[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przemawia za nią? spytał woznica.
Wszystko, co przemawia językiem twego domu, musi przemawiać za nią! odparł
świerszcz. Albowiem samą jeno mówi prawdę.
I gdy tak wsparłszy głowę na rękach woznica siedział zadumany w swym fotelu, baśniowa
postać stała przy nim, podsuwając mu kolejno przedmioty rozmyślań i swą baśniową mocą
ukazując je jak gdyby odbite w zwierciadle czy przedstawione na obrazie. Lecz świerszcz nie
był jedyną baśniową postacią w izbie. Z paleniska i komina, z zegara i fajki, z imbryka i koły-
ski; z podłogi, ścian, z pułapu i schodów; z wozu, co stał za domem, i z szafy w izbie, ze
sprzętów gospodarskich; ze wszystkich przedmiotów i wszystkich miejsc, z którymi zwykła
mieć do czynienia i z którymi w pamięci nieszczęśliwego woznicy łączył się choćby jeden
obraz żony gromadnie wychodziły duszki domowe. Nie stanęły przecie obok jego fotela, jak
to uczynił świerszcz, lecz jęły krzątać się i uwijać po izbie. Przyszły, by złożyć Kropce hołd.
Ilekroć pojawiał się jej obraz, pociągały woznicę za połę i pokazywały mu go. Obstępowały
ją i ściskały, sypały jej kwiaty pod nogi. Usiłowały maluchnymi rączkami ustroić kwieciem
jej złote włosy. Przyszły, aby mu dowieść, że ją kochają, że są jej rade; że są tylko one one,
stworzonka wesolutkie i jakże jej przychylne a prócz nich nie ma tu ani jednej jedynej istoty
szpetnej, niegodziwej, mściwej, która pragnęłaby przeciwko Kropce świadczyć.
Woznica ani na chwilę nie odrywał myśli od jej obrazu. Obraz ów wciąż był przed nim.
Siedziała przy kominie, szyjąc i śpiewając. Taka radosna, promienna, wierna mała Kropka!
Czarodziejskie duszki niby na komendę wszystkie się ku niemu zwróciły spoglądając nań
niejako jednym, przedziwnie skupionym spojrzeniem, jak gdyby rzec chciały: Czyż to jest
owa żona płocha, którą opłakujesz?
Przed domem rozległa się wesoła wrzawa dzwięki skocznej muzyki, głośny gwar roz-
mów i śmiechy. Tłum rozbawionej młodzieży wpadł do izby, między innymi May Fielding i
kilka ślicznych dziewcząt. Kropka była śliczniejsza niż one i jak one młoda. Przyszli prosić
ją, by się do nich przyłączyła. Wybierali się na tańce. Jeżeli kiedykolwiek istniały na świecie
małe nóżki stworzone do tańca takie z pewnością nóżki miała Kropka. Lecz ona roześmiała
się tylko, potrząsnęła głową i z jakąś triumfalną wyższością, która czyniła ją jeszcze wdzięcz-
niejszą, wskazała na garnczki na kominie i stół nakryty do posiłku. I tak oto żartobliwie ich
odprawiła, żegnając skinieniem głowy niedoszłych tancerzy, gdy jeden po drugim mijali ją w
drzwiach; uczyniła to zaś z komiczną wprost obojętnością, na której widok śmiało mogli
pójść i zaraz się utopić, jeśli byli jej wielbicielami. Być zaś musieli w mniejszym czy więk-
szym stopniu, bo kto by się jej oparł? A przecież obojętność obca była jej naturze. Najzupeł-
niej! Bo gdy niezadługo zjawił się w drzwiach pewien woznica jakież ona mu zgotowała
powitanie!
I znowu duszki domowe wszystkie się ku niemu zwróciły, jak gdyby rzec chciały: Czyż
to jest owa żona, która cię porzuciła dla innego?
Cień padł na zwierciadło lub może obraz; nazwijcie to, jak chcecie. Wielki cień nieznajo-
mego w takiej postaci, w jakiej pierwszy raz woznica ujrzał go pod dachem ich domu. Wy-
pełnił sobą całe pole widzenia, zakrył wszystkie inne widziadła. Lecz zręczne duszki, niczym
pszczółki pracowite, w mig oczyściły zwierciadło. I znowu pojawiła się Kropka. Tak samo
promienna i tak samo piękna.
Kołysała swoje dzieciątko i nuciła cicho, oparłszy głowę na pewnym ramieniu, mającym
swój odpowiednik w ramieniu zadumanej postaci, obok której stał teraz świerszcz.
Noc mam na myśli prawdziwą noc, nie tę, którą odmierzały baśniowe zegary miała się
ku końcowi; i gdy myśli woznicy w to nowe wkroczyły stadium, księżyc przedarł się przez
89
chmury i zaświecił jasno na niebie. Może jakieś ciche, łagodne światło rozbłysło także w du-
szy woznicy, gdyż mógł teraz spokojniej myśleć o tym, co się wydarzyło.
Chociaż cień nieznajomego padał jeszcze niekiedy na zwierciadło zawsze wyrazny,
ogromny, o ostro obwiedzionych konturach nie był już przecie tak złowieszczy, jak za
pierwszym razem. A gdy tylko się pojawił, duszki wznosiły okrzyk trwogi i nie żałując rąk i
nóg z trudną do pojęcia chyżością ścierały go z powierzchni zwierciadła. Ilekroć zaś udało im
się pochwycić znów obraz Kropki i pokazać ją, piękną i promienną, woznicy, wznosiły
okrzyk radosny i chwytajÄ…cy za serce.
Zawsze i niezmiennie pokazywały ją piękną i promieniejącą, gdyż były to duszki domowe,
dla których fałsz oznacza zagładę; dlatego też Kropka przez nie pokazywana nie mogła być
niczym innym, jak tylko ową ruchliwą, radosną, miłą istotką owym ciepłem i światłem do-
mu woznicy.
Duszki zdradzały osobliwe ożywienie, gdy pokazywały ją z niemowlęciem na ręku, jak
gawędziła z kilkoma przemądrymi matronami, udając, że sama jest strasznie starą matroną;
jak opierała się strasznie i z powagą o ramię woznicy usiłując ona, taka młoda! dać wszem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]