[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mianem przes¹dów. Mo¿e i maj¹ racjê, chocia¿ zauwa¿yÅ‚em, ¿e Smiech ten
bywa czasami wymuszony i da siê w nim usÅ‚yszeæ pewn¹ nutê niepokoju.
Wiem tylko tyle, ¿e gdybym byÅ‚ jednym z owych dawno temu ¿yj¹cych wi-
kingów i natkn¹Å‚ siê nieoczekiwanie w ciemn¹ noc na Strokkur, to trz¹sÅ‚bym
siê ze strachu.
Case chyba równie¿ uchwyciÅ‚ coS z tej atmosfery, spojrzaÅ‚ bowiem
na rzedniej¹c¹ zasÅ‚onê mgÅ‚y otaczaj¹c¹ znikaj¹ce teraz widmo Strokkuru
i szepn¹Å‚:
CoS w tym jest, prawda?
Tak odparłem krótko. Tam zaparkowałem, to jeszcze spory kawałek.
SzliSmy, chrzêszcz¹c butami po pokrytej skruszon¹ law¹ drodze, mijaj¹c
dÅ‚ugi szereg pomalowanych na biaÅ‚o sÅ‚upów, które oddzielaj¹ drogê od gor¹-
cych xródeÅ‚. SÅ‚ychaæ byÅ‚o bulgotanie wrz¹cej wody i czuæ coraz mocniej
odór siarki. W Swietle dnia sadzawki mieni¹ siê ró¿nymi barwami: niektóre
9 Na oSlep 129
s¹ biaÅ‚e i czyste jak d¿in, inne poÅ‚yskuj¹ przezroczystym bÅ‚êkitem lub ziele-
ni¹, a ka¿da bliska jest temperaturze wrzenia. Nawet w ciemnoSci dojrzeæ
mogÅ‚em biaÅ‚e opary wznosz¹ce siê w powietrzu.
Case odezwaÅ‚ siê:
A jeSli chodzi o Slade a, co to miało...?
Nie dowiedziaÅ‚em siê nigdy, o co chciaÅ‚ zapytaæ, poniewa¿ w jednej chwili
wyrosÅ‚y obok nas trzy gêste cienie. PoczuÅ‚em, jak ktoS mnie chwyta, i usÅ‚y-
szałem:
Stewartsen, stanna! Förstar ni?
JednoczeSnie poczuÅ‚em, ¿e coS twardego wbija mi siê w bok. Zgodnie
z poleceniem stan¹Å‚em, ale niezupeÅ‚nie tak, jak tego oczekiwano. CaÅ‚y mak-
symalnie zwiotczaÅ‚em, podobnie jak McCarthy, kiedy uderzyÅ‚em go paÅ‚k¹,
ugi¹Å‚em kolana i obni¿yÅ‚em siê do ziemi. UsÅ‚yszaÅ‚em stÅ‚umiony okrzyk zdzi-
wienia i w jednej chwili uchwyt na mej rêce siê rozluxniÅ‚. Ten nagÅ‚y ruch
w zupeÅ‚nie nieoczekiwanym kierunku pomógÅ‚ mi uwolniæ siê tak¿e od lufy
uciskaj¹cej mi ¿ebra. W momencie kiedy znalazÅ‚em siê przy ziemi, bÅ‚yska-
wicznie obróciÅ‚em siê na ugiêtej nodze, drug¹ natomiast, sztywno wyprosto-
wan¹, trafiÅ‚em z caÅ‚ej siÅ‚y mego mówi¹cego po szwedzku przyjaciela. Pod-
ciêty pod kolanami, zwaliÅ‚ siê jak dÅ‚ugi na ziemiê. MiaÅ‚ pistolet gotowy do
strzaÅ‚u, w chwili bowiem, gdy padaÅ‚, rozlegÅ‚ siê huk wystrzaÅ‚u i usÅ‚yszaÅ‚em
Swist rykoszetuj¹cej kuli.
PrzeturlaÅ‚em siê i zatrzymaÅ‚em, le¿¹c z twarz¹ przy ziemi tu¿ obok jed-
nego ze sÅ‚upów. Na tle bieli farby mógÅ‚bym zbytnio rzucaæ siê w oczy, od-
czoÅ‚gaÅ‚em siê wiêc z drogi i zanurzyÅ‚em w ciemnoSciach, wyci¹gaj¹c jedno-
czeSnie pistolet. KtoS za mn¹ krzykn¹Å‚: Spieszitie!, na co inny gÅ‚os
odpowiedziaÅ‚ cichszym tonem: Niet! S³uszajtie! Le¿aÅ‚em bez ruchu i wkrót-
ce usÅ‚yszaÅ‚em dudnienie butów kogoS biegn¹cego w stronê hotelu.
Tylko ludzie Kennikina mogli zwróciæ siê do mnie per Stewartsen, mó-
wi¹c po szwedzku, a ich póxniejsze krzyki po rosyjsku utwierdzaÅ‚y mnie
w tych przypuszczeniach. Z gÅ‚ow¹ przy ziemi patrzyÅ‚em w stronê drogi, czy
nie pojawi siê tam sylwetka któregoS z moich przeSladowców, wyraziScie
rysuj¹ca siê na tle jaSniejszego nieba. DostrzegÅ‚em w pobli¿u jakiS nagÅ‚y
ruch i doszedÅ‚ mnie chrzêst kroków. StrzeliÅ‚em w tamt¹ stronê, po czym
podniosÅ‚em siê i rzuciÅ‚em do ucieczki.
ByÅ‚o to szalenie ryzykowne, mogÅ‚em bowiem, biegn¹c po ciemku, wpaSæ
gÅ‚ow¹ w dół do jakiejS bezdennej sadzawki z wrz¹c¹ wod¹. Licz¹c kroki,
usiÅ‚owaÅ‚em uzmysÅ‚owiæ sobie rozlokowanie gor¹cych xródeÅ‚, które ogl¹da-
Å‚em czêsto w Swietle dnia przy znacznie bardziej sprzyjaj¹cych warunkach.
Sadzawki ró¿ni¹ siê wielkoSci¹, pocz¹wszy od maleñstw mierz¹cych w prze-
kroju gÅ‚upie piêtnaScie centymetrów, a¿ po olbrzymy osi¹gaj¹ce Srednicê
piêtnastu metrów. Woda nagrzana w wyniku przebiegaj¹cych pod ziemi¹
130
procesów wulkanicznych tryska nieprzerwanie z sadzawek, tworz¹c sieæ go-
r¹cych xródeÅ‚, które pokrywaj¹ caÅ‚y ten obszar.
Po przebyciu okoÅ‚o stu metrów zatrzymaÅ‚em siê i przyklêkn¹Å‚em na
jedno kolano. Przede mn¹ wznosiÅ‚y siê obÅ‚oki pary, ukÅ‚adaj¹ce siê w rów-
n¹ zasÅ‚onê bieli. WedÅ‚ug mojego rozeznania miaÅ‚em przed sob¹ sam Gey-
sir. A to oznaczaÅ‚o, ¿e Strokkur musiaÅ‚ byæ gdzieS z tyÅ‚u po mojej lewej
stronie. ZdawaÅ‚em sobie sprawê, ¿e muszê trzymaæ siê od niego jak najda-
lej: przebywanie zbyt blisko Strokkuru byÅ‚oby w najwy¿szym stopniu nie-
bezpieczne.
ObejrzaÅ‚em siê za siebie. Nic nie dostrzegÅ‚em, usÅ‚yszaÅ‚em natomiast
odgÅ‚os kroków zbli¿aj¹cych siê z miejsca, z którego sam przybyÅ‚em. Rów-
nie¿ z prawej strony dochodziÅ‚y mnie coraz bli¿sze st¹pania. Nie wiedzia-
Å‚em, czy Scigaj¹cy mnie zdaj¹ sobie w peÅ‚ni sprawê z sytuacji, ale, celowo
czy nieSwiadomie, przypierali mnie wprost do sadzawek wypeÅ‚nionych wrz¹-
c¹ wod¹. Mê¿czyzna nadchodz¹cy z prawej wÅ‚¹czyÅ‚ lampê sygnalizacyjn¹,
urz¹dzenie podobne do szperacza. Na moje szczêScie skierowaÅ‚ j¹ ku ziemi,
bardziej ni¿ mn¹ pochÅ‚oniêty obaw¹, by nie zamieniæ siê w paruj¹cy gulasz.
UniosÅ‚em pistolet i wystrzeliÅ‚em trzykrotnie w jego stronê. RwiatÅ‚o na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]