[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moim słowom albo nie.
- Masz rację. Możemy liczyć tylko na twoje słowa.
Niespodziewanie odwrócił się i odszedł do starców,
z którymi rozmawiał przez pewien czas.
Jim obserwował ich. Był zły, że ci seniorzy nie pertraktują
z nim bezpośrednio, lecz posługują się Ardacem jako
pośrednikiem. W tym momencie z prawej strony dobiegł
go cichy szept Dafydda:
- Ci z białymi brodami nie są tymi, za których ich masz,
Sir Jamesie. To nie przywódcy, tylko mędrcy, których Ardac
się radzi. Korzystając z ich wiedzy i doświadczenia, samodzie-
lnie podejmuje decyzje w imieniu wszystkich Małych Ludzi.
- Wszystkich Małych Ludzi? - powtórzył Jim równie
cicho, nie poruszając nawet głową, by nikt nie dostrzegł, że
rozmawiają. - Powiedział przecież, że jest dowódcą jednego
z wielu schiltronów. Odniosłem wrażenie, że to jeden
z wielu równych rangą.
- Rzeczywiście tak jest. Ale jak ci mówiłem, oni nie są
tacy jak...
Zawahał się przez moment.
- ...my. Oni są zupełnie inni i u nich panują inne
porządki. Jeśli Ardac zdecyduje się wziąć udział w bitwie
z Pustymi Ludzmi, wszyscy pozostali dowódcy oddziałów
także będą walczyć. On także bez wahania walczyłby,
gdyby ktoś inny o tym zadecydował. Tacy jak on, są
prawdziwymi przywódcami. Chociaż to ludzie, którzy nie
mają dowódców w takim sensie, jak my rozumiemy to
słowo. Ale przez stulecia nauczyli się myśleć podobnie
i ufają sobie w znacznie większym stopniu niż...
Ponownie na chwilę zawiesił głos.
- ...my - dokończył.
- Rozumiem - szepnÄ…Å‚ Jim.
Ledwie skończyli, kiedy Ardac ruszył z powrotem w ich
kierunku.
- Sądzę, że będziemy walczyć z wami przeciw Pustym
Ludziom - oświadczył. - Pozostała jeszcze do wyjaśnienia
tylko jedna kwestia. Kto będzie dowódcą w tej bitwie?
- Nie... nie jestem jeszcze pewien - rzekł Smoczy Ry-
cerz. - To znaczy nie zostało to jeszcze ustalone. Zapewne ja
zostanę okrzyknięty wodzem, lecz doświadczeni wojownicy,
tacy jak ty czy Herrac będą mieli wiele do powiedzenia...
- A więc nie możemy wziąć w tym udziału.
- Nie możecie? Dlaczego? - zapytał zaskoczony Jim.
- Ponieważ Mali Ludzie muszą być poprowadzeni przez
kogoś tej samej krwi. Jeśli jeden z nas nie znajdzie się
pośród głównych dowódców, nawet pomimo zaproszenia
nie zjawimy siÄ™ siÄ™ na radzie wojennej.
- Ale przecież to żądanie niemożliwe do spełnienia. Nie
ma sposobu... - zaczÄ…Å‚ Smoczy Rycerz.
Urwał, ponieważ chciał powiedzieć, że Northumbrianie
pod żadnym pozorem nie zgodzą się, by tak ważną funkcję
pełnił któryś spośród Małych Ludzi.
- Musi tak być - oświadczył Ardac. - Mali Ludzi
zawsze walczyli pod własnym dowództwem. Jeśli mamy
stanąć do walki razem z ludzmi znad granicy, to również
musi tak być. Oznacza to, że jeden z nas musi znalezć się
pośród dowódców i tamci muszą uznać go za swojego.
- A więc rodacy Herraca muszą wierzyć waszemu
dowódcy tak, jak ufają sobie wzajemnie? - zapytał Jim,
wreszcie rozumiejÄ…c o co chodzi.
- Tak.
- Jak mówiłem, to niemożliwe. Nie istnieje nikt, kto
mógłby spełnić taki warunek.
W czasie gdy to mówił, Herrac, Liseth i Dafydd przysu-
nęli się bliżej do nich. Miał nadzieję, że któreś z nich
odezwie się i pomoże w rozwiązaniu problemu. Wiedział
jednak, że trudno na to liczyć. Pozostawało mu tylko
nalegać, by Mali Ludzie ustąpili i zdecydowali się mimo
wszystko na udział w bitwie. Już otwierał usta, by to
powiedzieć, gdy ubiegł go czyjś miękki głos.
- Może Mali Ludzie zgodzą się, bym ja reprezentował
ich pośród dowódców z pogranicza?
Był to głos Dafydda. Jim siedział w milczeniu. Zupełnie
zapomniał, że Mali Ludzie podczas poprzedniego spotkania
oddali mu honor. Mimo tego nie wierzył teraz, że przyjmą
go jako jednego ze swoich.
Ardac także milczał przez chwilę, po czym bez słowa
odwrócił się na pięcie i ponownie podszedł do doradców.
- Co teraz? - zapytał sfrustrowany Jim raczej samego
siebie, niż kogokolwiek z obecnych.
Reakcja Małego Człowieka utwierdziła go tylko w prze-
konaniu, że nie ma szans na zaakceptowanie Dafydda.
A nawet gdyby się na niego zgodzili, to jak przyjęliby go
rycerze znad granicy? Nie znieśliby przecież, że w naradzie
wojennej bierze udział ktoś z pospólstwa.
Ardac powrócił.
-- Magu - przemówił, gdy zatrzymał się naprzeciw
Jima - przyjmujemy Dafydda ap Hywela jako naszego
przywódcę spośród dużych ludzi. Ale tylko pod warunkiem,
że będzie nosił należny mu tytuł Księcia Gór Obmywanych
Falami Morza.
- Księcia! - wykrzyknęli jednocześnie Jim i Herrac.
Wszyscy spojrzeli na łucznika, który wstał, zdjął z ramie-
nia broń i wsparł się na niej marszcząc brwi.
- Moi dziadowie porzucili ten tytuł już dawno
temu - oświadczył cedząc słowa. - Nie wiem czy mam
prawo przybrać go ponownie.
- Albo tak, albo będziecie walczyć sami, szlachetny
magu - rzekł dowódca schiltronu.
Zapanowała długa cisza. Wreszcie Dafydd westchnął
ciężko i wyprostował się.
- Dobrze, uczynię to tylko ze względu na bitwę i tylko
do czasu jej zakończenia - powiedział. - Przyjmuję tytuł
Księcia Gór Obmywanych Falami Morza, który należny
mi jest z dziada pradziada. Pózniej chcę, żeby nikt nie tylko
nie zwracał się tak do mnie, ale także zapomniał, że
kiedykolwiek go nosiłem. Taka jest moja wola!
- Zgoda - rzucił bez wahania Jim.
Spojrzał na Herraca, który wciąż przypatrywał się Walij-
czykowi. Olbrzym wstał, a Jim poszedł w jego ślady.
- A więc nie jest to żaden zmyślony tytuł? - zapytał
de Mer.
- Nie, nie jest! - przyznał Dafydd.
Uniósł wzrok i spojrzał Herracowi prosto w oczy. Choć
ten był wciąż nieco wyższy od niego, lecz przez tę chwilę
wydali się sobie równi.
- Kiedy opuścimy to miejsce, będę Księciem Gór
Obmywanych Falami Morza i pozostanę nim aż do końca
bitwy. Wszyscy muszą się na to zgodzić. Mali Ludzie?
Spojrzał na Ardaca.
- Zgadzamy się - rzekł ten.
- I ja się zgadzam - oświadczył Jim. Spojrzał na
Herraca i zapytał go: - Co z tobą i twoimi krajanami?
- Nie mogę w ich imieniu niczego zagwarantować,
zanim nie pomówię z nimi i nie usłyszę ich zgody. Osobiście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]