[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Powiadają, sam wiele razy słyszałem... Głód uchodzi, kiedy Jacek z pierogami
przychodzi...
Prowincjał zmarszczył wyraziste brwi.
- ...pierogi, pierogi - powtórzył z namysłem. - Czekajże... O, ten cud iście uczyniłem,
wielki cud... Słuchajcie jeno. Któregoś roku, przedawno, wędrowałem w zapusty sam, jako i
dzisiaj. Podle Gdowa zaszedłem do babuleńki jednej, bardzo starej, samotnej, najuboższej we
wsi. Od młodości Pan nasz darzył ją ubóstwem. Głodowała, chleb z rzadka i tylko jesienią
jedząc. Wiosną - polewka z lebiody, latem - jagody i grzyby, zimą - suszki i rzepę... Tak żyła...
Spowiadałem babuleńkę, zaczem ona pyta: Czy w niebie dadzą jej pieroga? Nuż opowiadać, że
kiedyś widziała bogaczy jedzących pierogi i strasznie pragnęła spróbować choć raz. Ale nigdy
nie skosztowała... %7łali się, żali, wciąż o tych pierogach gada. Luto mi się stało, że ot, dusza
ludzka, nieśmiertelna i dostojna, Najświętszą Krwią odkupiona, przeżyła wiek w takim
poniżeniu, aż nagroda niebieska w pierog się dla niej oblekła, raptem słyszę: rumor okrutny na
dworze. Wytknąłem głowę: pochodnie dymią, woznice z batów palą, komornik książęcy
Gozdawa w kilkoro sań kopie się przez zaspy. Krzyknąłem, poznał mnie, stanął. Pozdrowiłem go
Bożym Imieniem i pytam: Nie maszże, bracie pierogów? Zadziwił się, lecz powiada: Mam.
Zapusty są, to są i pierogi . Dajże mi ich parę, Matka Boska ci zapłaci . Pachołek prędko
wyciągnął spod słomy. Tłuste były, jeszcze ciepłe bo leżały w saganie okrytym kożuchem.
Zaniosłem je babce. Naści, biedoto, jedz, Pan Bóg ci je zesłał ... Już więcej babuleńki nie
widziałem, bo się zabrałem z komornikiem do Krakowa. Ani mi w głowie postało, że ludzie z
tego cud pierogowy wymyślą...
Zmiał się z własnego opowiadania, z rozczarowanej miny brata Piotra. Brat Paschalis
skrzywił się po swojemu.
- Ofuknąłem - mówił - brata Piotra, kiedy o tych pierogach zaczął gadać. Ojciec Jacek -
powiadam - ma większe rzeczy na głowie. Dziwno mi teraz. To już nie ma w zakonie nikogo
innego, co by po wsiowych ludziach chodził i starowiny wspomagał - jeno sam prowincjał?
Miara powinna być. Kto wielki rozumem, znaczeniem, nauką, winien wielkich spraw doglądać.
Chudzina - niech się małymi zajmuje. Was, ojcze, książęta słuchają, biskupi się radzą, siła
ważnych rzeczy możecie uczynić. Nie grzech to marnować czas na zajęcia lada jakie?...
- Zawsze byłeś spórny, Jarek, i spórny zostałeś. Miara, powiadasz? Kto zna swoją miarę,
swojÄ… sprawiedliwÄ… miarÄ™? Nikt z nas jej nie zna, krom Pana. On wie. On stawia przed nami
robotÄ™ na naszÄ… miarÄ™. ZÅ‚y robotnik, co przebiera w robocie zadanej przez Pana...
- Nie będę spórny - ustąpił Paschalis. Z Kijowa idziecie, ojcze?
- Wracałem przez Kijów, byłem dalej, u Tatarów...
- U Tatarów?!!
Prowincjał zaśmiał się znowu z przerażenia obu braci.
- U tych diabłów wcielonych?! - powtarzał Paschalis.
- U tych biesów, co nam kraj zniszczyły?! - wtórował Piotr.
- U tych samych. Dwa lata z nimi byłem i znowu tam pójdę, ino klasztory nasze
poodwiedzam...
- Na mękę Chrystusa Pana, po co ojciec tam szedł, śmierci szukać?
- Dla męki Chrystusa Pana szedłem, żeby ich nawracać...
- Nawracać ten pomiot diabelski?
- Przystoiż taka mowa zakonnikowi?!
- Oni są przeklęci!
- Kto ich przeklÄ…Å‚?
Brat Paschalis poczuł się zakłopotany.
- Sam Pan Bóg... - rzekł niepewnie.
- Pan nie ma w nienawiści nic z tego, co stworzył - odparł z mocą Jacek. - Pan czeka,
byśmy tym poganom zanieśli Dobrą Nowinę!
- My?! - zawołał z rozdrażnieniem Paschalis. - Dlaczegoż my?! Tyle krzywdy, tyle
zbrodni! Wspomnieć nie można bez grozy... Pomordowane dzieciątka i matki ciężarne, panienki
w jasyr pognane... Z pamięci tego zbyć nie lza! Jeszcze łzy nie oschły, jeszcze mogiły murawą
nie prosły, jeszcze pogorzele czernieją... Dosyć, zadosyć, że człowiek chrześcijaninem będąc,
pomsty na okrutnikach nie szuka!
Prowincjał potrząsnął głową.
- Zadosyć, prawisz? Pan chce od nas więcej! Krew pomordowanych nie może być próżno
wylana! Nasi bracia sandomierscy klęczą przed tronem Bożym modląc się, by ich męczeństwo
wydało owoce!
- Laboga! - wykrzyknął brat Piotr jak olśniony. Paschalis nie ustępował.
- Bóg nie zażąda tego od nas, cośmy tyle wycierpieli!
- Ej, bracie miły, ja sądzę przeciwnie, że to jest zadanie, jakie Pan przed nami stawia...
Dopuścił, by tu przyszli, pozwolił nas zdeptać, zniszczyć, byśmy się do powinności
chrześcijańskiej poczuli! Mamyż czekać, aż przyjdą obcy z Niemiec, Francji czy Italii i za nas tę
pracę odrobią? Jedną robotę rzucić, bo zbyt mała, drugą, bo za wielka?...
- Nie przegadam was, ojcze - westchnął Paschalis. - W onej wyprawie siła ludzi mieliście
ze sobÄ…?
- Sam byłem jako i teraz.
- Sam! I oni... słuchali was?...
- Niełacno było słuchać - odparł prowincjał wesoło - bom się dopiero ich języka uczył.
Trudna jest tatarska mowa, staremu z ledwością do głowy wchodzi. Alem pojął i gadam
niezgorzej. Przyjaciół dobrych sobie pozyskałem, mam do czego wracać. Da Bóg, obsieję tę
rolÄ™...
- Znów sami pójdziecie?
- Towarzysza jednego wziąłbym może, bo...
Nie dokończył, gdyż brat Piotr rymnął mu do nóg jak długi.
- Ojcze! - błagał. - Raczcie mnie zabrać ze sobą!
Odrowąż nachylił się czule.
- Wezmę cię chętnie, synaczku, jeżeli przeor pozwoli... Teraz zasię pośpieszajmy, bo się
na kompletę spóznim...
Ruszyli żwawo naprzód. Brat Piotr promieniał i mimo woli wyprzedzał pozostałych.
Spostrzegłszy to, cofał się zmieszany, pełnym uwielbienia wzrokiem patrząc na prowincjała. Brat
Paschalis osowiały nadążał pół kroku z tyłu.
- Ubiegł mnie ten prostak - mruczał. - Przecie też chciałem... Chciałem... Ostałem jak
wtedy...
KONIEC
[ Pobierz całość w formacie PDF ]