[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lustro do samej ziemi. Na pierwszy ogień poszła marszczona jedwabna zielona
spódnica. Jadzia uwięzła z rękami podniesionymi nad głową, bo spódnica okazała
siÄ™ jednak bardzo za wÄ…ska. W tym momencie sprasowany pod zakurzonym
biurkiem Kundel kichnÄ…Å‚.
 Ojej, coś pękło, szkoda, taki ładny kolor tej spódniczki.
Schyliła się energicznie, próbując się oswobodzić przez głowę. Pulchne pośladki
w koronkowych majtkach znalazły się na wysokości ułożonej poziomo pod
biurkiem głowy Kundla. Gdyby zdołał wyciągnąć rękę, mógłby ich dotknąć. Teraz
Jadzia mierzyła żółte spodnie.
 Oj, brzuszek wystaje, no trudno, może Hani się spodobają.
Potem przyszła kolej na dwie bluzki, niebieską i w krateczkę bordo  jedna była
jak na niÄ…  szary sweter z golfem i sweter zapinany, w norweskie wzory,
a na koniec zostały do przymierzenia czapka włóczkowa i słomkowy kapelusz.
Jadzia obracała się przed lustrem, podśpiewywała, wkładała kapelusz raz na bakier,
raz na ucho, czapkę naciągała na oczy, robiła miny godne fotografii Witkacego.
Poprawiała biustonosz, gładząc się po piersiach, i studiowała stan swojego pępka.
Kundel umierał. Nie mógł nie patrzeć, ponieważ nie mógł odwrócić głowy,
w każdym razie nie mógł jej odwrócić po cichu. Nie mógł patrzeć, bo śmiać też nie
da się po cichu. Trząsł się, dusił się, pocił i bulgotał. Chichotał najciszej, jak można
chichotać, ale tylko głośno grające w kuchni radio uratowało go przed demaskacją.
Nie mógł przestać i nie mógł sobie wyobrazić, co zrobi muskularna mimo wieku
kobieta, kiedy przekona się, że był świadkiem jej radosnego striptizu.
Wreszcie skończyła przebieranki i zajęła się gotowaniem obiadu, tak w każdym
razie Kundel wnioskował z odgłosów, a przede wszystkim zapachów płynących
z kuchni. Wiedział, że to jego szansa, być może jedyna. Biurko profesora
przysunięte było do nieużywanych drzwi. Miał nadzieję, że wiodą na schody
i że jeden z kluczy pasuje do zamka. Już wyjęcie ich z kieszeni było sztuką godną
prestidigitatora. Potem trzeba było wystawić rękę spod blatu i trafić do zamka.
Za czwartym razem udało mu się obrócić klucz. Niezbyt cicho. Na szczęście
właśnie zadzwonił telefon. Donośny głos Jadzi dobiegający z głębi mieszkania
zmobilizował go do działania. Naparł całym ciężarem na drzwi  Bogu dzięki
otwierały się na zewnątrz. Jeszcze tylko obrót ciała stłoczonego pod biurkiem
i obolały Kundel wypadł na schody w towarzystwie góry papierów z biurka. Kiedy
podnosił się niezgrabnie, kombinując, czy lepiej je pozbierać i odłożyć, czy raczej
od razu zwiewać, podciął nogą kabel biurkowej lampy. Lampa, jak na zwolnionym
filmie, fiknęła w jego stronę i w dodatku udało mu się ją złapać. Wepchnął
drzwiami papiery do mieszkania, przekręcił klucz z zewnętrznej strony. Zapomniał
o lampie, którą, żeby wykonać te wszystkie operacje, odstawił na schody. Wybiegł
z bramy i niech świadczy na jego korzyść, że zataczał się ze śmiechu po ulicy.
Tymczasem Henio przeżywał chyba po raz pierwszy w życiu wewnętrzne rozterki.
Zastanawiał się, czy jednak nie zrezygnować z wejścia na drogę przestępstwa. Być
może nawet odezwał się w nim jakiś instynkt moralny. Stwierdzenie bowiem, że bał
się, byłoby zbyt trywialne.
Kundel wyśmiał jego  raport na temat rynku. Tonem nieznoszącym sprzeciwu
zalecił mu przygotowanie się na serio do wejścia do podziemi w środowy wieczór.
Henio buntował się i wywijał, realizacja planów, które blisko graniczyły
z mrzonkami, wydawała mu się zbyt pospieszna. Uległ dopiero wobec grozby
wykluczenia z interesu. Spróbował się wślizgnąć na ogrodzony teren przez bramę,
którą wjeżdżały ciężarówki z materiałami budowlanymi. Nie uszedł jednak nawet
dziesięciu kroków, kiedy ochroniarz w pelerynie, głuchy na jego zapewnienia,
że jest historykiem sztuki i pracownikiem naukowym, zdecydowanie wskazał mu
drogę do wyjścia.
 Czego oni tu tak pilnują?  irytował się bezsilnie. Jedynym efektem tego zwiadu
było podsłuchanie rozmowy dwu pilnujących, z której wynikało, że po dwudziestej
drugiej zostaje tylko jeden, ale za to uruchamia alarm. Niezrozumiałe, a przez
to tym bardziej niepokojące próby wtargnięcia na teren wykopu wzmogły czujność
ochroniarzy. Kundel lekceważył obawy Henia; jego zdaniem pilnowano raczej,
żeby nie wpadł tam jakiś ciekawski turysta i nie złamał nogi. Henio nie opowiedział
mu o Adamkiewiczu, bo i po co. Uważał, że to jakiś głupi zbieg okoliczności.
Siedział w kawiarni na trzecim piętrze starej kamieniczki i obserwował robotników
kręcących się leniwie po zalanym deszczem placu budowy. Po obejrzeniu 
w instytutowej bibliotece i w Internecie  kolejnych zdjęć i rysunków umiał na tyle
zorientować się w topografii, żeby od dobrze widocznego zejścia do wykopu trafić
do Małej Wagi, gdzie zdaniem Kundla powinni dotrzeć. Taką w każdym razie miał
nadzieję. Jeśli, po pierwsze, uda im się w ogóle zejść pod ziemię z dobrze
oświetlonego placu i, po drugie, jeśli w wykopie było przejście, podobne
do odsłoniętego w czasie poprzedniego remontu prawie pięćdziesiąt lat temu. Tego
nie wiedział i, choć sam się temu dziwił, nie udawało mu, się dowiedzieć.
Najtrudniejsze wydawało się Heniowi wydostanie paczki czy skrzynki,
zamurowanej we fragmencie muru Wagi. Z opisu podobno wynikało, że użyto
starej cegły, żeby skutecznie zamaskować kryjówkę.  Ciekawe, jak Kundel chce
rozpoznać te wymienione cegły? I jak je wyciągnie? Bo chyba nie planuje użyć
dynamitu? .
Henio miał chyba więcej wyobrazni niż Kundel, a może brakowało mu
determinacji  w każdym razie czuł się, jakby grał w filmie przygodowym dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl