[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmarłych do opłakiwania. A z całą pewnością nikt inny nie miał ich tylu w maju
czterdziestego piÄ…tego roku.
Po ślubie Belcia z Mońkiem zamieszkali w stołowym pokoju i mama musiała
poszukać dla nas mieszkania. Nie było już wolnych mieszkań przy lepszych ulicach, ani tak
umeblowanych jak mieszkanie Nusenów, Frydów i Majnemerów. Mama dostała pokój z
kuchnią w pobliżu dawnej fabryki Poznańskiego. Była to właściwie część większego
mieszkania z dwoma wejściami, z frontu i z oficyny. Część frontowa, z balkonem, była zajęta
przez państwa Gaworczyków, lecz my za to, choć od oficyny, mieliśmy kuchnię i łazienkę.
Wprawdzie w łazience nie było już ani wanny, ani pieca do grzania wody, ale nie musieliśmy
schodzić na podwórze do ubikacji i po wodę. Mama dziwiła się, że Gaworczykowie zgodzili
się na mieszkanie bez bieżącej wody, przecież trzeba prać, sprzątać, gotować.
- Całe życie chodziłam po wodę - odpowiedziała pani Gaworczykowa - i cały czas
mieszkaliśmy od tyłu, gdzie nigdy nie było słońca. Mówią, że teraz mają być lepsze czasy dla
nas, dla robotników, to niech będzie i te trochę słońca w domu...
Obaj Gaworczykowie, ojciec i syn, pracowali u Poznańskiego. To, że mieszkaliśmy z
nimi przez drzwi, było zaletą mieszkania. Różni nieznajomi odwiedzali ludzi w mieszkaniach
i ludzie niepewnie się czuli w swych nowych mieszkaniach sami, zwłaszcza %7łydzi. Poza tym
mieszkanie, które się kupiło, trzeba było umieć zatrzymać. W parę dni po tym, jak
wprowadziliśmy się, przyszedł ktoś, kto zapłacił temu samemu żołnierzowi co mama i
zażądał, żebyśmy opuścili mieszkanie. Na szczęście obaj Gaworczykowie byli w domu,
wzięli gościa pod pachy i zepchnęli ze schodów. Mama zaraz poszła do urzędu
kwaterunkowego, żeby dostać oficjalny przydział. Nie chciano wydawać przydziałów
ludziom, którzy się bezprawnie wprowadzili - urzędników też trzeba było przekupywać.
Mama jednak opowiedziała towarzyszowi Jasińskiemu, starszemu człowiekowi, który był
szefem wydziału kwaterunkowego, niektóre nasze przeżycia z czasu okupacji i dostała
przydział. Przydział wydano mamie w dwóch egzemplarzach, a Jasiński kazał jej jedną kartkę
przybić na drzwiach, a drugą dobrze schować.
Tak jak przewidywano, kartka z drzwi została zerwana, ale gdy zaraz potem ktoś
przyszedł - tym razem z milicjantem, któremu za to zapłacił - mama wyjęła drugą kartkę z
pieczęcią i podpisem Jasińskiego i pokazała. Człowiek w mundurze milicjanta zażądał, żeby
mu mama dała tę kartkę do ręki, ale na to mama się nie chciała zgodzić, pokazała ją tylko z
daleka. Od tej pory był spokój.
Wkrótce sprowadził się do Aodzi Aron z żoną i z dzieckiem, a razem z nim przyjechał
z Mińska Mazowieckiego Adek, który wprawdzie nie odnalazł nikogo z rodziny, ale
przywiózł z sobą narzeczoną. Miała ona brata Stefka, o parę lat starszego ode mnie.
Narzeczona Adka sama miała wszystkiego szesnaście lat. Przeżyła jako zakonnica w
klasztorze. Stefka, który był obrzezany, zakonnice bały się trzymać w klasztorze i oddały go
partyzantom do lasu, gdzie tylko dowódca wiedział, że Stefek był %7łydem. Adek i jego
narzeczona starali siÄ™ w Aodzi o papiery na wyjazd do Francji i zatrzymali siÄ™ u nas. Mamie
było to na rękę, bo zaczęła w tym czasie jezdzić z Aronem na Zachód i nie miałaby z kim
mnie zostawić.
Z Zachodu przywożono naczynia kuchenne, zastawy stołowe, bieliznę pościelową,
kapy, ręczniki, obrusy, maszynki elektryczne, a nawet radia i rowery. Te wartościowe rzeczy
dostawało się od Niemców za mąkę, słoninę i papierosy. A czasem zupełnie darmo. Ludzie po
prostu wchodzili do domów i zabierali, co chcieli. Jeśli potrzeba było pomocy, prosili
pierwszego lepszego żołnierza za paczkę papierosów. %7łołnierz nie tylko zaprowadził gdzie
trzeba, ale i gdy trzeba było, otworzył kolbą drzwi.
- Bierzcie ludzie, co tylko chcecie! - mówili żołnierze. Bierzcie i nie pytajcie! I nie
litujcie siÄ™! To i tak nie ich! To rabowane!...
Rzeczywiście, nie tylko niemieckie rzeczy przywożono z Zachodu, ale i francuskie,
belgijskie, holenderskie, czeskie. Ludzie brali. - To i tak mało za to, co im się należy! -
mówili opróżniając niemieckie komody i szafy. Mama tak jednak nie mogła, zawsze coś w
zamian dawała.
Aron przywoził mi kompasy, gwizdki i fińskie noże i odbywał ze mną rozmowy.
- Pamiętasz, jak cię wiozłem zawszonego z lasu, z ziemianki do Warszawy? - pytał. -
Pamiętasz, jak szliśmy w biały dzień? Koło młyna? Na moście stał żandarm i jeden chłop z
furą czekał na swoją kolejkę do młyna. Ty nie pamiętasz, ale ja pamiętam, jak ten chłop oczy
wytrzeszczył, kiedy nas zobaczył... Ja go dobrze znałem, kiedyś konie mu sprzedawałem.
Gdyby ten chłop pisnął jedno słowo, byłoby po nas. Zdjąłem czapkę i powiedziałem: Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! . Potem kazałem i tobie zdjąć czapkę i ukłonić się
żandarmowi. Ukłoń się ładnie panu żandarmowi , powiedziałem. I przeszliśmy jakby nigdy
nic. Nie oglądając się za siebie ani razu, bo nie wolno się było obejrzeć... A przecież skąd
można było wiedzieć, co tam działo się za naszymi plecami? Może żandarm patrzył za nami,
może już zdejmował karabin?... Skąd można było wiedzieć, co zrobi ten chłop, któremu ja
kiedyś sprzedawałem konie? Przecież różni bywali chłopi. Może nie były dość dobre te konie,
które mu sprzedawałem?... A w dwa tygodnie potem Niemcy przyszli do ziemianki, gdzie był
twój dziadek i babcia, i obie ciotki, i mały Chil... I ciebie też już by nie było, gdybym cię
wtedy nie zabrał stamtąd. Był to najwyższy czas. A nikt inny nie umiałby tego zrobić. Nie
wiedziałby, gdzie, kiedy i jak. I nikt by się nie chciał narażać. Z dzieckiem?... Nikt inny by
tego nie zrobił. Więc powiedz, czy chciałbyś, żebym został twoim ojcem?...
- Tak, chciałbym.
Aron chciał, żeby mama z nim wyjechała daleko na Zachód i żebyśmy tam zostali.
Wielu ludzi wyjeżdżało i nie wracało. Niektórzy żenili się tam z Niemkami. Nawet %7łydzi.
Kobiet było tam bardzo dużo, prawie same kobiety. Wchodzili do mieszkań, o jakich im się
nawet nie śniło, znacznie lepszych niż w Aodzi. Schludne, dobrze wychowane kobiety
ofiarowywały im ubrania swoich mężów, ojców i braci. Prały im onuce, czyściły buty, nogi
im myły, żeby tylko nie odchodzili i nie zostawiali ich znowu samych. Opowiadały, jak
bardzo były samotne przez te ostatnie lata. A najlepsze były dla %7łydów! I chłopców to brało
za serce. Zwłaszcza tych, którzy przyszli z Rosji, którzy nigdy nie widzieli takich mieszkań,
takich kobiet ani tego wszystkiego, co Niemcy robili z %7Å‚ydami.
- Ale ja przecież byłem w Polsce i widziałem - mówił Aron. - Więc czy ja mógłbym
ożenić się z Niemką?...
- O czym ty mówisz, Aron? Przecież masz żonę i dziecko!... - odpowiedziała mama.
- Kiedy to nie jest żona dla mnie... Ożeniłem się, bo musiałem, wszyscy o tym wiedzą.
Co ja mam z nią wspólnego? Nawet nie wiadomo, czy to dziecko jest moje... Inni tak samo z
nią spali. Gdybym wiedział, że ciebie jeszcze spotkam... Przecież ja twojego małego kocham
jak własnego syna. Czy nie uratowałem go? A dla kogo, myślisz, ja to zrobiłem? Dla ciebie...
- Nie możesz zostawić kobiety z dzieckiem, samej - odpowiedziała mama. Myślała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]