shirt i wypłowiałe dżinsy, lekko
przybrudzone na kolanach. Gdy zorientowała się, że patrzy na
jego nogi, natychmiast przeniosła wzrok.
Czasami zapominała, że Bobby ma amputowaną nogę. Był
laki aktywny, potężny i silny, aż trudno wyobrazić go sobie
okaleczonego.
- Pójdę już. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać z
Michaelem. - Wypił kawę, opłukał kubek i włożył go do
zmywarki. - Przyjdę pózniej.
- Dobrze. - Skinęła głową. Zapisał coś w notesie przy
telefonie.
- Zostawiam ci kilka numerów telefonu. Do recepcji,
mojego biura i na komórkę. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś
potrzebowała.
- ZadzwoniÄ™.
Wyszedł z workiem marynarskim przewieszonym przez
ramię i kulami w ręku.
Czuła jego skrępowanie. Kule przypominały o nodze,
którą stracił. Pomyślała, że pewnie potrzebuje ich, gdy
zdejmuje protezę. W innym razie nie brałby ich, by nie
zwracać uwagi na swoje kalectwo.
Julianna siedziała w bezruchu przez kilka minut i
zastanawiała się, kim tak naprawdę jest Bobby Elk.
Bardzo chciała przekopać jego szuflady, rozgryzć
tajemnicę. Czy trzymał gdzieś fotografie swojej żony?
Czując się jak złodziej, poddała się własnej ciekawości i
przeszukała szafki. Nie znalazła nic, prócz starannie
poukładanych ubrań. Na komodzie leżała powieść Louisa
L'Amoura, nieco stopiona świeca i muszla z nadpalonym
pęczkiem ziół, związanych czerwoną nitką. W szafie nie było
niczego, prócz kilku par wranglerów i westernowych koszul.
W łazience były dowody na jego kalectwo. Obok toalety
znajdowały się metalowe poręcze. Wanna też miała poręcze,
ruchomy prysznic i stało w niej plastikowe krzesło.
Czując się klaustrofobicznie, Julianna wyszła na świeże,
letnie powietrze.
Będzie miała dziecko z mężczyzną, którego ledwo znała,
chowającym się przed światem w ustronnej chacie.
Spojrzała na mieniące się w słońcu kwiaty. Uklękła i w
ciągu kilku minut miała już pachnący bukiet.
Zabrała kwiaty do domu, pragnąc tchnąć trochę koloru w
ciemny, hermetyczny świat Bobby'ego Elka.
ROZDZIAA SZÓSTY
Bobby nie mógł znalezć Michaela. Musiał z kimś
porozmawiać, zwierzyć się, ale bratanek gdzieś zniknął.
Spędził więc samotnie kilka godzin, przechadzając się po
biurze, wiedząc, że nie ma innego wyboru, jak wrócić do
Julianny.
I co miał jej powiedzieć? %7łe się boi? %7łe wizja bycia ojcem
paraliżuje go?
Nie. Bo przecież to nie była prawda.
Bobby chciał mieć dzieci ze swoją żoną. Zawsze myślał,
że będzie ojcem. Jednak te marzenia umarły wraz z Sharon.
Tak wiele marzeń umarło tamtego dnia. Ale on nie mógł
przestać żyć. To nie byłoby zgodne z tradycją Czirokezów.
Nauczono go, że trzeba za wszystko dziękować, czcić
życie. Nie było to proste, nie po tym, co zrobił Sharon. Mimo
to starał się wstawać każdego ranka i odmawiać czirokeską
modlitwÄ™.
Patrzył przez okno i rozmyślał o swej młodości, o
duchowych lekcjach, które wciąż kierowały jego życiem.
Niektórzy Czirokezi uważali, że dziecko do chwili
narodzin nie ma duszy. Ale Bobby'ego uczono czego innego.
Wierzył, że dusza dziecka jest w łonie matki od chwili
poczęcia. Oznaczało to, że jego syn lub córka jest już
stworzeniem posiadajÄ…cym duszÄ™.
Mimo to wciąż walczył z tym faktem, zaprzeczał jego
istnieniu.
Dlaczego? Czego się obawiał?
Pomyślał, że kobiety. Matki jego dziecka.
- Czego Julianna ode mnie oczekuje? - zapytał sam siebie
głośno, szukając odpowiedzi. Czy chce, by się z nią ożenił?
To dlatego przyjechała do Teksasu?
Do diabła. Nie miał pojęcia, czego chciała i wiedział, że
nie dowie się, póki nie zapyta.
Piętnaście minut pózniej Bobby był już koło domu.
Wszedł na werandę i przystanął. Nie mógł tak po prostu
wtargnąć do środka.
Zapukał do drzwi.
Otworzyła mu Julianna z niepewnym uśmiechem na
twarzy. Miała na sobie zwiewną sukienkę i sandały. Jej świeżo
uczesane włosy błyszczały.
- Dziękuję za zakupy, Bobby. Dostarczyli je kilka godzin
temu.
Wszedł do domu.
- Zjadłaś coś? Kiwnęła twierdząco głową.
- Ale już myślę o obiedzie. Przyłączysz się?
- Jasne. - Nie był zbyt głodny, ale rozmowa przy jedzeniu
mogła być łatwiejsza.
- Co byś powiedział na makaron, sałatkę i chleb
czosnkowy?
- Brzmi zachęcająco.
Poszli do kuchni. Gdy zobaczył stół, zatrzymał się.
Julianna nazrywała polnych kwiatów i wstawiła je do
szklanki.
- Szukałam wazonu, ale nie znalazłam - wyjaśniła.
- Chyba nie mam żadnego.
- Drugi bukiet postawiłam w sypialni.
Podszedł do lodówki i wyjął produkty na sałatkę, a ona
otworzyła puszki z pomidorami i posiekała zioła, dostarczone
przez pomocnika kucharza.
Odwrócił się, muskając lekko jej ramię. Czuł ten dotyk
każdą częścią swojego ciała.
- Rigatoni?
- SÅ‚ucham?
- Chcesz rigatoni? Czy może wolisz coś lżejszego, na
przykład anielski włos?
Pomyślał, że sama wygląda jak anioł. Irlandzki anioł z
płomiennymi włosami. Anielski włos. Diabelski włos. Nie był
pewny.
- Niech będą rigatoni. Wspólnie przygotowywali posiłek.
Julianna zupełnie nieświadomie nuciła pod nosem jakąś
melodiÄ™.
Spojrzał na jej brzuch, zastanawiając się, czy mały
Czirokez jest już wielkości orzeszka ziemnego. Albo orzecha
włoskiego. A może fasoli.
Od czasu, gdy Julianna zaszła w ciążę, minęło prawie pięć
tygodni, ale Bobby nie miał pojęcia, co dzieje się w jej łonie.
Jego dziecko miało już duszę, ale czy miało palce u raczek
i nóżek? Czy małe organy zaczęły się już wykształcać? Serce?
Nerki? A może jeszcze na to za wcześnie?
Julianna pewnie wiedziała, bo lekarz jej powiedział.
Bobby z zapałem przygotowywał sałatkę, by nie myśleć.
Otworzył torbę z zieleniną i wrzucił do miski sałatę.
Płucząc garść miniaturowych pomidorów, spojrzał
ukradkiem na Juliannę. Wyglądała lepiej niż w chwili, gdy
zjawiła się na ranczu.
Przez chwilę stał w milczeniu i przyglądał się jej.
Znów zaczęła coś nucić.
Zapamiętał z rozmów, że dzieci słyszą w łonie matki
otaczające je dzwięki i reagują na głosy rodziców, a pózniej je
rozpoznają. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl