[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ubrał, prawda?
- Owszem, w zasadzie... - zaczęła Maddie.
65
Ale Dillon nie pozwolił jej skończyć.
- Chcesz, żebym się ubrał, bo wtedy będziecie mogli nas stąd zabrać i porzucić
gdzieÅ› przy drodze.
- To nieprawda...
- Prawda - przerwał jej Dillon. - Słyszałem, jak o tym rozmawialiście. Planujecie
się nas pozbyć. Ja nie jestem taki głupi jak one. Wiem, że chcecie nas wyrzucić.
Joy spojrzała na brata z naganą.
- Jesteś głupi, Dillon.
- Wujek Eben chce, żebyśmy tu zostali - dodała Hope.
- Wcale nie. Zaraz zadzwoni do kogoś i poprosi, żeby nas stąd zabrali. Rozdzielą
nas po różnych domach i już się nigdy nie zobaczymy! - krzyknął Dillon,
pociÄ…gajÄ…c nosem i walczÄ…c ze wzbierajÄ…cymi w oczach Å‚zami.
- Wujek Eben nigdy by tego nie zrobił - odparła niepewnie Joy, odruchowo
podchodzÄ…c do siostry.
- Ja nie chcę stąd iść! - Hope szybciej uwierzyła bratu i zaczęła płakać.
- Nigdzie nie musisz odchodzić - zapewniła dziewczynkę Maddie.
- Kłamiesz! - krzyknął Dillon. - Chcecie się nas stąd pozbyć! Słyszałem, co
mówiłaś!
- Dlaczego? - spytała Joy ze łzami w oczach. - Myśmy przecież nic nie zrobili!
- Mówiłem ci już, on nas tu nie chce - powiedział ze złością Dillon. - Nie cierpi
was, bo jesteście głupie i tępe!
- Ja chcę do mamy! - łkała Hope.
Drzwi wejściowe otworzyły się z takim hukiem, że aż wszyscy podskoczyli. W
progu stał Eben i przyglądał się im spod groznie zmarszczonych brwi.
- Co tu się dzieje? - spytał. - O co te krzyki i płacze?
- Dillon podsłuchał naszą rozmowę - wyjaśniła Maddie. Wstrzymała oddech i
spojrzała na Ebena, ale wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony.
- Dillon powiedział, że chcesz się nas pozbyć - wyłkała Joy.
- I że się już nigdy nie spotkamy - dodała Hope, ocierając łzy.
- Dillon jest w błędzie, jak zwykle - oznajmił Eben.
Maddie odetchnęła z ulgą.
- Kłamiesz! - rzucił szybko Dillon. - Słyszałem, co mówiłeś. Nigdy nas tu nie
chciałeś.
- Masz rację. - Eben kiwnął głową. - A wy nie chcieliście tu przyjeżdżać. Ale
jesteście, więc zostaniemy razem, czy nam się to podoba, czy nie.
Joy spojrzała na wujka niepewnie.
- To znaczy, że mamy zostać?
- No przecież mówię, że tak - odparł krótko Eben.
- Hope, zostajemy! - Joy chwyciła siostrę za rękę.
- Hurra! Hurra! - Blizniaczki zaczęły skakać z radości.
Dillon patrzył na niego z pogardą i niedowierzaniem.
66
- Po prostu chcesz tylko, żeby przestały się mazać.
Eben spojrzał na chłopca twardo.
- Przekonasz się jeszcze, że ja zawsze mówię dokładnie to, co myślę, dziecko.
- Mam na imiÄ™ Dillon. Nie cierpiÄ™, jak nazywasz mnie dziecko.
- Kiedy przestaniesz się zachowywać jak rozwydrzony dzieciak, zacznę cię
nazywać po imieniu - oznajmił Eben, urwał i powiódł wzrokiem po twarzach
dzieci. - Ponieważ teraz będziecie mieszkać ze mną, już czas, żebyśmy sobie
wyjaśnili pewne sprawy. W tym domu obowiązują określone zasady, to znaczy:
zakazy i nakazy, które...
- Co to znaczy... nakazy? - spytała Hope marszcząc brwi.
- To pewnie coś takiego jak przykazania - wyjaśniła Joy.
- Tak jak mówili w szkółce niedzielnej, że Pan Jezus powiedział...
- ...że trzeba kochać blizniego swego jak siebie samego - dokończyła Joy.
Eben patrzył w podłogę, z rozpaczą potrząsając głową.
Hope spojrzała na niego z powagą.
- My ciÄ™ kochamy, wujku!
- Szczęściarz ze mnie - mruknął ironicznie Eben. - Póki co, zajmiemy się zasadą
numer jeden - podjął. - Nie wolno wam zostawiać ciuchów w salonie. Tak więc
chcę, żebyście teraz pozbierali swoje rzeczy i zabrali je do sypialni. Ja w tym czasie
się ubiorę. A kiedy wrócę, będą tu stały tylko puste torby. Jasne?
Joy szeroko otworzyła usta.
- Mamy zabrać to wszystko? - spytała z niedowierzaniem.
- Ale co z tym zrobić? - chciała wiedzieć Hope.
Eben uważał, że to jasne jak słońce.
- Pochować, oczywiście.
- Gdzie? - Joy była zupełnie zdezorientowana.
- Do szuflad w komodzie.
- Do których?
- Do których chcecie. Same zobaczycie, co się w nich zmieści. - Eben uznał, że
ma problem z głowy.
- Ale my nie wiemy, jak to zrobić - oznajmiła Joy.
- W domu mama zawsze układała ubrania - wyjaśniła Hope.
- Waszej mamy już nie ma. - Eben znowu poczuł, że coś go ściska w gardle, ale
postanowił się temu nie poddawać. - Teraz musicie same wszystko robić, bo ja nie
zamierzam was obsługiwać tak, jak wasza mama. Jesteście już dość duże, żeby
dbać o własne rzeczy. - Zignorował pełne dezaprobaty spojrzenie Maddie. - No, do
roboty. Zabierajcie stÄ…d swoje bambetle.
- Ale Maddie...
- ...ma nas teraz uczesać.
- Uczesze was pózniej, jak już posprzątacie. Pospieszcie się, bo jak nie, to zaraz
wszystko wyrzucÄ™.
67
Zmobilizowane grozbą blizniaczki gorliwie zabrały się do pracy. Zaczęły szybko
zbierać ciuszki i wynosić je do sypialni. Dillon przez chwilę przyglądał się siostrom
z pogardą, potem spojrzał gniewnie na Ebena i ostentacyjnie usiadł w fotelu,
zakładając ręce na piersi.
- Ta zasada odnosi się także do ciebie, dziecko - powiedział Eben. - Wstań i bierz
siÄ™ do roboty.
- Nie będę sprzątał. A ty nie będziesz mi rozkazywał.
- Chcesz się założyć? - spytał Eben z przerażającym spokojem.
Dillon poruszył się nerwowo.
- Nie jesteś moim szefem - rzucił wyzywająco.
- Tak się nieszczęśliwie dla nas obu składa, że właśnie zostałem twoim szefem -
odparł Eben. - Wcale mnie to nie cieszy, ale tak jest. Jeśli ci się nie podoba, możesz
mieć pretensje tylko do swojej matki. - Złapał Dillona za ramię i ściągnął go z
fotela. - Pozbieraj swoje rzeczy i zanieÅ› do pokoju.
- Nienawidzę cię! - oznajmił Dillon, wyszarpując rękę z uścisku wuja.
Eben tylko wzruszył ramionami.
- Proszę bardzo, ale i tak musisz przestrzegać zasad Jakie tu obowiązują.
Chłopiec rzucił mu ostatnie, wrogie spojrzenie, chwycił kłąb leżących na podłodze
spodni i powłócząc nogami, ruszył do swojego pokoju. Maddie patrzyła za nim z
troską na twarzy. Kiedy był już dość daleko, odwróciła się do Ebena.
- Nie sądzisz, że potraktowałeś go trochę za ostro?
Eben uśmiechnął się krzywo.
- O co ci chodzi? Zostają tu, prawda? Powinnaś być zadowolona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]