[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skoczona, że Amy nie jest w ciąży.
Po wyjściu z biura wędrowała słoneczną ulicą, wymachując firmową torbą, kiedy
nagle usłyszała za plecami przeciągły gwizd. Wiedząc, kto to, w odpowiedzi pokręciła
pupą. Po chwili Jared zrównał z nią krok i ujął ją pod łokieć.
- Bardzo mi się twoja reakcja podoba, ale mam nadzieję, że nie robisz tego zawsze,
kiedy ktoś zagwiżdże?
- Oczywiście, że zawsze. Jak inaczej mam zachęcać klientów? A ta metoda skutku-
je.
Zmierzyła go wzrokiem. Miał na sobie koszulę, której kolory - błękit i biel - ideal-
nie podkreślały opaleniznę. Wyglądał seksownie.
- Możesz zabrać rękę.
- Nic z tego. Ta ulica bywa niebezpieczna. Poza tym... - schyliwszy się, potarł bro-
dą o jej szyję - przyda mi się odrobina wprawy przed jutrzejszym wieczorem. - Na mo-
ment zamilkł. - Wygląda pani fantastycznie, panno Edler. Choć przyznam się, że wola-
łem strój, w którym malowała pani pokój. A może pod spodem wciąż go pani ma na so-
bie?
Zatrzymał się i wspiął na palce, udając, że próbuje zajrzeć jej za dekolt.
Zatrzepotała zalotnie rzęsami.
- Za komplement dziękuję. A co mam pod spodem, tego się pan nie dowie. Przykro
mi.
R
L
T
Ponownie ruszyli przed siebie.
- Na szczęście mam bujną wyobraznię, a na myśl o fajnych majteczkach... Muszę
podziękować za nie Belli.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. A teraz bądz grzeczny i posłuchaj. Elspeth spisała się
znakomicie, wszystko jest gotowe. A że fotograf dostał propozycję fotografowania wiel-
błądów w Mongolii, to nie jej wina.
- Wiem, facet... Po prostu niektórzy nie mają za grosz przyzwoitości. - Zcisnął
mocniej jej dłoń. - Wyglądasz cudownie.
- Serio?
- Tak. I przepraszam za wczoraj. Nie powinienem cię szantażować moim smutnym
dzieciństwem. Zrozumiem, jeśli będziesz chciała się wycofać.
Patrzyła pod nogi; nie potrafiła spojrzeć Jaredowi w oczy.
- Wiem, że zależy ci na szczęściu Lucy, a skoro Lucy chce zaprosić ojca, to ma
prawo. To jej wielki dzień.
- Nie jestem pewien, ale mniejsza o to. Mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
Mogę zaproponować mały spacer?
Wzięła głęboki oddech. Wciąż patrzyła pod nogi, mimo że miała ochotę skakać z
radości i głośno oznajmić światu, że ten przystojny mężczyzna, który idzie obok niej,
trzyma ją za rękę. W świetle dnia. W miejscu publicznym.
Była tak zamyślona, że kiedy znów się odezwał, niemal się potknęła.
- Pewnie nie jadłaś lunchu? Ja wstąpiłem do Giorgio's; jak zwykle, jedzenie było
pyszne.
- Nic dziwnego.
Na myśl o doskonałej włoskiej kuchni zaburczało jej w brzuchu; odruchowo przy-
cisnęła do niego dłoń.
- Tak myślałem. Pochłonięta pracą zapominasz o posiłkach. Niedobrze. Jeszcze
stracisz siłę, a moja siostra liczy na ciebie, jeśli chodzi o tort weselny.
Stanęli, czekając na zmianę świateł. Jared wskazał głową na firmową torbę, którą
Amy trzymała w ręce.
- Masz tam coś jadalnego?
R
L
T
- Dwa rogaliki. Bo co?
- Wiesz, że budynek, w którym mieszkam, znajduje się po drugiej stronie tego par-
ku? I że z Giorgio's dostarczają jedzenie do domu? Możemy...
- W Giorgio's nie robią dań na wynos.
- Robią. Dla wybrańców. - Uśmiechając się szeroko, skręcił w alejkę pod bukami. -
Chodz, niech się kaczki nacieszą. Niecodziennie dostają rogaliki z Edlers. - Zerknął na
jej szare płócienne buty. - Wygodne?
Amy westchnęła cicho.
- Wiesz, zamierzam zostać jedną z tych uroczych ekscentrycznych staruszek, które
chodzą w kapciach po ulicy, a w kieszeniach noszą własne ciastka. Jedne dzieciaki będą
mnie kochały, inne będą uciekały przede mną z krzykiem. Dla kaczek będą boginią...
- Wyobrażam to sobie. A skoro mowa o kaczkach... Para krzyżówek wyszła z wo-
dy i dreptała w ich kierunku, za nimi zaś podążało stadko młodych.
- Szykuj rogaliki!
Godzinę pózniej Amy stała na tarasie, spoglądając na drzewa, na dachy domów i
ruchliwe ulice miasta, które tak bardzo kochała. W powietrzu unosił się zapach ros-
nących w donicach kwiatów.
Poczuła lekkie ukłucie zazdrości; to musi być przyjemne codziennie podziwiać taki
widok. Albo w letni poranek jeść na powietrzu śniadanie.
Zamknąwszy oczy, wystawiła twarz do słońca. Dawno się nie opalała, dawno nie
siedziała bezczynnie, po prostu odpoczywając. Nawet nie zauważyła, kiedy nastało lato.
Jednego dnia padał śnieg, drugiego było ciepło i słonecznie. Gdzie się podziała wiosna?
Nagle zrozumiała, że nie pasuje do tego luksusowego apartamentu z widokiem na
park. Nie należy do tego świata.
Kiedyś należała. W czasach, gdy pracowała w bankowości. Wtedy była elegancką i
zadbaną kobietą, która sporą część zarobków wydaje co miesiąc na fryzjera i kosmetycz-
kę.
Uśmiechnęła się na myśl o tym, ile godzin zmarnowała, przesiadując w salonach
kosmetycznych. A potem spojrzała na swoje krótko obcięte, niepolakierowane pa-
znokcie.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl