[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szeregu, pomógł jej przypadek; wstała pózno i akurat wracała z wygódki,
kiedy ujrzała Jabeza Graya, kierującego się ku morzu. Lyddie pospiesznie
wybiegła za nim na drogę.
- Wdowa Berry! - powitał ją. - Czy wszystko w porządku?
- yle spałam w nocy - odparła. - Byłby pan tak dobry i powiedział
panu Cowettowi, że dziś rano nie przyjdę do niego posprzątać?
- Dobrze. Co pani dolega, żołądek? Widać to po pani. Jest pani blada.
W zeszłym miesiącu przez trzy dni cierpiałem i nic mi nie pomagało, aż w
końcu wziąłem na przeczyszczenie, a potem wypiłem ciepłe wino z kapustą
skunksa.
- Dziękuję, panie Gray. Chętnie wypróbuję ten sposób.
- Mówią, że na żołądek dobra jest mięta albo goryczka, albo rumianek,
ale zapewniam panią, wdowo Berry, że jedynym skutecznym lekarstwem
15
3
jest kapusta skunksa. Ale proszę pamiętać, że kiedy wzbierze w pani żółć,
musi pani połknąć coś żółtego. Może być koptys albo gorzknik kanadyjski...
- Dziękuję, panie Gray, za przekazanie mojej wiadomości.
- Z radością to zrobię. Czy mogę jeszcze jakoś pani pomóc? Lyddie
zastanowiła się, a potem powiedziała:
- Mam jeszcze jedną sprawę. Pytanie, które od dawna mnie nurtuje.
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, żeby wrócić do tego tematu.
- Nie, nie, nie, musimy dbać o swoje zdrowie. Potem...
- Nie chodzi mi o zdrowie, panie Gray. Chodzi mi o mojego męża
Edwarda.
- Ach tak. - Mina mu zrzedła. Stał w milczeniu.
- Ciągle mi się śni, jak Edward jest żywy w wodzie, wciąż oddycha.
- Wielki Boże, nie powinienem był...
- Nie, nie, muszę się dowiedzieć wszystkiego. Powiedział pan, o ile
dobrze pamiętam, że pan Cowett trzymał mojego męża, że Edward
oddychał, a potem coś się stało.
- Okropna rzecz. Usłyszałem głośne hura", kiedy udało się go
wyciągnąć. Potem się odwróciłem i... zniknął. - Pokręcił głową.
- A pan Cowett?
- Co pan Cowett?
- Nic nie powiedział? Nie tłumaczył się jakoś?
- Powiedział kilka słów, których kobiecie nie przystoi słuchać. A
właściwie cały ich potok. I coś o kurtce. O kurtce, w której puścił szew. Ale
nie zrezygnował. Krążył w wodzie, wymachując wiosłem, aż łódz o mało się
nie wywróciła i musieliśmy pospiesznie odpłynąć. Potem znalezliśmy się za
daleko od tamtego miejsca. Lecz wrócił tam. Kilkakrotnie wracał. Postawił
mnie za sterem, a sam stał na dziobie, krzycząc na nas, żebyśmy wytężali
15
3
wzrok. Ale nic nie widzieliśmy. Nic. Powiem pani, wdowo Berry, że nikt
nie starał się bardziej od niego, lecz nadchodzi taka chwila, kiedy trzeba
sobie powiedzieć: trudno, straciliśmy go. Niełatwo to zrobić, ale czasem nie
ma innego wyjścia. Trzeba sobie powiedzieć: to już koniec. Straciliśmy go. -
Wyrzekł te słowa tak delikatnie, że Lyddie nie mogła nie zrozumieć
kryjącego się za nimi przesłania.
Wiedziała, że zachowuje się jak tchórz. Ale potrzebowała czasu, żeby
wszystko przemyśleć. Istniały dwa wytłumaczenia: Sam Cowett szczerze
rozpaczał po śmierci przyjaciela, przeklinał, bezsilnie uderzał wiosłem w
wodę, która już dawno go pochłonęła. Ale co z kurtką? Kurtka sprawiła, że
Lyddie wyobraziła sobie inną scenę: pielęgnujący urazę Sam Cowett uderza
Edwarda wiosłem, ale Edward znów wypływa, więc Cowett musi udawać,
że go ratuje. Lecz kiedy nikt nie patrzy, wrzuca go do wody. Obwinia za
tragedię rozdartą kurtkę, wali wiosłem w wodę, chcąc się upewnić, że
Edward się nie wynurzy, przecina czarne morze tam i z powrotem, żeby
sprawdzić, czy nie wypłynął na powierzchnię trochę dalej.
Lyddie naprawdę rozbolał brzuch. Położyła się na łóżku i nakryła
narzutą. Może nawet się zdrzemnęła. Obudziły ją jakieś głosy dobiegające z
kuchni i nieodparte wrażenie deja vu.
Sam Cowett: Przyszedłem zobaczyć się z wdową Berry.
Patience Clarke: Przykro mi, proszę pana, ale nie czuje się dziś dobrze.
Sam Cowett: Muszę się z nią zobaczyć.
Patience Clarke: Proszę pana! Proszę pana!
Ale Lyddie nie łudziła się nadzieją, by ktoś taki jak Patience zdołał
powstrzymać kogoś takiego jak Cowett; rozległy się głośne kroki, drzwi do
pokoju Lyddie otworzyły się, a potem z trzaskiem zamknęły. Indianin wyjął
nóż z pochwy i zablokował zasuwkę.
15
3
Lyddie odrzuciła narzutę i wstała.
- Gray mówi, że jest pani chora.
- Czuję się znacznie lepiej, dziękuję.
- Myślałem, że pani nie żyje. Znów.
- Nie umarłam i daleko mi do śmierci. A pan sprawi, że wszystko się
wyda, jeśli będzie pan tu ciągle przychodził, zamykał się ze mną w pokoju.
Proszę otworzyć drzwi.
Nie poruszył się.
- Wypytywała pani Graya o swojego męża.
- Owszem. Akurat się pojawił, kiedy byłam przygnębiona.
- Przez kogo? Przez Clarke'a?
- Przez nikogo. Coś mi się przyśniło.
- Co?
Lyddie milczała.
Cowett podszedł do niej. Lyddie się cofnęła. Cowett znieruchomiał.
- A więc uwierzyła pani w to, co wygaduje ten głupiec, kiedy się upije,
i teraz pani się mnie boi.
- Nie. - Ale spojrzała na drzwi i Cowett to zauważył. Przeszedł przez
pokój, wyjął nóż i schował go do pochwy. Trzasnęły jedne drzwi, po chwili
drugie. A więc to już koniec.
38
15
3
Samotny żagiel pojawił się w zatoce i zbliżył do brzegu. Kiedy
pierwsze wozy przejechały z turkotem, Lyddie nie zwróciła na nie uwagi. Za
drugim razem zauważyła to, ale nic nie powiedziała. Za trzecim razem
spytała najstarszego chłopaka Clarke'ów, stojącego w oknie:
- Co się tam dzieje?
- Jadą jacyś Indianie. Z beczkami.
Za czwartym razem chłopak wybiegł na drogę, a kiedy wrócił, trzymał
w ręku herbatnika i mógł powiedzieć coś więcej. Zawinął statek Scotto
Halleta, by załadować zapasy i zabrać załogę na ostatnią w tym sezonie
wyprawę na północ na wieloryby, Indianin też się wybierał. Jezdzili wozem
tam i z powrotem, przewożąc prowiant ze sklepu Bangsa.
Chłopak przez dwa dni biegał wzdłuż drogi, ochoczo znosząc nowiny:
Indianin wymienił kilka gontów na dachu; inwentarz żywy przewieziono do
pani Gray; Indianka zerwała wszystko w ogrodzie; wygaszono ogień; i na
koniec slup wypłynął. Lyddie przeszła drogą obok pustego domu aż do
wzgórza i zobaczyła brudny, biały trójkąt żagla na samym horyzoncie.
Obserwowała go, póki nie zniknął, potem poszła drogą do przecznicy,
myśląc o tym, by wrócić do swojego dawnego zwyczaju spacerowania nad
morzem, ale jak tylko znalazła się na plaży, ujrzała świeżo odmalowany slup
w kanale Point of Rock. Kilku mężczyzn uwijało się na jego pokładzie, a
Shubael Hopkins stał na brzegu i rozmawiał z Sethem Cobbem. Zobaczył
Lyddie i uniósł rękę w pozdrowieniu. Seth Cobb uchylił
kapelusza i ukłonił się, i Lyddie uznała, że nie ma wyboru, tylko musi
do nich podejść. Shubael powitał ją słowami:
- Co myślisz o naszym statku, kuzynko?
15
3
- Jest piękny - odparła Lyddie zgodnie z prawdą. Shubael ujął Setha
Cobba pod łokieć.
- Widzisz? Wszyscy się w nim zakochują od pierwszego wejrzenia. -
Znów odwrócił się do Lyddie, zapominając o swojej dawnej
powściągliwości, zaaferowany nową miłością. - Jak tylko będzie gotowy,
popłyniemy w pierwszy rejs do Barnstable. Mówiłem ci, Cobb, jaki jest
zwrotny?
- Tak, tak, z tuzin razy. Wdowo Berry, ostrzegam panią, lepiej niech
pani odejdzie, w przeciwnym razie spędzi pani najbliższą godzinę, słuchając
swojego kuzyna, wychwalającego pod niebiosa ten statek. Hopkins, udało ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]